Opolskim targiem
Procesem o odszkodowanie za bezpodstawne oskarżenia i nieuzasadniony areszt kończy się batalia Władysława Saletnika, wieloletniego dyrektora Państwowych Zakładów Zbożowych w Brzegu o dobre imię. Historia zagadkowej prywatyzacji PZZ-tów, której Saletnik się sprzeciwiał, za co latami był ciągany po sądach, skończyła się dawno.
Nikt nie próbował nawet dociec, dlaczego firma, która dawała pracę 2 tysiącom ludzi, wpłacała do budżetu regionu 10 mln złotych podatku rocznie, została sprzedana praktycznie za długi, choć trzy lata wcześniej Amerykanie proponowali 445 mln złotych za 49 procent akcji. Nikt się nie zainteresował, dlaczego na dwie godziny przed podpisaniem tej transakcji z Cargillem Saletnik został zwolniony przez ówczesnego wojewodę w trybie natychmiastowym i dostał pół godziny na zabranie swoich rzeczy z biura. Ja pytałem wojewodę, mówi, że nie pamięta.
Dlaczego w momencie sprzedaży nie podzielono gigantycznego majątku PZZ-tów, choć wyraźnie takie wnioski pokontrolne przedstawił NIK. Zrobił to dopiero nowy właściciel firmy i z drobniejszych cząstek tego majątku odzyskał więcej niż zapłacił za całość.
Nikt nigdy nie sprawdził, ani nawet nie zapytał, czy to aby nie była tzw. prywatyzacja pod zamówienie. Podobnie jak oskarżenie Saletnika, któremu biegli wyliczyli straty po siedmiu latach w ogóle bez dostępu do finansowej dokumentacji firmy. Po latach procesów na 114 stronach uzasadnienia wyroku uniewinniającego sąd rozprawił się z aktem oskarżenia, a sędzia napisał wprost, że czegoś takiego jeszcze nie widział. Oprócz Władysława Saletnika nikt za to nie odpowiedział, teraz podatnicy być może zrekompensują mu w części jego wieloletnią sądową udrękę. Opolscy decydenci z tamtych lat niczego nie pamiętają, nie interesowali się, to nie była ich sprawa. Oskarżyciele się nie poczuwają. I dlatego jest jak jest.