Pacjenci: Lekarzy specjalistów to ze świecą trzeba szukać
Statystycznie rzecz biorąc, Lubuskie znajduje się na szarym końcu pod względem liczby lekarzy na 10 tysięcy mieszkańców. Z medykami specjalistami jest jeszcze gorzej. I winny jest... system.
Pan Andrzej był zapisany na wizytę u urologa na połowę listopada. Gdy zadzwoniła pani z rejestracji, ucieszył się: wielki świat, chcą potwierdzić, że stawi się na badanie. W końcu na wizytę czekał kilka miesięcy. Tymczasem miła pani poinformowała go, że został „przesunięty” na czerwiec. Skończyły się pieniążki. Chyba że zdecyduje się na spotkanie prywatne.
– Czytam teraz wszędzie o tej prostacie, z sikaniem u mnie różnie, chciałem, aby ktoś mi zrobił przegląd techniczny – mówi zielonogórzanin. – I nie wiem, czy to dlatego, że mam 80 lat, ktoś postawił na mnie krzyżyk? A tak na marginesie. Jak to jest, że gdy mówimy o przyjęciach na NFZ, to lekarzy jest za mało, a gdy decydujemy się zapłacić, możemy wybierać i przebierać?
Aż serce boli
Siadamy w kolejce do kardiologa.
– Niech pani zobaczy, w dziesięć minut ją obrobił – mówi zażywna kobieta około sześć-dziesiątki. – Nie wiem, ale w tym czasie to można sprawdzić, jaki ma kolor oczu, a nie zbadać serce.
– Pewnie, tutaj taśma odchodzi – kiwa głową jej rówieśniczka z krzesełka obok. – Niech pani zobaczy, ilu ludzi tu siedzi. Który pani ma numerek? Ja mam dwunasty.
– Ale gdybyśmy poszły prywatnie...
– Ja byłem niedawno u dermatologa – dodaje mężczyzna w średnim wieku. – Dziwne znamię mi się pojawiło na ramieniu. Ledwie rzucił okiem. A kolega opowiadał, że jak z tym samym problemem poszedł prywatnie, to obejrzał mu wszystkie pieprzyki...
– Doktory nie są nawet złe. To NFZ tak dzieli pieniądze – rzuca pierwsza kobieta.
Tymczasem w tym roku na poradnie specjalistyczne lubuski NFZ przeznaczył dodatkowo około 13 mln zł.
– Aby zapewnić świadczenia opieki zdrowotnej, ogłaszamy postępowania konkursowe na terenie województwa – mówi szefujący lubuskiemu NFZ Piotr Bromber. – Konkursy ogłaszane są na dany obszar: województwo, powiat, grupy powiatów, grupy gmin, gminy. W przypadku braku zabezpieczenia świadczeń danego rodzaju lub na konkretnym obszarze ogłaszane są postępowania uzupełniające. W ciągu roku, adekwatnie do możliwości, finansowane są świadczenia wykonane ponad wartości określone w umowach.
W wąskim gardle
Kardiolog na wstępie prosi o anonimowość. Czytał w „Gazecie Lubuskiej” wymianę zdań między lekarzami SOR i rodzinnymi. Nie chce, aby koledzy obrazili się na niego.
– Tak, jesteśmy wąskim gardłem naszej służby zdrowia – przyznaje. – Powtórzę jednak za moimi kolegami: przede wszystkim źle zorganizowany jest system ochrony zdrowia. Lekarze rodzinni boją się często stawiać diagnozy i wysyłają do specjalisty pacjenta, który tego nie wymaga. Z drugiej strony specjalistów jest stanowczo zbyt mało, gdyż lekarze, wybierając specjalizację, idą na łatwiznę i stawiają na te branże, które pozwalają w miarę szybko się dorobić. I głupio skarżyć się na pacjentów, ale oni także dokładają swoje trzy grosze. Zapisują się w kolejce do lekarza na zapas i nie przychodzą. W ten sposób próbują skrócić czas oczekiwania w przyszłości, ale tworzą sztuczny tłok...
Inny lekarz podpowiada, aby przyjrzeć się dużym przychodniom prywatnym, które prowadzą zarówno POZ, jak i gabinety specjalistyczne. Jego zdaniem zatrudnieni tam lekarze rodzinni celowo wypisują dużą liczbę skierowań, aby stworzyć „korki” i zmusić pacjentów do leczenia się za gotówkę.
– Rzeczywiście, problemem jest niestawianie się pacjentów do poradni specjalistycznych na wizyty w wyznaczonych terminach – dodaje Piotr Bromber. – Dlatego wprowadziliśmy system „Przypomnienie sms dla pacjenta”. Pacjenci oczekujący do poradni onkologicznych, ortopedycznych, endokrynologicznych i kardiologicznych cztery dni przed planowaną wizytą otrzymują wiadomość tekstową o terminie porady. Jest to rozwiązanie pilotażowe. I są już efekty. Z naszych danych wynika, że poprawiła się tzw. zgłaszalność pacjentów do tych poradni.
Kardiolog mówi również o... terrorze pacjentów. Choćby tych z nadciśnieniem. To oni często narzucają swojemu rodzinnemu, że muszą iść do kardiologa... I oczekują od rodzinnego jedynie skierowań na badania lub do poradni. Problem stanowi też model ochrony zdrowia, który sprawia, że pacjenci z bólem muszą iść do specjalistów, mimo że zazwyczaj mogliby im pomóc lekarze rodzinni. Gdy pacjent od lat ma problemy z kręgosłupem i idzie do ortopedy po kolejną receptę na środki przeciwbólowe, to nie ma sensu. Jeśli choroba nie postępuje, wystarczyłby lekarz pierwszego kontaktu. To nasz system przyzwyczaił ludzi, że rodzinny jest gorszy od specjalisty.
