Panna bez grzechu [komentarz Jacka Deptuły]
Radosna twórczość posłanki Krystyny Pawłowicz z PiS przestaje być śmieszna, a zaczyna przypominać absurdalny Cyrk Monty Pythona.
Jako profesor nadzwyczajny prawa postanowiła na początku tego roku zająć się sprawą rozwodów. A ściślej - kosztami sądowymi, które ponosi państwo z tak błahego powodu, jakim jest rozstanie dwojga ludzi. Pani Pawłowicz nie wyobraża sobie, by do tego grzesznego czynu mieli dopłacać podatnicy.
Pyta więc w oficjalnej interpelacji poselskiej ministra sprawiedliwości, ile wynoszą płace sędziów i ławników, jakie są koszty obsługi administracyjnej oraz sprzątania sal i opłat za prąd. Oczywiście tylko w sprawach rozwodowych. Posłanka Pawłowicz podejrzewa bowiem, że jako katolicy dopłacamy do tych grzeszników, którym z byle powodu przestało się chcieć być razem. Przekonuje zarazem, że jeśli koszty państwa przewyższają opłaty sądowe, rozwodnikom należy dowalić domiar, jak to się mówiło kiedyś w PRL.
Sprawa przestaje być zabawna, bo interpelacja to poważny dokument poselski, a obecny skład Sejmu daje niemal pewność, że rozwody mogą stać się ekskluzywną rozrywką. A co za tym idzie - będzie ich znacznie mniej. Pomysł w swej istocie genialny. Jednak idąc tym tokiem rozumowania, można wpaść w prawną pułapkę. Zaskakująco wielu jest bowiem rozwodników, którzy próbują po raz drugi rozpocząć wspólne życie. Czy wówczas sąd powinien zwracać im koszty?
Prawnych zawiłości w inicjatywie posłanki Pawłowicz jest znacznie więcej. Konstytucja gwarantuje obywatelom równy dostęp do wymiaru sprawiedliwości, a więc także prawo do rozwodu. Z drugiej strony - mamy religijną zasadę nienaruszalności małżeństwa, której wyznawczynią jest posłanka PiS. Jak to pogodzić, żeby wilk był syty i owca cała?
To proste - nie wychodzić za mąż, wzorem panny Krystyny Pawłowicz.