Panie, Polak płakał jak sprzedawał
Nie Hurghada, a wschodnia granica zrobi z ciebie podróżnika. Z tym staropolskim hasłem na ustach rozpoczęliśmy rodzinne wakacje. Pojechaliśmy na kilka dni na zachodnią Ukrainę. Autem.
Dzieci szczęśliwe, bo przecież nastolatki niczego nie lubią tak bardzo jak zwiedzania. Wycieczka śladami dziadów i pradziadów zyskała dodatkowy walor edukacyjny, już na wejściu młodzi pasażerowie wzięli bowiem udział w grze terenowej pt. ,,Jak ojce podróżowały po Europie jeszcze dwie dekady temu”. Zasady były proste, wystarczyło postać na granicy 7 godzin - z zegarkiem w ręku - i nie zwariować. Dla dzieci było to bardzo formujące doświadczenie, polecam wszystkim.
Zyskałem pewność, że wartości i idei zjednoczonej Europy będą bronić do ostatniej krwi i wyborczego głosu. Nawiasem mówiąc, na polsko-ukraińskie przejścia należałoby wysyłać w ramach terapii wszystkich eurosceptyków. To zadziała jak szczepionka, potrafiąca zwalczać wirusa nawet u ciężko chorych.
Gwarantuję, że już po 3 godzinach stania zaczną nucić ,,Odę do radości”, a po 2 kolejnych błogosławić dzień, w którym Polska znalazła się w strefie Schengen. Ominąć korek nie sposób, choć zdarzają się cwaniaczki born in the PRL, dziedzice cywilizacji Wschodu, którzy wbijają się na chama. W myślach sadzałem ich na kołysce judasza, której wyrafinowane działanie można zgłębiać w przemyskim zamku.
O dziwo, wbrew statystykom i przestrogom, powrót poszedł gładko. Może dlatego, że jechaliśmy przez Budomierz. Choć to przejście otwarto 4 lata temu, to od strony ukraińskiej prowadzi do niego szutrowa droga. Wnioskując z wibracji, w jakie wpadało na niej auto, utwardzana była gąsienicami czołgów. Można połamać sobie na niej wszystko, od amortyzatorów po zęby. Propozycja dla lubiących przygody i krajobraz głębokiej ukraińskiej wsi.
Nie podejmuję się rozstrzygnąć, czy opóźnienie inwestycji wynika z poważniejszych problemów, które Ukraina ma na głowie czy z faktu, że za budowę dróg odpowiedzialny jest tam Sławomir Nowak (tak, ten sam).
Warto to zobaczyć na własne oczy, by docenić, w jakim miejscu znajduje się dziś Polska. My jesteśmy dla Ukrainy Zachodem Wschodu, Niemcami i Anglią w jednym. Oni eksportują do nas pracowników, my do nich wysłużone Audi, te same, przy których Niemiec płakał jak sprzedawał (do granicy jeden grat holuje drugiego) oraz uczestników wieczorów kawalerskich, miło zaskakiwanych siłą nabywczą złotówki.
Szturmowany przez tych ostatnich Lwów tym bardziej przypomina Kraków, choć na jego tle jest jeszcze dziewiczo niewinny, bo na razie pozbawiony tego podwawelskiego burdelowego anturażu.
Lwowski rynek usług turystycznych odwołuje się wciąż głównie do polskich sentymentów, zresztą trafnie - któż się nie uśmiechnie, widząc na ulotce nazwę wycieczki ,,Marzenie batiara”; na trasie m.in. browar. Czekam na tour ,,Śladami lwowskiego żulika”. Nawet jednak we Lwowie widać, że Ukraina jest blisko jak zawsze i jednocześnie daleko. Nie tylko przez kolejki na granicy.