Lekarzy jak na lekarstwo
Szef lubuskiego NFZ na pytanie o problemy ze specjalistami odpowiada krótko: Liczba lekarzy w naszym województwie jest niższa niż średnia krajowa. Lubuskie jest na jednym z ostatnich miejsc pod względem liczby lekarzy na 10 tysięcy mieszkańców.
– Po pierwsze, nie mamy własnej uczelni medycznej. Co prawda w Zielonej Górze otwarto medycynę jako kierunek studiów, ale my, lubuscy lekarze, patrzymy na to z lekkim przekąsem – mówi Krzysztof Chro-bowski, ordynator oddziału chirurgii ortopedycznej i urazów narządu ruchu w szpitalu przy ul. Dekerta. Zanim uczelnia nabierze renomy, musi minąć wiele lat. Trzeba w to włożyć ogromny wysiłek – zarówno finansowy, jak i intelektualny. Poza tym nie szanuje się kadry. Należy pamiętać o tym, że leczą nas nie lampy czy stoły operacyjne. I choć ten sprzęt jest bardzo potrzebny, to jednak leczą ludzie. Dobrze jest, kiedy lekarze widzą, że są doceniani i szanowani.
Zdaniem doktora Chrobowskiego „ściągania” kadry z sąsiednich województw nie powinno się postrzegać tylko w złym świetle. Napływ świeżej krwi dobrze robi. I nie chodzi tutaj o to, że lekarze z Poznania czy Szczecina są lepsi, ale mogą mieć nieco inne spojrzenie. Niedobrze jest utknąć w „grajdole”. Czasami wystarczy krótka rozmowa: „Wiesz co, ale u nas to się robi tak, a u was tak. Może to jest gorzej, może lepiej”.
– Trochę chodzi też o pieniądze. Same studia medyczne pochłaniają ich masę, a to dopiero początek – kończy ortopeda. – Jest jeszcze specjalizacja, a co dopiero, jeśli ktoś chce zrobić doktorat. Kosztują też czasopisma medyczne: jedna prenumerata to średnio 300 zł miesięcznie. Zamiast na wczasy, wydaję pieniądze na czasopisma. Szpital nie refunduje takich rzeczy. Jak się jest w akademii, to ma się z urzędu, bo jest się pracownikiem uczelni: idzie się do biblioteki i już. Jeśli chcę to przeczytać w Gorzowie, muszę wyłożyć na to z własnej kieszeni. Szacunek plus pieniądze – wtedy będą ludzie. Mamy za to dobre wyposażenie: ortopedia została niedawno wyróżniona, jesteśmy po remoncie. Mamy salę intensywnego nadzoru, czego wcześniej nie było. Mamy salę rehabilitacyjną, którą ciągle jeszcze wyposażamy. Od poniedziałku będą z niej korzystać m.in. studenci gorzowskiego AWF-u.
Joanna Jursa-Kulesza, mikrobiolog ze Szczecina, dojeżdża do Gorzowa raz w tygodniu. – Brak specjalistów to „choroba” wszystkich miast, które nie są ośrodkami klinicznymi, w których gromadzą się lekarze, by odbywać różnego rodzaju specjalizacje – mówi. – Większe miasta bardziej przyciągają i stwarzają większe możliwości zatrudnienia. Zarobki w Gorzowie nie należą do najmniejszych, a wręcz przeciwnie, czasami przewyższają te oferowane przez miasta kliniczne. Od strony medycznej zapewnia się tutaj to, co mogłoby przyciągnąć lekarzy. Odległość od większych miast jest lekką przeszkodą. Ja sama zdecydowałam się na dojazd tylko raz w tygodniu...
Źle, ale nie tragicznie
Słyszymy, że wiele poradni przestało funkcjonować, bo zmieniły się formalne wymogi co do lekarzy. Kiedyś mogli to być, na przykład, lekarze w trakcie specjalizacji.
– Choć leczę prywatnie, to mam swoje zdanie, jeśli chodzi o zbyt długie czekanie na wizytę do lekarzy specjalistów – tłumaczy zielonogórski specjalista urolog, chirurg. – Jest jeden, jedyny powód tej sytuacji, a mianowicie limity przyjęć w poradniach specjalistycznych, które są narzucone przez NFZ. Nie uważam, że w Lubuskiem jest tak strasznie, jak pokazują statystyki. Lekarzy wcale nie jest tak mało, tylko właśnie głównym problemem są narzucone limity. Jeśli ktoś ma kontrakt z NFZ, to ogranicza go roczny limit przyjęć pacjentów. Jest on dzielony na poszczególne miesiące i trzeba go dokładnie przestrzegać, jak zresztą każdą umowę cywilnoprawną. Jeszcze jak podlegałem pod NFZ, to wielokrotnie, wraz z innymi lekarzami, pisałem prośby, by limity te znacznie zwiększyć lub w ogólne znieść, ale nasze pisma pozostały bez echa. Dziś prywatne gabinety stoją puste, a te podlegające NFZ są przepełnione. Nie tędy droga. Drugim problemem, który przyczynia się do długiego czasu oczekiwania na wizytę u lekarzy specjalistów, to system konkursów. Tylko niektóre podmioty mają kontrakty z NFZ, a nowych się do nich nie dopuszcza...
Dobrze, już wiemy, że nasza służba zdrowia jest chora. Ale co z panem Andrzejem? Po dwóch tygodniach walki z samym sobą
ze szczupłej emerytury wysupłał stówkę na prywatną wizytę u urologa...