Oszukany biznesmen z Poznania, czyli od milionera do zera
Milioner, który teraz, by przeżyć, wyprzedaje majątek, małżeństwo adwokatów z zarzutami, Ukrainiec stojący na czele kilkudziesięciu spółek i w tle notariusz oskarżona w tzw. aferze mieszkaniowej - to postaci przewijające się w aferze dotyczącej sprzedaży terenów pod budowę marketu.
Biznesmen to Grzegorz Kozłowski, były właściciel nieruchomości, na której stanął już market. Ten bardzo wartościowy kawałek gruntu w Skórzewie należał do Kozłowskiego od 1996 roku. Z powodu sytuacji finansowej biznesmen postanowił zbyć majątek. - Zacząłem szukać potencjalnego kupca. Nieruchomość była duża, około jednego hektara i położona w świetnym miejscu, w bezpośrednim sąsiedztwie innych marketów. Po jakimś czasie jeden z moich znajomych powiedział mi, że zna prawnika, który pomaga w takich transakcjach - wspomina Grzegorz Kozłowski, który przed feralną transakcją nie narzekał na brak gotówki. Jeździł lexusem, miał konia startującego w zawodach jeździeckich, jego dziecko chodziło do prywatnej, międzynarodowej szkoły. Słowem - żył na wysokim poziomie.
Jak biznesmen zaufał adwokatowi z Poznania
Poleconym prawnikiem okazał się adwokat J. B. z Poznania. Ma dużą kancelarię, w której pracuje również jego żona. Na stronie internetowej przekonuje, że klienci jego kancelarii mogą liczyć na profesjonalizm, a powierzone sprawy zostaną rozwiązane w atmosferze zaufania. J. B. szybko przekonał biznesmena, że jest odpowiednią osobą do przeprowadzenia takiego interesu.
I faktycznie, po jakimś czasie znalazł on kupca. Terenami zainteresowała się jedna z większych sieci handlowych.
- Wydawał mi się profesjonalistą, był przygotowany. Szybko wzbudził moje zaufanie
- opowiada Kozłowski. Przez kilka kolejnych miesięcy trwały szczegółowe uzgodnienia, negocjowano warunki transakcji. - Pracy było wówczas naprawdę bardzo dużo. Trzeba było między innymi uzgodnić warunki spłaty wierzycieli, których roszczenia były wpisane w księdze wieczystej dla tej nieruchomości, uzyskać niezbędne pozwolenia z gminy na rozbiórkę istniejących zabudowań - wylicza biznesmen.
Pod koniec tych rozmów adwokat miał zaproponować, aby - z powodów podatkowych - sprzedającym nie był Grzegorz Kozłowski, tylko spółka Onliner, której prezesem był wtedy właśnie J. B. Ostatecznie adwokat przekonał Kozłowskiego, aby ten zbył działkę spółce, która z kolei - za ustaloną wcześniej cenę - sprzeda ją przedstawicielowi sieci handlowej. Dlaczego Kozłowski zgodził się na takie rozwiązanie? - Ufałem prawnikowi, przekonał mnie, że tak będzie korzystniej, że tak się to robi. Poza tym na stronie internetowej jego kancelarii była zakładka ze spółką Onliner, która właśnie miała zajmować się obrotem nieruchomościami - tłumaczy biznesmen.
Ostatecznie w marcu zeszłego roku Kozłowski sprzedał spółce Onliner, której prezesem był J. B. nieruchomość. Kwotę łączną ustalono na około 5,5 mln złotych. W akcie notarialnym znalazły się też warunki spłaty. Część faktycznie spłacono, ostatnia transza w wysokości ponad 3 mln złotych miała trafić na konto Kozłowskiego do końca kwietnia.
Aneksy i inwestor z... Ukrainy
W połowie kwietnia 2016 roku strony podpisały jeszcze aneks do umowy, który wydłużał termin spłaty do 15 maja. - Adwokat tłumaczył mi, że przedstawiciele sieci handlowej mieli opóźnienie w płatności i stąd ta zwłoka. Wówczas niczego jeszcze nie podejrzewałem - zaznacza Kozłowski. Po 15 maja pieniędzy jednak na koncie biznesmena nie było, choć przedstawiciele sieci handlowej wszystko ze swej strony uregulowali. Kozłowski kontaktował się z prawnikiem i wtedy okazało się, że adwokat... nie jest już prezesem spółki Onliner. J. B. tuż przed upływem wydłużonego terminu płatności sprzedał ją - jak przekonywał - inwestorowi z Ukrainy.
