Okiem Jerzego Stuhra. Nieustannie szukając poezji w teatrze
Gdy zbliżają się Święta, wszyscy robią się łagodni, sympatyczni i nie chcą rozmawiać o polityce, politykach, o partiach. Proponuję więc panu rozmowę o teatrze. Trzy dni temu przeżyliśmy kolejny Dzień Teatru, nagrody zostały rozdane, sukcesy podliczone. Czy wypada zgodzić się na wszystko, co proponuje dziś teatr?
Teatr jest taką gałęzią sztuki, gdzie każde pokolenie wywiera piętno swojej estetyki. I musi tak być. Nawet film tego nie ma. Dzisiaj, gdy masz porządnie zrobiony film, ale według kryteriów starszego pokolenia, to on jest ważny dla wszystkich, młodszych też. A teatr? Bardzo teraz przestrzega kryterium wieku. Zwłaszcza gdy idzie o kierunek: „młodzi” wobec propozycji „dojrzałych”. Bo dojrzali to czasem chcą tym młodym „się podlizać”, albo czasem ich samych jeszcze coś gna z dawnego, awangardowego ducha. Jeszcze np. Krystianowi Lupie coś się czasem „chce”…
W moim pokoleniu z uwagą obserwowało się seniorów. Nasz naturalny bunt realizowaliśmy twórczo! Jak Jarocki zrobił „Moją córeczkę” Różewicza w Kameralnym, to razem z Jasińskim tak się tym „wkurzyliśmy”, że szybko zrobiliśmy własną inscenizację w Teatrze STU. Bunt był, ale wiele rzeczy nam imponowało. „Kariera Arturo Ui” z tytułową rolą Łomnickiego to był majstersztyk!… Nie śmiałbym stanąć obok! Jeszcze z własną propozycją!
Zresztą mieliśmy to szczęście, że niezwykłe propozycje dla aktorów pojawiały się wtedy i w teatrze, i w telewizji, i w filmie. Np. nowe aktorstwo Zapasiewicza i Mai Komorowskiej w telewizyjnym filmie „Za ścianą”. Jak to zobaczyłem, to powiedziałem sobie: tak bym chciał grać!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień