Opera i rewia z lampką szampana
To był chyba trzynasty koncert, a właściwie widowisko, show na zakończenie starego i powitanie Nowego Roku na deskach Opery Nova.
Gdy Artur Andrus zapowiedział operowe arie, pomyślałam: no tak, dyrektor Maciej Figas postanowił pokazać, że co jak co, ale w Operze Nova, to właśnie opera będzie królować i koniec! A mnie się rewii zachciewa i jeszcze na łamach „Pomorskiej” namawiam dyrektora do takich brewerii. Ale że operę uwielbiam, usiadłam wygodniej w fotelu w sylwestrowe późne popołudnie i dałam się ponieść muzyce oraz kunsztowi bydgoskich artystów. A było czy się delektować - zaczęło się od „Cosi fan tutte”, potem był „Faust” i „Makbet”... A na samym początku jako przystawka na zaostrzenie apetytu - Walc kwiatów z „Dziadka do orzechów” (kto nie widział tego czarownego baletu w wykonaniu naszych artystów, niech wie, że traci bardzo, bardzo z atmosfery świąteczno-noworocznej i nic dziwnego, że bilety są wyprzedane już na lutowe spektakle).
Maestro Figas puścił jednak tylko oko do wypełnionej po brzegi sali Opery Nova i zmienił rytm na operetkowy - znów zobaczyliśmy na scenie „Księżniczkę czardasza”. A po niej ruszyła karuzela z popularnymi i znanymi przebojami z rewii (jednak!), kabaretów (Jeremi Przybora), francuskich kawiarenek na Montmarcie, włoskich lodziarni (brawurowe wykonanie „Volare”), by wreszcie trafić wprost do Studia 2 z przebojem „Jak się masz kochanie”. Nie sposób nie wspomnieć niesamowitego wykonania „Power of love” czy „Kto ma tyle wdzięku co ja”... Nawet gdybym zabrała ze sobą kajecik do notowania kolejnych tytułów i wykonawców oraz żartów rzucanych ze sceny przez będącego w swoim żywiole jako konferansjer Artura Andrusa, to i tak nie zdążyłabym wszystkiego zapisać. Tempo podczas tego koncertu był szalone! I nawet przerwa w zasilaniu nie przeszkodziła w szampańskiej zabawie (tym bardziej że podczas antraktu tradycyjnie już melomanii raczyli się lampką bąbelków).
Tempo widowiska cały czas przyspieszało, by w finale eksplodować występem całego zespołu, racami i fajerwerkami oraz deszczem serpentyn, który spadł na nas spod sufitu opery.
Soliści, orkiestra pod batutą dyrektora, balet i chór - wszyscy pokazali się z jak najlepszej strony. A przecież to dla nich trochę manowce. No bo jak mając świetnie ustawiony sopran czy tenor, nagle śpiewać synkopowe rytmy?! A jednak! Przez te trzy godziny wszystko szło jak z płatka, a był to pierwszy z pięciu tegorocznych koncertów sylwestrowo-noworocznych w wykonaniu zespołu Opery Nova.
Takie koncerty „chodziły” dyrektorowi po głowie od samego niemal początku, ale dopiero w 2003 roku przybrały obecną formę. I cały czas się rozwijają, dlatego znów to napiszę: niech pan robi rewię, Panie Dyrektorze! Zespół ma pan wspaniały, artyści potrafią zejść ze swojego wysokiego „C” i nic nie tracąc na artyzmie zafundować publiczności wieczór jak z najlepszego teatru rewiowego Miasta Świateł.
A propos świateł - to, co potrafi nimi wymalować na scenie reżyser od reflektorów, to czysta maestria. Przestrzeń naszej sceny jest wymagająca - głęboka, ciemna, a tu mieliśmy feerię kolorów i blasków. Wspomnieć też trzeba o wyremontowanej scenie obrotowej, której możliwości były znów w pełni wykorzystane.
Bydgoska publiczność uwielbia te koncerty na koniec roku - żeby dostać bilety ludzie ustawiają się w gigantycznych kolejkach. Ba, ci, dla których brakuje, walczą nawet o wejściówki na miejsca stojące (zwykle można liczyć na jakieś wolne fotele, ale nie na tych koncertach - jest nadkomplet widzów).
Mam więc kolejną, obok rewii propozycję dla dyrektora Figasa - ma Wiedeń swoje fantastyczne koncerty noworoczne, które transmitują telewizje w świat, dlaczego naszego koncertu sylwestrowego na początek nie mogłaby transmitować nasza telewizja? Niech to będzie na razie region, a potem może cały kraj, by z czasem...
I tego życzę na Nowy Rok naszej operze i nam, widzom.
Autorka: Alicja Polewska