- Powiedział mi, że trafiła się okazja, ale zapewnił, że nowi właściciele tej spółki zapłacą mi pieniądze. Dodał też, że nie mogę wystąpić z roszczeniami przeciwko niemu, bo on występował w całej sprawie nie jako adwokat, ale jako prezes spółki Onliner - mówi Kozłowski. Biznesmen otrzymał od adwokata dane kontaktowe do nowego prezesa spółki Onliner - Liubomyra Hermaniuka z Ukrainy. Mimo wielokrotnych prób telefon Hermaniuka pozostawał głuchy.
Zarzuty dla adwokatów
- Dopiero wtedy przejrzałem na oczy. Poczułem się jak ostatni palant, naiwniak, którego przekręcono na 3 miliony
- zaznacza Kozłowski. - Nie wiedziałem, komu mogę zaufać, poprosiłem o pomoc adwokatów z Warszawy, bo bałem się, że w Poznaniu pomocy nie otrzymam. Teraz na szczęście mam już adwokata z Poznania, któremu mogę w pełni ufać - dodaje.
I tak zaczęło się wyjaśnianie sprawy. - Po analizie akt zgromadzonych w sprawie wszystko układało się w logiczną całość. Nasz klient mógł paść ofiarą celowych działań, które doprowadziły go do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Kwestia ta na dzień dzisiejszy jest przedmiotem wyjaśnień prokuratury i nikomu nie postawiono jeszcze zarzutów, a samo postępowanie prowadzone jest w kierunku przestępstwa z art. 286 kodeksu karnego. Sprawą w zakresie naruszenia zasad etyki adwokackiej zajmuje się również izba adwokacka w Poznaniu - mówi adwokat Grzegorz Kóźmicki, pełnomocnik Kozłowskiego.
Biznesmen nie zamierzał odpuścić J. B. Ten z kolei starał się pokazać, że on nie jest winny tej sytuacji, tylko Liubomyr Hermaniuk. Adwokat pisał nawet maile do Hermaniuka, aby ten jako nowy prezes Onlinera spłacił Kozłowskiego. W materiałach, do których dotarliśmy, są nawet rzekome odpowiedzi udzielone przez spółkę z USA i jej reprezentanta - Liubomyra Hermaniuka. - Faktycznie, dostałem jakieś maile za pośrednictwem J. B. Niby były od pana Liubomyra. Nic z nich nie wynikało, każdy mógł je napisać - zaznacza Grzegorz Kozłowski.
Sprawą zajęła się Okręgowa Rada Adwokacka w Poznaniu, która pod koniec roku zdecydowała się przedstawić zarzuty małżonkom.
- Formalnie te zarzuty zostały im wysłane
- mówi prof. Maciej Gutowski, dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu. - Wnieśliśmy też o zawieszenie prawników w czynnościach zawodowych. Główny zarzut dotyczy doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem przez klienta - podkreśla dziekan Gutowski. Kolejnym zarzutem jest fakt, że J. B., jako adwokat, zasiadał w zarządach spółek. A zgodnie z przepisami nie wolno mu było tego robić. Maksymalną karą dla mecenasa oraz jego żony może być wydalenie z zawodu.
Prawnik: Jestem ofiarą
Postępowanie w tej sprawie wszczęła także Prokuratura Rejonowa Poznań Stare Miasto. - W toku śledztwa przesłuchano szereg świadków. Dotychczas nikomu nie zostały postawione zarzuty - zaznacza Małgorzata Mikoś-Fita, szefowa staromiejskiej prokuratury. Pewne jest, że zeznania złożył już adwokat. Co powiedział? J. B. w rozmowie z nami stwierdził, że on także jest... ofiarą.
- W tym tygodniu zamierzam w prokuraturze przedstawić obszerną dokumentację, która jednoznacznie wskaże, iż nie jestem winny tego, iż pan Kozłowski nie otrzymał należnych mu pieniędzy. Jestem też w stałym kontakcie z Okręgową Radą Adwokacką i tam również pokażę dowody na moją obronę. Oczywiście moja wersja jest odmienna od tej, którą przedstawia Grzegorz Kozłowski. Ale na tym etapie nie mogę jej publicznie ujawnić, ponieważ złamałbym tajemnicą śledztwa. Nie uciekam od odpowiedzialności, współpracuję z organami ścigania - zapewnia adwokat. - Ta cała historia negatywnie odbija się na mnie, ale to przecież nie ja, tylko spółka Onliner i jej obecny prezes powinni uregulować zobowiązanie wobec pana Kozłowskiego. Nie wiem, dlaczego tak się nie stało. Sam zresztą wielokrotnie pisałem do prezesa Hermaniuka, by ten zapłacił panu Kozłowskiemu - dodaje.
Twierdzenia adwokata nie rozwiewają wątpliwości, m.in. tych związanych z zasiadaniem przez niego w zarządzie spółki Onliner, choć przepisy na to nie pozwalają.
- Obecne przepisy prawa o adwokaturze faktycznie zakazują tego, natomiast przepisy mają się w tym przedmiocie zmienić, nadto w mojej ocenie nie wpływało to w tamtym czasie na wykonywanie przeze mnie również zawodu adwokata. Teraz jednak po fakcie rozumiem, że było to niefortunne
- przyznaje nam prawnik.
Ile J. B. zarobił na tej transakcji? - To jest objęte tajemnicą przedsiębiorstwa, mogę powiedzieć jedynie, że jest to wartość pomiędzy ceną sprzedaży a ceną zakupu nieruchomości i w żaden sposób nie wpływała na sytuację pana Kozłowskiego - zaznacza adwokat. Skąd się wziął w tej całej historii Ukrainiec? Wersja J. B. jest taka, że w czasie, gdy był jeszcze prezesem Onlinera, Liubomyr Hermaniuk zgłosił się do niego z ofertą kupna. Jak to się stało, że biznesmen z Ukrainy był zainteresowany przejęciem niewielkiej spółki? Czy J. B., jako doświadczony prawnik, sprawdzał swojego klienta?
- Inicjatywa kupna Onlinera wyszła od Liubomyra Hermaniuka. To on złożył mi ofertę przejęcia spółki i ja na nią przystałem. Przez kilka tygodni negocjowaliśmy, na co mam dowody. Wcześniej nie znałem tego biznesmena. Dopiero jakiś czas temu nabrałem wątpliwości co do tej osoby. Też wydaje mi się co najmniej dziwne to, że pan Hermaniuk w ostatnim czasie został prezesem kilkudziesięciu spółek w Polsce. To niewątpliwie rodzi wątpliwości, natomiast ta sytuacja nie była z oczywistych względów znana mi na przełomie kwietnia/maja 2016 roku - przekonuje adwokat.
Niewątpliwie jednak prawnikowi bardzo dobrze znana była sprawa związana z wypłaceniem dwóch milionów złotych z konta spółki Onliner, kiedy jeszcze był jej prezesem. Z materiałów, do których dotarliśmy, wynika bowiem, że poznański adwokat miał wypłacić z konta spółki Onliner 2 mln zł tuż przed jej sprzedażą. Co się stało z tą kwotą? Według niego przekazał ją w gotówce Hermaniukowi. Dlaczego nie zostawił ich na koncie spółki, gdy przejmował ją nowy właściciel? Dlaczego - co w obecnych czasach jest rzadko stosowane - wypłacił dwa miliony złotych w gotówce i przekazał je na ręce Hermaniuka? J. B. tłumaczy to tym, że chodziło o to, iż bank weryfikuje nowego członka zarządu spółki, co zwłaszcza w przypadku obcokrajowca jest długotrwałe.
Prezes Hermaniuk
Z Liubomyrem Hermaniukiem Grzegorz Kozłowski nie ma do dziś kontaktu. Na razie też na jego wezwanie nie zdecydowała się Prokuratura Rejonowa Poznań Stare Miasto. Ale to zapewne jest nieuniknione, zważywszy na jego działalność w ostatnim czasie. O czym mowa? Okazuje się, że ten ukraiński biznesmen w ciągu ostatnich miesięcy nabył spółki działające w Polsce. Obecnie ma ich kilkadziesiąt. Po co mu te przedsiębiorstwa? Chcieliśmy o to zapytać tego biznesmena, ale jak na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
W Polsce Hermaniuk legitymuje się paszportem ukraińskim. Mieszka w jednym z miast w obwodzie Iwanofrankowskim. Dzwoniąc na podawany przez niego numer telefonu, nie można się dodzwonić. Choć sporo spółek, które przejął Hermaniuk mieści się w Poznaniu, to nie zna go też konsul ukraiński ze stolicy Wielkopolski.
- Tego pana w ogóle nie znam
- twierdzi konsul honorowy Ukrainy w Poznaniu Witold Horowski.
Jakie spółki kupuje Hermaniuk? Często małe, które nie prowadzą szerokiej działalności. Przykładem jest DRA Holding, która formalnie miała się zajmować m.in. produkcją napojów czy sztućców. Przed kupnem jej przez Hermaniuka nie prowadziła działalności bieżącej. Co ważne później, już po przejęciu, siedziby tych spółek są przenoszone do tzw. wirtualnych biur, gdzie nikogo się już nie zastanie. Znaleźliśmy osobę, która - według naszych ustaleń - sprzedawała w ostatnim czasie spółki Hermaniukowi. To Polak, mieszkaniec osiedla Oświecenia w Poznaniu, który sam był prezesem wielu spółek z. o. o. Pod wskazanym w aktach adresem dowiedzieliśmy się jednak, że ta osoba od lat tam już nie mieszka...
