Jeden z najbardziej znanych niepełnosprawnych sportowców w Polsce ma nowe cele w karierze.
Mistrz świata z 2010 r. w jeździe na tzw. rowerach ręcznych ostatni sezon zakończył na drugim miejscu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. - Chyba całkiem nieźle - zapytuje.
Owszem, ale jeśli zapytać się Skrzypińskiego o dorobek z najważniejszej imprezy sezonu, czyli paraolimpijskich igrzysk w Rio de Janeiro, to zawodnik Izo-Blok Startu Szczecin (od lat reprezentujący też zawodową ekipę Team Sunrise) nie ma się czym pochwalić.
- Kolarstwo to taki sport, gdzie liczy się tylko zwycięzca. Możesz się przygotowywać, być w formie, a w odpowiednim momencie zabraknie szczęścia i tyle. Łatwo wtedy krytykować i wymyślać opowieści z mchu i paproci. Związek, sponsorzy, trenerzy zapewnili kadrze naprawdę dobre warunki przygotowań. W Rio w czasówce byłem ósmy, co na płaskiej, prostej trasie oznaczało, że w mojej specjalności, czyli wyścigu ze startu wspólnego, medal jest na wyciągnięcie ręki. Przed startem zmienialiśmy elementy handbike’a, miałem do pomocy kilku mechaników i to „bogactwo” mnie pokarało. Zawsze każdą śrubkę sprawdzam sam, a nie zrobiłem tego w najważniejszym dniu. Zaraz po starcie przestawiła się korba i o jedynej rzeczy w sportowym życiu, której nie zdobyłem, mogłem zapomnieć. Najwyraźniej medal z igrzysk nie jest mi pisany - wspomina ze smutkiem Skrzypiński.
Także poprzednie paraolimpiady nie dostarczyły mu radości. Do Pekinu nie pojechał, bo związek nie wysłał tam przedstawicieli kolarstwa ręcznego, choć Skrzypiński wypracował sobie kwalifikację. W IO zadebiutował więc w Londynie. Należał do światowej czołówki i miał powalczyć o medal. Dwa lata wcześniej - w Kanadzie - został mistrzem świata. Tyle, że „za bardzo chciał”, a w dodatku wszystkich „dobił” świetny występ Rafała Wilka. Były żużlowiec nie miał tak ogromnego doświadczenia, ale był niesamowicie silny. Wtedy reprezentował nasz Start (obecnie rzeszowski, czyli bliższy rodzinnego domu), ale było to dla Skrzypińskiego małym pocieszeniem. Szczecinianin ukończył starty w Londynie na 5. i 8. miejscu.
Po nieudanym występie w w Rio de Janeiro (9. miejsce w wyścigu) Skrzypiński nie chciał odpoczywać i dręczyć się myślami nad olimpijskim rozczarowaniem. Poleciał m.in. do Stanów Zjednoczonych, gdzie wystartował w Marine Corps Marathon w Waszyngtonie.
- Wszyscy odradzali mi start, a nawet wyprawę. Obolały, ale przejechałem się na luzie, na rezerwowym sprzęcie, z czystą głową i… udało się wygrać. No to mam już na koncie zwycięstwa w Waszyngtonie, Bostonie i Nowym Jorku - mówi.
Groźniejszą sytuację przeżył na Majorce, tydzień przed wylotem do Waszyngtonu.
- Miałem wypadek. Był zjazd, serpentyna, poślizg i „zmieściłem się” pod barierką, odbiłem od kamienia i skończyłem na drzewie. Skasowałem sprzęt i nie wiem, jakim cudem nic sobie nie połamałem. Trafiłem do szpitala na badania, ale nic poważniejszego mi się nie stało. Tydzień później - na zaproszenie Achilles International - byłem już w Waszyngtonie - opisuje.
Zawodnik szczecińskiego Startu szykuje formę na wiosenne zawody Pucharu Świata, które będą kwalifikacją do udziału w mistrzostwach świata w RPA. Skrzypiński chciałby w nich wziąć udział.
- Tamtą trasę już znam, a nawet lubię. Na MŚ będę przygotowany. Nie wiem, czy na medal, ale będę. Trzeba się także przełamywać po wypadku, bo np. na Lanzarote fajny zjazd zaliczyłem z prędkością 85 km/h, co pokazało, że jechałem na hamulcu, bo wiem, że tam można jeszcze szybciej - przyznaje.
Jednocześnie 42-letni już zawodnik zachowuje spokój. Wie, że w sezonie poolimpijskim nie ma co szaleć. - Kwalifikacje do igrzysk w Tokio rozpoczną się w 2018 r. Ten rok to więcej odpoczynku, głowa musi trochę odparować, bo eliminacje do Rio kosztowały dużo zdrowia. Gram więc w tenis, staram się więcej czasu poświęcić rodzinie i przyjaciołom, a handbike’a ma być trochę mniej - dodaje.