Rozmowa z doktorem Piotrem Siudą, socjologiem z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego, o pełzającej inwigilacji.
Poprawki do ustawy o policji zmniejszają nadzór sądów nad materiałami zebranymi przez służby. Nic dziwnego, że intencje ustawodawcy budzą podejrzenia. Może warto się zastanowić nad kwestią zasadniczą - czy państwo nie przesadza w podglądaniu obywateli? Od lat Polska jest liderem, jeśli chodzi o liczbę podsłuchów - zakłada się ich około 10 tysięcy rocznie. Zgroza! Do tego 60 tysięcy razy sięgano po dane internautów.
Mam duże wątpliwości, czy ta skala jest konieczna do zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa. Oczywiście, zawsze spotkamy się z argumentem, że jest to niezbędne dla zachowania bezpieczeństwa. Warto się jednak przyjrzeć doświadczeniom innych państw pod tym względem, również Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że zaostrzanie inwigilacji niekoniecznie ma przełożenie na bezpieczeństwo. Z dokumentów ujawnionych przez Edwarda Snowdena wynika, że objęcie ogromną kontrolą nie tylko rozmów telefonicznych, ale i aktywności internetowej nie sprawdziło się w działaniach antyterrorystycznych. Z tego między innymi względu w maju ubiegłego roku Kongres USA ograniczył inwigilację i wprowadził obowiązek posiadania przez służby nakazu sądowego.
Uważam, że obecne regulacje są nieporozumieniem, a intencje ustawodawców nie są dla mnie jasne.
Co najbardziej niepokoi pana w obecnych zmianach?
Przede wszystkim nie doprecyzowano szczegółowo, w jakich sytuacjach można stosować inwigilację. W takim przypadku nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której narzędzia te mogłyby być wykorzystywane do walki z opozycją. Niepokój budzi również niekontrolowany okres przechowywania danych i brak jawności, wobec kogo takie działania prowadzono. Zarzut naruszenia wolności obywatelskich nie jest w tym przypadku stawiany na wyrost. Oczywiście można argumentować, że skoro w coraz większym stopniu nasze życie przenosi się do sieci, służby potrzebują takich narzędzi.
Bo agent podglądający podejrzanego zza węgła nie jest skuteczny?
Problem w tym, że w życiu pozainternetowym podchodzimy jednak nieco inaczej do kwestii bezpieczeństwa. Mamy większą świadomość tego, że nasze czyny i słowa mogą podlegać kontroli i ocenie. Internet daje złudne wrażenie bezpieczeństwa. A przecież z informacji, które przesyłamy sobie w e-mailach czy na serwisach społecznościowych, już dziś korzysta wiele komercyjnych podmiotów.
Tzw. polityka prywatności coraz szybciej zmienia się na niekorzyść użytkowników, bo informacja jest towarem, również dla służb.
Krokiem do inwigilacji była również umowa ACTA, ale wówczas mieliśmy w odpowiedzi prawdziwy zryw młodzieży.
Tamta sytuacja bardziej działała użytkownikom na wyobraźnię, może również dlatego że była elementem światowej kampanii prowadzonej przez Anonymous. Skutki ustawy o policji są trudniejsze do wyobrażenia. Wielu ludzi sądzi, że ich to nie dotyczy, bo nie są terrorystami. Sprawa ACTA wywołała odzew, bo efektem miało być odcięcie użytkownikom dostępu do pirackich treści. Cóż, większość ludzi bardziej interesuje głosowanie w audiotele niż głosowanie w wyborach. Ta większość traktuje sieć głównie jako miejsce konsumpcji, a nie jako nośnik wartościowych treści informacyjnych. Doskonale widać to na przykładzie Rosji i Chin, gdzie pozostawiono ludziom w internecie rozrywkę, kontrolując jednocześnie dostęp do innych treści.