Jak się okazało, Hermaniuk jest dość aktywny nie tylko przy przejmowaniu spółek, ale też w mediach społecznościowych. Udziela się na serwisie „wkontakte”, bardzo popularnym w Rosji czy na Ukrainie. Za pomocą serwisu zadaliśmy mu pytania dotyczące jego działalności, a także sprawy Grzegorza Kozłowskiego. Odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Oskarżona notariusz znów pracuje. Jako to możliwe?
W tej całej historii okazuje się, że wiele spraw związanych z przejmowaniem przez Hermaniuka spółek jest realizowanych w poznańskiej kancelarii pani notariusz D., która jest oskarżona w gigantycznej „aferze mieszkaniowej”, która kilka lat temu wstrząsnęła Poznaniem. Jak to możliwe, że zasiadając na ławie oskarżonych wspólnie z doradcą finansowym, jednocześnie może wykonywać swój zawód? Przypomnijmy, że pani notariusz usłyszała aż 165 zarzutów.
Według poznańskiej prokuratury, która opiera się na zeznaniach wielu pokrzywdzonych, klienci byli wprowadzani w błąd. Doradca i notariusz mieli wykorzystać niewiedzę, naiwność oraz trudną sytuacją finansową osób zaciągających pożyczki. Pani notariusz zachwalała zresztą usługi doradcy, mówiąc o nim, że to „człowiek o złotym sercu”. Tymczasem z podsłuchów wynikało, że doradca oraz współpracujący z nim ludzie mieli na celu przejmowanie poszczególnych nieruchomości. Pomocne były więc akty notarialne, które wbrew ustnym zapewnieniom stawiały klientów w bardzo trudnym położeniu. Na ich podstawie byli pozbawiani prawa własności. Gdy doradca i jego ludzie dowiedzieli się, że ich działalnością interesują się organy ścigania, umawiali się, że na przesłuchaniach będą mówili, że papier, czyli akt notarialny podpisany u rejent D., jest „święty”, a klienci wiedzieli, co podpisują. Mimo wielu zarzutów i trwającego procesu notariusz Violetta D. nadal pracuje w swojej kancelarii. Podczas śledztwa przez pewien czas była zawieszona, bo taką decyzję podjął prokurator Sebastian Domachowski. Ale decyzja została uchylona. Pani notariusz poskarżyła się sądowi, twierdząc, że nie ma podstaw do jej zawieszenia. Sąd uwzględnił zażalenie, co umożliwiło jej powrót do pracy.
Pani notariusz nadal jest członkiem Poznańskiej Izby Notarialnej.
- Wiem, że była zawieszona przez prokuraturę, a sąd zmienił tamtą decyzję. Najwyraźniej miał wątpliwości w sprawie zasadności tego środka. Trudno mi jednak komentować tamto postanowienie sądu
- mówi nam Michał Wieczorek, wiceprezes Poznańskiej Izby Notarialnej. - Jako izba skierowaliśmy wniosek do sądu dyscyplinarnego o ukaranie pani notariusz w kontekście stawianych jej zarzutów. To postępowanie może zakończyć się nawet wydaleniem z zawodu. Ale na razie jest zawieszone, bo czekamy na zakończenie sprawy karnej prowadzonej przez sąd powszechny - dodaje. Wyrok w tzw. aferze mieszkaniowej tak szybko nie zapadnie. Występuje w niej 40 oskarżonych oraz ponad 200 pokrzywdzonych. Proces trwa w poznańskim Sądzie Okręgowym.
Aukcje biznesmena - trzeba jakoś żyć
Tymczasem Grzegorz Kozłowski zamiast milionów złotych na koncie musi teraz jakoś wiązać koniec z końcem. - Pierwsza transza ze sprzedaży gruntu poszła w całości na uregulowanie zobowiązań. Dzięki drugiej miałem stanąć na nogi. Adwokat, któremu zaufałem, znał doskonale moją sytuację. Wszystko zależało od tej transakcji. Teraz żyję z tego, co sprzedam. Miałem konia sportowego, którego już się pozbyłem, przyczepę dla konia sprzedałem w tym tygodniu. Mam otwarte aukcje internetowe i wystawiam tam wszystko, za co mogę dostać jakieś pieniądze: kanapę, łóżko, nawet rzeczy mojego dziecka. Dramat - kończy Kozłowski, który liczy, że uda się mu odzyskać swoje miliony złotych.
Współpraca: Łukasz Cieśla