Rozrachunki z PRL. Tytułów naukowych mieliby być pozbawieni m.in. studenci uczelni resortowych, a pracę stracić byli członkowie PZPR.
List dotyczący potrzeby głębokiego zlustrowania kadry akademickiej skierowało do ministra Jarosława Gowina Ogólnopolskie Stowarzyszenie Internowanych i Represjonowanych. Apeluje w nim o podjęcie przez resort nauki i szkolnictwa wyższego „śmiałych” decyzji, które pozwolą na „oczyszczenie” uczelni z osób, których kariery naukowe mają korzenie w PRL-u.
Byli opozycjoniści twierdzą, że z uczelni w całym kraju powinny zniknąć osoby, które pracowały lub współpracowały ze Służbą Bezpieczeństwa oraz ci naukowcy, którzy należeli do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Do tego tytułów naukowych należy pozbawić osoby, które zdobyły je w Akademii Spraw Wewnętrznych (szkoła wyższa MSW), Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym PZPR oraz Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego (podległej Ministerstwu Obrony Narodowej).
- To były ośrodki indoktrynacji, a nie ośrodki naukowe, wykształciły wcale niemałą grupę osób, które prezentowały jednostronny, komunistyczny punkt widzenia - przypomina prof. Włodzimierz Bernacki, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, poseł PiS i członek sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. Przyznaje, że propozycje stowarzyszenia powinny zostać przeanalizowane dokładnie przez ministra Gowina.
Odebranie dyplomów, zdaniem stowarzyszenia, powinno dotyczyć także osób, które zdobyły je na uczelniach w Związku Sowieckim i innych krajach bloku komunistycznego. Opozycjoniści uważają też, że dopełnieniem lustracji byłoby pozbawienie tytułów naukowych wszystkich tych, którzy zdobyli je w latach 1944-1990 dzięki pracom naukowym, będącym jedynie „komunistyczną propagandą” i zawierającym „fałsze historyczne”.
Prof. Józef Brynkus, poseł Kukiz’15, a zarazem wykładowca na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie twierdzi, że część pomysłów stowarzyszenia - choć uważa je za słuszne - wydaje się nie do zrealizowania. Trudnym zadaniem byłoby np. przeprowadzenie audytu wszystkich tytułów zdobytych w PRL-u.
Problem byłyby także z oceną roli, jaką naukowcy pełnili w partii komunistycznej. - Przynależność do PZPR nie jest pozytywnym epizodem w biografii, ale zdaję sobie sprawę, że część ludzi wstąpiła do niej z przymusu, żeby mieć w ogóle pracę, a część po to, by robić karierę - mówi prof. Brynkus.
Przyznaje przy tym, że nie czuje się otoczony na uczelni byłymi komunistycznymi aparatczykami, bo nastąpiła zmiana pokoleniowa także wśród kadry akademickiej. A lustracja powinna być przeprowadzona zaraz po upadku PRL.
Ministerstwo na razie nie mówi ani „tak”, ani „nie” propozycjom stowarzyszenia. Przypomina, że trwają konsultacje dotyczące ostatecznego kształtu nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Jej projekt zostanie przedstawiony najprawdopodobniej w grudniu tego roku.
- Wszelkie zgłaszane uwagi zostaną przez nas przeanalizowane - zapewnia Ministerstwo Nauki.
Na obecnym etapie prac projekt ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce przewiduje, że rektorem, członkiem senatu, kolegium elektorów w uczelni, Rady Doskonałości Naukowej, Polskiej Komisji Akredytacyjnej oraz członkiem Komitetu Ewaluacji Nauki nie może zostać osoba, która pomiędzy 22 lipca 1944 r. (ogłoszenie powstania PKWN) a 31 lipca 1990 r. (rozwiązanie SB) pracowała i pełniła służbę w organach bezpieczeństwa PRL albo współpracowała z nimi. Takie osoby nie będą także mogły otrzymać tytułu profesora.
Według ministra Jarosława Gowina, to gwarancja, że osoby „skażone” PRL nie będą miały możliwości pełnienia kluczowych funkcji na uczelniach. Obecnie taki zakaz może orzec sąd, jeśli zainteresowany złoży niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne.
