Oscary 2016. W tym roku po statuetki z pewnością sięgną... marzyciele
Nadchodzi wreszcie ta noc. W niedzielę zostaną rozdane Oscary. Faworytem jest „La La Land” – 14 nominacji. Po piętach depcze mu jednak dramat „Moonlight”
W nadchodzącą niedzielę teatr Dolby Theatre na Hollywood Boulevard w Los Angeles jak co roku zapełni się największymi osobistościami ze świata kina. Po raz 89. zostaną bowiem rozdane nagrody Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, znane jako prestiżowe Oscary.
Aktorzy, reżyserzy i producenci przejdą czerwonym dywanem, wzdłuż którego koczować będą krzykliwi i rozentuzjazmowani paparazzi. Media zapełnią się zdjęciami gwiazd, ich emocjonalnymi wypowiedziami czy fragmentami gali, które najbardziej wzruszyły, rozśmieszyły lub zszokowały publiczność. Przez kilka następnych dni internauci będą dyskutować, czy nagrody trafiły w właściwe ręce oraz lamentować, że ich faworyci wyszli z gali z niczym. Nie ma więc wątpliwości – mimo coraz głośniejszych głosów, że gala rozdania Oscarów jest nudna, a same nagrody często na wyrost, te wyróżnienia filmowe wciąż rozpalają wyobraźnię. A kto będzie triumfował w tym roku?
Na tegorocznej gali, którą prowadzić będzie popularny komik i prezenter telewizyjny Jimmy Kimmel, najważniejsze będzie jedno pytanie: ile Oscarów zdobędzie „La La Land”. Musical Damiena Chazella to czarny koń ceremonii. Zdobył on aż 14 nominacji – najwięcej w historii razem z filmami „Wszystko o Ewie” z 1950 r. i „Titanic” z 1997 r. Jeśli „La La Land” zgarnie więcej niż 11 statuetek, pobije historyczny rekord. 11 Oscarów to granica, której nie przekroczył dotychczas żaden film, a tyle nagród otrzymały dotąd trzy obrazy: „Ben-Hur” z 1959 r., „Titanic” i „Władca Pierścieni: Powrót króla” z 2003 r.
Wiadomo jedno: musical z Emmą Stone i Ryanem Goslingiem z pewnością nie dostanie wszystkich 14 Oscarów. Powód? W kategorii „najlepsza piosenka” konkurują ze sobą dwa utwory z filmu: „City of Stars” i „Audition (The Fools Who Dream)”. Przyznawanie łączonych Oscarów jest rzadkie, ale jednak nie niemożliwe.
„La La Land” to historia o parze marzycieli, która musi stawić czoła rzeczywistości: Sebastianie, pianiście i miłośniku jazzu, który chce otworzyć klub jazzowy w świecie, w którym jazz staje się coraz bardziej passe, oraz Mii, kelnerce, która kocha stare Hollywood i marzy o karierze aktorki. Tłem ich marzeń staje się miejsce, które do marzycielskiej scenerii pasuje najbardziej – Los Angeles, Fabryka Snów. Zakochani w sobie Mia i Sebastian marzą, tańczą i śpiewają, ale mimo że film Chazella to musical czerpiący z tradycji i historii tego rozśpiewanego gatunku, „La La Land” niepozbawione jest smutku. Jedni są tym filmem zachwyceni, inni uważają, że jest słaby i nie zasługuje na worek nagród. „Czy jakikolwiek inny film jest przeceniony aż tak, jak „La La Land?”
– pyta w tytule artykułu „Vogue”, a niektórzy widzowie twierdzą, że aktorzy nie umieją śpiewać, do tego sam film zdobywa tyle wyróżnień tylko dlatego, że płynie na fali tęsknoty za „starymi, dobrymi czasami”.
Co by nie mówić, „La La Land” nie miało sobie równych przez cały sezon nagród. Rekordowe siedem Złotych Globów czy pięć statuetek BAFTA (nagród Brytyjskiej Akademii Filmowej) na 11 nominacji to tylko niektóre z oceanu nagród, jaki przypadł w udziale Chazellowi (docenionemu już m.in. za film „Whiplash”) i całej ekipie. Trudno pomyśleć, że jakikolwiek inny film w tym roku może zdeklasować „La La Land” w kategoriach „najlepsza muzyka”, „najlepsza piosenka” czy „najlepsze zdjęcia”, a to, że to musical o marzycielach zdobędzie Oscara za najlepszy film, wieszczą media: „Vanity Fair” czy „Entertainment Weekly” i bukmacherzy.
