Okiem Jerzego Stuhra. Niespodziewana pochwała włoskiego kina
Dlaczego nie pojechał Pan na uroczystą premierę włoskiego filmu, w którym Pan zagrał jedną z ważnych ról? Piękny i klasyczny jest tytuł tego obrazu -„ I odpuść nam nasze winy” - i na dodatek jest to film tzw. zaangażowany społecznie, a już chyba nikt takich filmów dzisiaj nie robi?
Dlaczego nie pojechałem? Bo pewnie się starzeję i nie bardzo miałem siłę, by zmieścić się z całą podróżą w jednej dobie. Ale wiem, że brzmi to fatalnie: zapraszają na premierę i nie chce mi się jechać. To też jakiś znak. Ale, jak sobie pomyślę, że o godz. 6.50 miałbym lecieć do Monachium, potem o 9 do Rzymu, być na premierze, pokłonić się i o 4 rano znów samolotem do Monachium i stamtąd do Warszawy - to nie podejmuję łatwo aż takiego wysiłku. Chociaż mam bardzo dobre recenzje, jako jedyny z całego grającego zespołu, i to jeszcze przed premierą.
Cieszę się, że ten film zaistnieje i to w sposób tak nowoczesny, bo to pierwszy włoski film zrobiony dla Netfliksa, będzie oglądany w jego sieci na całym świecie, bowiem od razu przygotowany został z napisami w 23 językach, a mam nadzieję, że kiedyś pojawi się i w Polsce. Był też polski współudział, a dokładniej, polskie były postsynchrony, polski był dźwięk.
A mówi Pani, że już niemal nikt takich, zaangażowanych społecznie filmów nie robi? Może i tak, choć pewnie coś by się znalazło. W każdym razie na Włochów można zawsze w tym względzie liczyć. Oni mają szczególne uwrażliwienie na takie sprawy i to od czasów klasycznego powojennego neorealizmu włoskiego. Wtedy mieli De Sikę i Rosselliniego, Giuseppe De Santisa z „Gorzkim ryżem” i różnych innych, a co ciekawe, gdy w całej Europie rozkwitała nowa fala francuska i różne inne, nowe kina, to Włosi mieli Rosiego, Olmiego.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień