Osierocona Magda musi spłacić 140 tys. długu za zmarłych rodziców
Dziewczyna mieszka w domu dziecka. Do dyrektor placówki już zaczynają się zgłaszać wierzyciele. Chcą położyć rękę na pieniądzach.
Na początku trzeba wyjaśnić: dziewczyna nie ma na imię Magda. Nie podajemy jej prawdziwych personaliów, by chronić ją przed wierzycielami, nawet własną rodziną. I także przed nią samą. Ma inne imię, ale jej historia jest, niestety, prawdziwa. To historia, w której alkohol leje się strumieniami, niszcząc rodzinę, a prawo objawia swoją bezduszność. To także historia uciekającego czasu, którego Krystyna Wolwiak, dyrektor Domu Dziecka im. św. Ojca Pio w Mysłowicach, ma coraz mniej, by uchronić majątek swojej podopiecznej.
Wierzyciele nękają ją od dawna, a intensywnie, od kiedy zorientowali się, że na koncie Magdy znajduje się 100 tysięcy złotych. To zbierana co miesiąc - na specjalnym koncie - renta po ojcu, która pozwoli Magdzie, po opuszczeniu domu dziecka, stanąć na własnych nogach. - A stałoby się jeszcze lepiej, żeby Magda jak najdłużej się uczyła. Może wtedy przebywać u nas do 25. roku życia. Zgromadzona przez lata suma da jej szansę, by kupić np. mieszkanie, żyć jak człowiek - wyjaśnia dyrektor Wolwiak.
27 listopada Magda skończy 18 lat. Zgodnie z prawem, będzie dorosła i będzie mogła dysponować pieniędzmi. Ale po spłaceniu długów rodziców (140 tys. zł) nie tylko nic jej nie zostanie, ale kwota nie wystarczy na zaspokojenie wierzycieli. Dyrektor Wolwiak pochyla się nad kilkoma grubymi teczkami z „finansową dokumentacją” Magdy i wzdycha: - Tak do końca to nie wiemy, ile będzie tych długów. Obecnie zgłasza się wspólnota mieszkaniowa oraz firma windykacyjna, której SKOK im. Stefczyka sprzedał wierzytelności rodziny. Pojawił się też Tauron i Bóg jeden wie, kto pojawi się jeszcze - mówi dyrektor Wolwiak, która nie może pogodzić się z tym, że za beztroskę rodziców ma płacić ich dziecko.
Magda trafiła do Domu Dziecka pięć lat temu - dokładnie 17 października 2011 razem ze starszą siostrą Agnieszką. Z Agnieszką wychowawcy przeżyli koszmar: uciekała z lekcji, włóczyła się z podejrzanymi typkami. Całkowicie głucha na jakiekolwiek racjonalne argumenty. Potrafiła zwiać ze szkoły nawet po odprowadzeniu jej pod samiutkie drzwi. Ale też była już po przejściach - nieudanej próbie samobójczej, nikt jej nie wsparł w odpowiednim momencie, by wydostać się z matni. A potem było już za późno. W Domu Dziecka nie ukrywają, że choć bardzo chcieli jej pomóc wejść na dobrą ścieżkę, to im to skutecznie uniemożliwiała. Miała też fatalny wpływ ma Magdę.
W sumie odetchnęli, gdy jako 18-latka postanowiła odejść i zacząć samodzielność, w której szybko pojawiły się alkohol i dopalacze. Zaraz się z kimś związała i jest już teraz w trzeciej ciąży.
Magda była od początku inna: trochę lubi sobie pokłamać, nie przykłada się specjalnie do nauki, ale jednak chodzi do szkoły i widać, że się stara. Czasami, wiadomo, jest rozdarta. Ale ma szansę, by odrzucić złą przeszłość. Do tego właśnie potrzebne są jej m.in. pieniądze. - Ona jest niepewna siebie. Uważa, że jej się nie uda, że dla niej życia nie ma. Ale na szczęście kompletnie jej nie ciągnie do alkoholu, nie jest rozrzutna - mówi dyrektor Wolwiak. Ma też wokół życzliwych ludzi. Strażacy z Mysłowic pytają, co u dziewczyn, córek ich kolegi słychać, jak sobie radzą. Na pewno nie odmówiliby pomocy.
Ale na szczęście kompletnie jej nie ciągnie do alkoholu, nie jest rozrzutna
Rodzina Magdy prosperowała nieźle, dopóki ojciec - zawodowy strażak - pracował, a potem otrzymywał emeryturę. Mieszkanie 45 metrów kwadratowych z 1962 to nie luksus. Niepracująca żona. Może by przetrwali, gdyby do domu nie wprowadził się nagle brat matki. Pojawił się alkohol. Zaczęli pić wszyscy. Ale jeszcze wiązali koniec z końcem.
W pewnym momencie postanowili wziąć kredyt ze SKOK im. Stefczyka. Aż 52 tys. zł. Nikt nie wie, po co im były te pieniądze. Może brakło na wódkę, a może wujkowi były potrzebne i ich namówił. Od matki Magdy trudno było wyciągnąć jakiekolwiek informacje, zwłaszcza że już wtedy choroba alkoholowa była u niej tak rozwinięta, że nie funkcjonowała normalnie, lecz tak, by przeżyć od kieliszka do kieliszka. Warto dodać, że właśnie ona - niepracująca i bez dochodów - stała się wiarygodnym żyrantem kredytu. Pułapka pożyczkowa zacisnęła im sznur na gardle.