Zdaniem firmy bukmacherskiej Unibet „La La Land” zdobędzie nagrody m.in. w tak ważnych kategoriach, jak „najlepszy film”, „najlepsza aktorka pierwszoplanowa” (Emma Stone) i „najlepszy reżyser”. – „La La Land” zdecydowanie dystansuje swoich rywali w kategorii „najlepszy film” z szansami na zwycięstwo określonymi na blisko 93 proc. – szacuje Unibet. Jak zauważa „Vanity Fair”, przegrana „La La Land” w najważniejszej kategorii wieczoru będzie zaskoczeniem. Wydaje się , że Hollywood niczego nie kocha bardziej, jak musicali i filmów o Fabryce Snów. Do tego film oferuje w dzisiejszych, czasach coś nie do przecenienia: eskapizm.
„La La Land” najprawdopodobniej zdominuje tegoroczną galę i niespodzianek nie będzie, nie można jednak zapominać, że musical Chazella ma mocną konkurencję. Po osiem nominacji zdobyły: „Moonlight”, dramat o poszukiwaniu własnej tożsamości przez czarnoskórego chłopaka z Miami, oraz film science fiction „Nowy początek”, w którym nie ma walki Amerykanów z kosmitami, ale dla odmiany są… lingwiści próbujący się z nimi porozumieć. Z kolei po sześć nominacji zgarnęły: „Przełęcz ocalonych” – film o żołnierzu II wojny światowej, który ze względów religijnych odmawia korzystania na froncie z broni, a zarazem powrót do Hollywood syna marnotrawnego Mela Gibsona (Australijczyk został nominowany również za reżyserię); „Lion. Powrót do domu”, czyli poruszająca, prawdziwa opowieść adoptowanego przez Australijczyków Hindusa, który po 25 latach postanawia odnaleźć swoją biologiczną rodzinę, i „Manchester by the Sea”, kameralny dramat o zmagającym się z traumą po tragedii z przeszłości mężczyźnie, który po śmierci brata musi zająć się jego nastoletnim synem. Po cztery nominacje mają: osadzona w latach 50. rodzinna opowieść „Fences” w reżyserii Denzela Washingtona i rozgrywający się w Teksasie kryminał „Aż do piekła”, a trzy szanse na statuetki mają „Ukryte działania” – prawdziwa historia czarnych kobiet naukowców, które w latach 60. pracują w NASA i stawiają czoła rasowym uprzedzeniom.
Filmem, który może zagrozić „La La Land” najbardziej, jest „Moonlight” Barry’ego Jenkinsa – adaptacja sztuki „In Moonlight Black Boys Look Blue” Tarella Alvina McCraneya. Niektórzy krytycy nie wahają się określić obrazu mianem arcydzieła. Richard Brody, recenzent „The New Yorker”, pisze, że to „Moonlight” będzie wielkim zwycięzcą, ponieważ „to zdecydowanie najlepszy film na liście [nominowanych] i najlepszy film, który powstał w tym roku”. Zdaniem Brody’ego nie bez znaczenia będzie jednak fakt, że film opowiada o czarnoskórym homoseksualiście z nizin społecznych, ponieważ „nowy amerykański reżim polityczny jest jawnie rasistowski, homofobiczny i plutokratyczny, a wielu ludzi Hollywood, tak jak wielu ludzi wszędzie indziej, jest tym zniesmaczonych i rozzłoszczonych”. Rasa nie jest jednak głównym tematem przejmującego i symbolicznego „Moonlight”, który jest uniwersalną opowieścią o poszukiwaniu tożsamości przez jednostkę, która czuje się wyobcowana. „To nie jest polityczny elaborat, ale współczesne wydarzenia przetwarzają jego symboliczne znaczenie” – zauważa jednak recenzent „The New Yorkera”.
Wydaje się, że jeśli jakiś film ma dostać Oscara za najlepszy obraz roku, to będzie to „La La Land” lub „Moonlight”. Niektórzy jednak twierdzą, że statuetka powinna dostać się w ręce producentów „Fences” – adaptacji nagrodzonej Pulitzerem sztuki Augusta Wilsona pod tym samym tytułem. Film przedstawia skomplikowane relacje łączące członków czarnoskórej rodziny żyjącej w latach 50. w Pittsburghu.