Otwórzmy się na miasto – mówi architektka Katarzyna Małkiewicz
Żyjemy za różnymi ogrodzeniami, zamykamy się w czterech ścianach pokoju, w mieszkaniu, bloku, osiedlu. A ja chciałabym, żebyśmy bardziej otworzyli się na miasto – mówi architektka Katarzyna Małkiewicz, projektantka wnętrz i pomysłodawczyni fundacji SZTUKA·TERIA.
Z Katarzyną Małkiewicz, architektem, projektantką wnętrz i pomysłodawczyni fundacji SZTUKA·TERIA, rozmawia Lena Szuster
O Twoim lofcie na poddaszu zrobiło się ostatnio całkiem głośno…
To dla mnie duża niespodzianka. Ale bardzo miła! Kiedy remontowałam swoje wymarzone mieszkanie, nie spodziewałam się, że przyciągnę taką uwagę albo że skontaktuje się ze mną Ikea. Chciałam tylko podzielić się różnymi ciekawymi koncepcjami, nietypowymi rozwiązaniami, praktycznymi wskazówkami na aranżowanie wnętrz. Po prostu wszystkim tym, co mnie inspiruje i napędza. Założyłam więc konto na Instagramie. Zaczęłam na nim zamieszczać zdjęcia loftu i jego metamorfozy, pokazywałam, co już udało się zrobić, opowiadałam o moich pomysłach – na przykład na to, jak zrobić garderobę z miedzianych rurek do instalacji grzewczej. Szybko okazało się, że taka formuła działa. Zaczęłam otrzymywać dużo prywatnych wiadomości, maili, zapytań, słów wsparcia.
W tym od Ikei?
Na początku zupełnie to przeoczyłam. Dwa pierwsze maile od Ikei automatycznie uznałam za reklamy. Nawet nie zajrzałam do środka! Na szczęście byli wytrwali, w końcu więc udało nam się skontaktować i umówić. Do Bydgoszczy przyleciała ekipa z Wielkiej Brytanii, odpowiedzialna za wydawanie magazynu Ikea. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy, zrobiliśmy zdjęcia mojego mieszkania. Efekt tej współpracy można zobaczyć na brytyjskiej stronie magazynu Ikea w dziale „Ideas&Inspiration”. Świetnie się przy tej sesji bawiłam, dała mi pozytywnego kopa. I pokazała, że moje projekty się podobają, rezonują.
Od czego zaczęłaś projektowanie loftu?
Zanim zabrałam się za projektowanie, musiałam najpierw znaleźć odpowiednie mieszkanie. Wymarzył mi się strych, jakiś pustostan, duża przestrzeń – coś, co wymagałoby pracy u podstaw, remontu, zaaranżowania właściwie od zera. To oczywiście oznaczało większe koszty, ale dawało też niesamowite możliwości – pozwalało całkowicie dostosowywać mieszkanie do moich potrzeb. Bez kompromisów, bez ustępstw, na sto procent. Właśnie tak chciałam działać. Na początku zastanawiałam się nad cudnym mieszkaniem z wieżyczką, ostatecznie jednak wybrałam strych na ulicy Cieszkowskiego.
W jakim był stanie?
Nie za dobrym (śmiech). Zniszczone deski podłogowe, zawilgocona i spróchniała więźba, przeciekający dach… Taki typowy, zaniedbany strych w kamienicy. Przez to remont trochę się przeciągnął. Ale ostatecznie jestem zadowolona z rezultatów. Postawiłam na niczym nieskrępowaną przestrzeń, większość mieszkania jest otwarta, na przestrzał od ulicy do podwórza, wydzielone zostały tylko łazienka, garderoba i gabinet. Zdarłam ściany do kości. Odsłoniłam i wyeksponowałam starą cegłę, drewnianą podłogę, więźbę dachową. Bardzo podoba mi się idea wabi-sabi i chciałam, żeby moje mieszkanie realizowało ją jak najpełniej.
Wabi-sabi, czyli co?
Stawianie na autentyczność, celebrowanie przeszłości, magia staroci, zbieractwa, niedoskonałości, rożnego rodzaju skaz. Wabi-sabi to posklejana ceramika, pokryte patyną pamiątki rodzinne albo meble po dziadkach. To też odkrywanie historii miejsca, w którym żyjemy, ludzi, którzy byli tu przed nami, pokazywanie cegieł, desek i podniszczonych ścian. Na przykład odsłonięcie i wyeksponowanie kilku warstw tynku. Mam nadzieję, że w jakimś projekcie będę miała okazję pokazać właśnie taką wielowarstwową, wielopokoleniową ścianę.
Co jeszcze Cię inspiruje?
Bardzo lubię klasykę, minimalizm, styl industrialny i mid-century. Podoba mi się wzornictwo lat siedemdziesiątych – polskie, szwedzkie, duńskie, ogólnie skandynawskie, bardzo eleganckie, proste, estetyczne, a przy tym praktyczne, bliskie ludziom, wykonane z dobrych materiałów, czasem bawiące się formą czy kształtem. Współcześni projektanci mebli coraz chętniej sięgają do tych wzorców, jest więc z czego wybierać.
Projektowanie wnętrz od zawsze było Twoją pasją?
Najpierw studiowałam budownictwo, później architekturę, przez kilka lat projektowałam głównie budynki wielorodzinne, wreszcie zajęłam się również aranżacją wnętrz. Jednak wciąż było mi mało.
Uwielbiam sztukę, nie tylko tę wielką, w galeriach i na wystawach, ale może nawet bardziej tę użytkową, znajdującą się tuż obok, współczesną, codzienną i żywą.
Szukałam więc jakiegoś sposobu, żeby znaleźć czas i miejsce na działania w tym kierunku. Na początku tego roku założyłam fundację SZTUKA·TERIA, równolegle prowadząc autorską pracownię projektową NOFO.
Czym zajmuje się SZTUKA·TERIA?
Zaczęliśmy od organizowania wystaw różnych ciekawych twórców – grafiki i malarstwa. Ale chcemy też wychodzić do ludzi i do miasta, interesuje nas przestrzeń wspólna i to, co się w niej dzieje – rzeźby urbanistyczne, mała architektura, murale, żywa tkanka miejska, różne społeczne akcje, tworzenie takiej wspólnoty, budowanie tożsamości Śródmieścia oraz Bydgoszczy. Aktualnie pracujemy nad kilkoma projektami… Wszystko jest jeszcze w toku, więc nie mogę za wiele zdradzić! Obiecuję jednak, że do końca roku ruszymy z kilkoma fajnymi inicjatywami.
Ale zdradź chociaż coś! Bardzo ładnie proszę.
No dobrze (śmiech). Może powiem o ogrodzie społecznym? Jednym z pozytywnych trendów w urbanistyce są teraz zielone, roślinne enklawy w centrach miast, na przykład na dachach czy ścianach. Na Zachodzie coraz większą popularność zyskują też ogródki społeczne i miejskie, czyli takie wspólne, otwarte dla wszystkich przestrzenie, do których można przyjść, posiedzieć, odpocząć, po prostu cieszyć się przyrodą. Albo spędzić aktywnie czas, pielić grządki, dzielić się sadzonkami, brać udział w warsztatach z ziołolecznictwa czy uprawy roślin jadalnych.
Taki ogród społeczny jest na przykład w parku Kasprowicza w Poznaniu. A w Berlinie na ogródki dla mieszkańców zaadaptowano nieczynne lotnisko Tempelhof. Świetna sprawa.
My planujemy zorganizować ogródek i serię warsztatów na dachu kamienicy przy ulicy Marcinkowskiego. Tutaj mamy swoją siedzibę. Mocno trzymam kciuki za to, żeby pomysł chwycił w szerszej perspektywie i opanował całe miasto. Bo to w ogóle świetny sposób na rewitalizację czy zagospodarowanie różnych pustostanów, na wykorzystanie takiej przestrzeni, którą często po prostu marnujemy – jak dachy, podwórka czy stare parki. Można tym miejscom dać nowe życie. A przy okazji – zintegrować społeczność, porozmawiać, poznać sąsiadów, wyjść z domu. Myślę, że w Bydgoszczy jest miejsce – i zapotrzebowanie - na takie inicjatywy.
Skoro o Bydgoszczy mowa… Jak oceniasz miasto z urbanistycznego punktu widzenia? Wspomniałaś wcześniej o budowaniu tożsamości Śródmieścia.
To chyba moja ulubiona dzielnica. Śródmieście jest ciekawie podzielone ulicą Gdańską. Po jej prawej stronie mamy luźną, kameralną zabudowę, poprzecinaną parkami i terenami rekreacyjnymi, po lewej – gęsto ustawione, czynszowe kamienice. Właśnie w tej lewej części Śródmieścia przydałoby się trochę działań miastotwórczych, placemakingu, inaczej mówiąc – przestrzeni dla mieszkańców.
Jak miałaby wyglądać taka przestrzeń?
Na przykład tak jak ulica Gimnazjalna, która skupia mnóstwo ludzi. Można tutaj przyjść na zakupy, kawę, ciastko, na różne wieczorne imprezy. To miejsce cały dzień tętni życiem. I stanowi idealną alternatywę dla centrów handlowych! Więcej przykładów znajdziemy w innych polskich miastach. Fajną przestrzenią jest OFF Piotrkowska w Łodzi, to taki styk działań z pogranicza kultury, sztuki, ekologii, nawet biznesu. Łódź w ogóle jest bardzo inspirującym miastem, teraz na przykład pojawiają się tam woonerfy, czyli miejskie podwórce. Chodzi o odwrócenie roli ulicy, zaanektowanie jej dla ludzi, uspokojenie ruchu samochodowego, zrobienie miejsca na odpoczynek, ogródki, stoliczki, kawę, spacery. W Warszawie świetnie zrewitalizowano Powiśle i bulwary. Także we wspomnianym przez ciebie Poznaniu jest mnóstwo fajnych, często całkowicie oddolnych inicjatyw, działań od mieszkańców dla mieszkańców.
Tak powinny wyglądać miasta przyszłości?
Na pewno miasta trzeba tworzyć z myślą o ludziach i szeroko rozumianej komunikacji. Mam pod tym względem dość radykalne poglądy (śmiech). Uważam, że w miastach najlepiej sprawdza się gęsta, pierzejowa zabudowa śródmiejska, z korytami ulic, placami i skwerami. Właśnie w taki sposób nowe mieszkania powstają chociażby w Sztokholmie. Dzięki gęstej zabudowie możemy skracać dystanse, na przykład z osiedli na obrzeżach do centrum, kondensować tkankę urbanistyczną, ułatwiać podróżowanie.
Ale teraz niestety często jest tak, że miasto tworzą pojedyncze budynki czy kompleksy mieszkalne, rozrzucone po dużym obszarze, źle ze sobą skomunikowane. Brakuje globalnego myślenia – o mieście, ludziach, tworzeniu społeczności.
Trudno tworzyć społeczność, gdy siedzimy zamknięci w ogrodzonych blokach, odizolowani właściwie od wszystkiego.
To jest rzecz, która mnie bardzo boli i którą chciałabym kiedyś zmienić. Marzy mi się pozytywne kształtowanie struktury miasta. Stąd mój kolejny projekt – manifest „Miasto to mieszkanie”. Bo rzeczywiście jest tak, jak mówisz: żyjemy za różnymi ogrodzeniami, zamykamy się w czterech ścianach pokoju, w mieszkaniu, budynku, osiedlu, przemieszczamy się tylko od punktu A do punktu B, i to przemieszczanie uważamy za przykry obowiązek, coś, co zajmuje nam czas, jest męczące i bezproduktywne. Tymczasem powinniśmy na całe miasto spojrzeć jak na nasze mieszkanie. Miejsce, w którym możemy po prostu fajnie spędzać czas – na wiele różnych sposobów, we wspólnych przestrzeniach, w ogródkach społecznych, parkach, na skwerach, z sąsiadami, rodziną, przyjaciółmi. Chciałabym, żebyśmy bardziej otworzyli się na miasto.
Może nasze uwielbienie do zamykania się i oddzielania to pokłosie PRL-u? Wiesz, ciasne mieszkania, cienkie ściany, całe rodziny upchnięte ma malutkim metrażu… Kiedy więc w końcu mamy okazję, budujemy odizolowane osiedla.
PRL przyzwyczaił nas też do tego, że w sumie nieważne, jak wygląda mieszkanie czy budynek, cieszmy się, że w ogóle jest. Wciąż jeszcze spotykam się z takim nastawieniem. Ludzi często nie interesuje estetyka elewacji, tereny wspólne, ogródek przed blokiem, ławki czy stan klatki schodowej – oddzielają te rzeczy od siebie i swojego mieszkania, uważają za wartości drugorzędne albo wręcz nieistotne. Na szczęście to zaczyna się zmieniać. Bardzo powoli, ale jednak świadomość rośnie. Myślę, że po prostu jako społeczeństwo potrzebujemy czasu i edukacji, żeby opatrzeć się z tymi dobrymi przykładami architektury i wnętrz. Zrozumieć, że to coś, co poprawi nasze życie.
Na koniec trochę prywaty – wiem, że prowadzisz tymczasowy dom dla kotów…
Cieszę się, że poruszyłaś ten temat! Dzięki temu mogę zareklamować moje koty (śmiech). Rzeczywiście, jestem wolontariuszką w dwóch fundacjach: Bydgoskim Klubie Przyjaciół Zwierząt Animals oraz warszawskim Stowarzyszeniu START. Pomagamy różnym zwierzętom, koniom, psom i kotom, w przypadku tych ostatnich duży nacisk kładziemy na sterylizację, dokarmianie oraz szukanie nowych, stałych domów. Ja zapewniam dom tymczasowy, w którym koty mogą się wykurować i nauczyć życia z człowiekiem. Adoptowanie takiego zwierzaka to naprawdę supersprawa. Jeżeli jesteście zainteresowani, dajcie znać, chętnie pomogę!
Katarzyna Małkiewicz
Architektka, projektantka wnętrz, a od niedawna również prezeska fundacji SZTUKA·TERIA. Tworzy projekty wpisujące się w kontekst otoczenia – nowoczesną architekturę, bazującą na potrzebach współczesnego społeczeństwa. Uwielbia mid-century i styl industrialny, szaleje na punkcie starych kamienic, budynków poprzemysłowych i modernistycznych. Tworzy minimalistyczne wnętrza, nieco surowe lub ocieplone dawką staroci w duchu wabi-sabi. Prywatnie miłośniczka zwierząt, prowadzi dom tymczasowy dla kotów.