Wynik czwartkowego referendum na Wyspach Brytyjskich jest trudny do przewidzenia. Emocje biorą górę, wszystko jest wciąż możliwe.
Sytuacja polityczna na Wyspach Brytyjskich przed referendum w sprawie przyszłości kraju zmienia się jak w kalejdoskopie. Jeszcze niedawno dziesięcioprocentową przewagę dawano zwolennikom Brexitu, teraz z kilkoma procentami górą są ci, którzy chcieliby pozostania kraju w Unii Europejskiej.
Teraz sondaże dla „Mail on Sunday” i „Sunday Times” dają już 2-3 proc. przewagi przeciwnikom Brexitu.
Badania przeprowadzono częściowo po zamachu na deputowaną Partii Pracy Jo Cox, która zginęła 16 czerwca. Była ona orędowniczką pozostania kraju w UE. Dlatego wielu sądzi, że ten dramat sprawił, iż coraz więcej Brytyjczyków chce jednak pozostać w Unii.
Zamordowana przez członka skrajnie prawicowego ugrupowania Cox miała w parlamencie przedstawić specjalny raport. Był on poświęcony zagrożeniom ze strony skrajnej prawicy właśnie. Jo Cox, która została zaatakowana nożem, potem postrzelona, pracowała nad raportem od dawna. Posłanka zawarła informacje o rosnących wpływach skrajnej prawicy, które stanowią zagrożenie dla demokratycznych państw.
Przygotowywany przez nią dokument miała przedstawić w parlamencie 29 czerwca.
Wielu uznaje, iż to nie śmierć Cox była powodem zmiany poglądów Brytyjczyków, ale spojrzenie na gospodarkę, która miałaby ucierpieć po zerwaniu więzi z UE.
Tuż przed referendum w sprawie Brexitu wiele gazet apeluje do Brytyjczyków, by pozostali w UE, inne przekonują, że pora opuścić Wspólnotę. Natomiast węgierski premier Viktor Orbán zaapelował do mieszkańców Wysp, aby pozostali w UE. Wykupił reklamę na całą stronę w „Daily Mail”. Apel zamieszczony w poniedziałkowym wydaniu gazety przedstawia węgierską flagę oraz informację: „Decyzja należy do Was, ale chciałbym, żebyście wiedzieli, że Węgry są dumne, współpracując z wami jako z członkami Unii Europejskiej”. Pod komunikatem podpis Orbána.
Autor: Kazimierz Sikorski