Pierwsze przedsądowe wezwanie do zapłaty dla Magdy Dom Dziecka otrzymał w dniu 5 listopada 2012 r. Wtedy dług wynosił 61,716 tys. zł. Z wniosku SKOK im. Stefczyka o stwierdzenie nabycia spadku, Sąd Rejonowy w Mysłowicach 12 czerwca 2013 r. stwierdził, że spadek po zmarłym ojcu na podstawie ustawy nabyły jego żona i jego córki w wysokości po jednej trzeciej z dobrodziejstwem inwentarza.
Dług narastał lawinowo. 20 zł za każdy dzień niespłaconej w terminie sumy. Rodzice Magdy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie próbowali nic zrobić, ale dopóki żył ojciec, pamiętał o rachunkach. Kiedy umarł, w domu było coraz gorzej. Wszystkie dochody szły na alkohol. Zaczęła się równia pochyła. To wtedy pomoc społeczna postanowiła o umieszczeniu sióstr w domu dziecka. Wujek wyczuł, że coś jest nie tak jako pierwszy i szybko się wyprowadził do innego miasta, gdzie już nawet zdążył związać się z kolejną partnerką. Podobno mają dziecko. Non stop pijana i nieporadna matka zaniedbała uregulowanie odstąpienia od spadku po mężu, co w prosty sposób uniemożliwiłoby SKOK domaganie się spłaty długu i odsetki wciąż rosły.
- Gdy zmarła matka Magdy, natychmiast, jako jej opiekun prawny, zrezygnowałam ze spadku, czyli de facto ogromnego długu. Okazało się jednak, że dziewczyna jest, niestety, właścicielką jednej szóstej mieszkania, w którym nie przebywała od lat. Od tej chwili swoich pieniędzy zaczęła się domagać od niej wspólnota mieszkaniowa. To ok. 40 tys. zł. Prawo do renty ma tylko Magda. Gdyby żyła jej matka, a siostra nadal by się uczyła, kwota byłaby dzielona na trzy - wyjaśnia dyrektor Wolwiak.
Gdyby żyła jej matka, a siostra nadal by się uczyła, kwota byłaby dzielona na trzy
Kancelaria prawna, reprezentująca wspólnotę, powołuje się na artykuł 366 Kodeksu cywilnego, który mówi o... solidarności dłużników. Nikt nie chce zlicytować mieszkania, bo mógłby uzyskać grosze, a poza tym z konta Magdy łatwiej wziąć pieniądze. - Mieszkanie to rudera, tam nic nie działa, a jego wartość jest niższa od wysokości długu. Kiedy on zresztą powstał, Magda miała 15 lat i żadnej świadomości tego, co robią rodzice. Potem przez lata nie korzystała z prądu - stwierdza dyrektor Wolwiak.
Tymczasem do Domu Dziecka przyszło kolejne pismo: Kancelaria Prawna HTP Puniewska, Waszczyńska napisała: W imieniu wierzyciela, jako jego pełnomocnik, zawiadamiam, iż odziedziczone przez małoletnią Magdę po zmarłym ojcu zobowiązanie z tytułu umowy pożyczki zostało przeniesione przez SKOK im. Stefczyka na rzecz spółki Wierzytelności Glob sp. z o.o. sp. k.
Magda w Domu Dziecka znalazła się pod specjalnym nadzorem. Dyrektorka zdecydowała nawet, by w pewnym momencie odwożono ją do szkoły i ze szkoły, by nie wpadła w towarzystwo siostry i jej znajomych. (Kiedyś Magdę zatrzymał na ulicy jeden z nich, ale udało się jej uciec). - Magdzie też może coś nieodpowiedzialnego strzelić do głowy. Jest w trudnym wieku, choć my robimy wszystko, by nie odczuwała żadnej presji otoczenia - ocenia dyrektor Wolwiak.
Jeśli Magda przestanie się uczyć, to tak czy inaczej straci pieniądze, bo już nie będzie miała prawa do renty, a oszczędności przejmą wierzyciele. Dom Dziecka jak może próbuje walczyć o przyszłość Magdy. Zwłaszcza że suma działa ludziom na wyobraźnię. Takiej Agnieszce albo jej partnerowi. - Jej konkubent powiesił psa, co stało się głośne nie tylko w Mysłowicach, i ma za to sprawę. Nie jest to jak widać towarzystwo dla kogokolwiek, a tym bardziej dla Magdy, która bywa emocjonalnie rozdarta - wyjaśnia dyrektor Wolwiak i dodaje: - Nie mam wiedzy prawniczej. Robię, co mogę w zakresie skromnych finansowych możliwości Domu Dziecka, by zatrzymać dla Magdy te pieniądze. Nie wykluczam, że wierzyciele powołają się na kruczki prawne, wobec których będziemy bezradni. Może ktoś nam bezinteresownie pomoże? Pomoże Magdzie? Najważniejsze jednak, żeby ona pomogła sama sobie. Już wykonała pierwszy krok. Zapisała się do liceum, a więc wszystko wskazuje, że będzie się dalej uczyć.
Nie wykluczam, że wierzyciele powołają się na kruczki prawne, wobec których będziemy bezradni
Najchętniej Magda całe wakacje spędziłaby w Domu Dziecka, chociaż w tym roku lecą aż do Włoch, śpią w prawdziwym hotelu i potem we wrześniu, jak ktoś pyta w szkole, gdzie byli, to też mogą się troszkę pochwalić. - Wakacje nad Balatonem były dla Magdy udręką. Wtedy jej mama leżała w szpitalu, a Agnieszka dosłownie co piętnaście minut dzwoniła do niej na komórkę i mówiła, że mama umiera, a ona za granicą. Magda chodziła strasznie przygnębiona. Kiedy wróciliśmy, powiedziałam, żeby natychmiast szła do szpitala i poprosiła dla mamy o ostatnie sakramenty - opowiada dyrektor Wolwiak.
Autor: Agata Pustułka