Pamiętacie Lodostil? Mieliśmy kiedyś fantastyczne lodowisko!
To nie było byle co, ale prawdziwe, 17. w kraju i pierwsze w województwie, sztuczne lodowisko. Zamknięto je "na chwilę" - w celu rozbudowy. Jednak już nigdy nie zostało otwarte ponownie.
Nie byłoby tego lodowiska bez Stilonu (dał teren i moc agregatów chłodniczych, bo i tak nie były w pełni wykorzystywane) i bez uporu jednego człowieka: Edmunda Wadzyńskiego. To on - zapalony hokeista i działacz sportowy - doprowadził do budowy jednego z najnowocześniejszych na tamte czasy obiektu i nadzorował ją od początku do końca.
Za płotem koło MOS-u
Gdzie był Lodostil? Tuż obok Miejskiego Ośrodka Sztuki. Za płotem, który oddziela dziś MOS od zarośniętej działki na szczycie górki wzdłuż ul. Pomorskiej. Wejść tam nie wolno - ale w internecie bez trudu znajdziecie na zdjęciach lotniczych nieco zarośnięty placek gołej ziemi. Właśnie tu była tafla.
Budowa trwała od 1966 do 1968 r. (choć faktycznie pierwsze prace były prowadzone już w 1965 r.). Łatwo nie było. Wywieziono ponad 4 tys. metrów sześciennych ziemi, nawieziono 1,2 tys. metrów sześciennych żwiru, a szkło piankowe - materiał służący do izolacji - przywiozło 100 wywrotek! Dookoła ułożono 5 km kabli i 22 km rur. Na budynek poszło 70 tys. cegieł. Ale efekt robiłby wrażenie i dziś: powstała tafla o wymiarach 30 na 60 m, której kłaniać mogłoby się nawet nowe lodowisko przy naszej Słowiance (ma 24 m na 48 m).
Pierwsze oficjalne mecze rozegrano tu w styczniu 1968 r. Wtedy też z obiektu zaczęli korzystać - rekreacyjnie - wszyscy gorzowianie. Tomasz Grabowski, kibic Stilonu i twórca strony o historii klubu (zksstilon.republika.pl) zna nawet cennik ze stycznia 1968 r. Dzięki niemu wiemy, że bilet wstępu na lodowisko na dwie godziny dla uczniów i grup zorganizowanych kosztował 2 zł od osoby. Młodzież, studenci, szeregowi Wojska Polskiego i pracownicy Stilonu płacili po 3 zł. Dorośli 5 zł, a osoby towarzyszące po 2 zł. Szatnia kosztowała 50 groszy, ostrzenie łyżew: 6 zł.
Tomasz Grabowski przypomina, że w konkursie na nazwę nadesłano 568 głosów z 72 propozycjami. - Do decydującego etapu przeszły Jutrzenka, Bogdanka, Stilonka, Gorzostil, i Lodostil - wspomina T. Grabowski. Jak wiemy, wygrał ten ostatni pomysł.
Maria Jolanta Gorzkowska ma z Lodostilu bardzo dobre wspomnienia. Opowiada o tym ze szczegółami. Pamięta np., że po 20.00 na lodowisku mogły być już tylko dorosłe dzieci, takie od 15. roku życia lat. Były to tak zwane dyskoteki, na których można było dedykować piosenkę z życzeniami. - 1975 r., listopad, po 20.00. Jestem z siostrą i koleżankami na lodowisku, mam na sobie niebieską kurtkę... I wtedy słyszę z głośników: dla ślicznej nieznajomej w niebieskiej kurtce Demis Roussos „Goodbye my Love, Goodbye”. Nawet nie pomyślałam, że to o mnie chodzi, ale jakiś chłopak, jeżdżąc na łyżwach, robił kółka wokół mnie i śpiewał, patrząc z uśmiechem na mnie. Zjechałam do boksu, z myślą powrotu do domu na ul. Chrobrego, on zjechał za mną i zaproponował, że mnie odprowadzi. Uciekłam... Na szczęście tramwaj szybko nadjechał. Siedziałam w tramwaju i widziałam, jak wybiegł przed bramę lodowiska. Spojrzał na tramwaj, zobaczył mnie. Uparty był. Po miesiącu byliśmy parą. Miał na imię Mirek i był moim pierwszym oficjalnym chłopakiem. Byliśmy razem ponad rok - wspomina pani Jolanta z uśmiechem miłość z lodowiska. Pamięta, że na Lodostilu szalała w swoich pięknych, wymarzonych, wyproszonych białych figurówkach, które dostała pod choinkę. Piruety kręciła przy Pomorskiej w sumie ładnych parę lat: od 1973 do 1977 r.
Jerzy Synowiec, dziś znany prawnik i radny, jako dzieciak grał na Lodostilu w amatorskich rozgrywkach. I miał swoją drużynę: Stowarzyszenie Właścicieli Młynków Do Pieprzu.
Z kolei Ryszard Głowacki (76-latek, dziś mieszka na ul. Sportowej, kiedyś na Mieszka I) nie tylko sam tam śmigał, ale nawet zapisał do szkółki łyżwiarskiej córkę Iwonę. Ależ ona jeździła! Czasami podziwiał jej postępy z kawiarenki, która była na piętrze budynku klubowego. - Pamiętam jeszcze, że byłem na międzynarodowym meczu hokejowym Polska - Finlandia. Naprawdę! W naszym Gorzowie było takie międzynarodowe spotkanie - dodaje pan Ryszard.
Lata z kijem w dłoni
59-letni Krzysztof Pisarewicz do Lodostilu ma szczególny sentyment: tu zaczynał swoją sportową karierę. - To lodowisko to było coś! W swoich czasach wysoka półka. Zaczynałem trenować hokej jako 12-latek. Żyłem tym. Na zdjęciu mam chyba 18 lat - śmieje się K. Pisarewicz, mieszkaniec ul. Bohaterów Lenino, koło osiedla Sady. Po Stilonie poszedł do Bydgoszczy, potem grał też w Poznaniu. Karierę zakończył najlepiej ze stilonowców: w ekstraklasie. Łyżwy zakłada do dziś. Ale już rekreacyjnie, jeździ z wnukiem po tafli w Słowiance.
Doskonale pamięta, kiedy Lodostil zaczął podupadać. Stało się to w czasie… największych sukcesów, gdy zespół Stilonu powoli dobijał się do pierwszej ligi. Był wówczas wymóg, że na najwyższym poziomie rozgrywek zespół ma mieć obiekt z dachem. Zadaszenie Lodostilu było planowane od początku. Można o tym przeczytać w niewielkiej książeczce, jaką w 3 tys. egzemplarzy wydano po otwarciu obiektu. „Rośnie serce w każdym gorzowiaku, który sam musi sobie obliczyć, w jakim stopniu jego lokalny patriotyzm wzbogacił się o wkład osobistego zaangażowania przy budowie. Kiedyś, kiedyś pokryjemy sztuczne lodowisko dachem i będziemy je wykorzystywać przez okrągły rok. Ale to „kiedyś” to jeszcze marzenie” - pisał kronikarz.
Z okazji planów zadaszenia lodowiska zamknięto „pod remont” na początku lat 80. Ustaliliśmy, że jeszcze w 1980 r. na wpół rozebrane trybuny na mecz przyszło 4 tys. kibiców! I już nigdy nie otwarto go ponownie. Sekcję hokejową rozwiązano w 1982 r. - była zbyt kosztowna w utrzymaniu.