Lustrowani profesorowie. Nie wszyscy winni
Prawomocny wyrok za kłamstwo lustracyjne usłyszał Lech B., były dziekan na jednym z wydziałów na AGH. Mężczyzna został pozyskany przez wywiad naukowo-techniczny i w 1982 r. zarejestrowany pod pseudonimem „Artemor”. Ustnie wyraził gotowość przekazywania informacji. W czerwcu 1985 r. jego oficerem prowadzącym został kpt Marek Jadkowski. To fałszywe nazwisko oficera wywiadu.
Prawdziwe ciągle jest tajne, bo mężczyzna dalej pracuje w służbach. Kilka razy spotkał się z Lechem B. w Krakowie, m.in. w hotelu Cracovia, na Błoniach, w kawiarni Pasieka oraz w Mogilanach. Ostatni raz w grudniu 1989 r. W sumie Lech B. miał kontakty z czterema oficerami wywiadu w Polsce i za granicą. Krakowski sąd zakazał mu pełnienia funkcji publicznych na trzy lata. Wyrok jest prawomocny.
Cały czas toczy się sprawa Jacka Balucha, który składał oświadczenie lustracyjne 14 stycznia 2008 r. w związku z pełnieniem funkcji publicznej dyrektora Instytutu Filologii Słowiańskiej UJ. Po kwerendzie w archiwach krakowski oddział IPN uznał, że są wątpliwości dotyczące tego oświadczenia. Baluch to znana postać nie tylko w Krakowie. Tłumacz, znawca kultury i języka czeskiego, ambasador Polski w Czechosłowacji, a po jej rozpadzie w Czechach (1990-95). Sąd oczyścił go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, ale IPN złożył apelację, rozprawa odbędzie się 22 listopada.
Prawomocnie oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego został prof. Czesław Mesjasz, obecnie naukowiec z Uniwersytetu Ekonomicznego. IPN był przekonany, że w 1983 r. został kontaktem operacyjnym ps. „Debiuto”. Mesjasz składał oświadczenie lustracyjne 10 grudniu 2007 r. jako kandydat do pełnienia funkcji Prodziekana Wydziału Zarządzania UEK. Napisał w dokumencie, że nie był agentem SB. W podobnej sytuacji znalazł się też były sędzia Trybunału Konstytucyjnego i wykładowca prawa na UJ prof. Marian Grzybowski. Sąd uznał, że złożył oświadczenie lustracyjne zgodne z prawdą.
Krakowski sąd uznał też, że prof. Jan Stanek, pracownik Instytutu Fizyki UJ, złożył prawdziwe oświadczenie lustracyjne, iż nie był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. - Czuję ulgę, że jest finał sześciu lat moich starań o oczyszczenie się z nieprawdziwych zarzutów - mówił naukowiec, wyraźnie zmęczony procesem o autolustrację.
Waldemar S., były pracownik naukowy AGH został uznany za kłamcę lustracyjnego i ma trzyletni zakaz pełnienia funkcji publicznych. Wyrok sądu jest prawomocny. S. sam złożył wniosek o autolustrację. Tak naprawę nie chodziło mu o oczyszczenie dobrego imienia, ale o poznanie prawdy o śmierci ojca, Leona S.
- Jestem przekonany, że został zamordowany w Krakowie w 1983 r. z przyczyn politycznych - opowiada 62-letni mężczyzna. Jego zdaniem, prawda jest w materiałach IPN. Z kwerendy, jaką wykonano na potrzeby sprawy lustracyjnej nie wynika jednak, by Leon S. zginął w tragiczny sposób. Po tajemniczej śmierci ojca Waldemar S. wyjechał do Niemiec na roczne stypendium naukowe.
Było to możliwe, bo jako pracownik naukowy dostał służbowy paszport z krakowskiej AGH. W tamtym czasie skontaktowali się z nim oficerowie polskiego wywiadu i namówili do współpracy. Po latach Waldemar S. bronił się, że działał pod przymusem i że strachu o swoje i bliskich życie, ale sąd nie dał temu wiary.