Ojciec Roberta J., podejrzanego o zamordowanie studentki, odsłania rodzinne tajemnice
Artyści na ogół kojarzą się z ludźmi o szczególnej wrażliwości. W domu Józefa J. najbardziej brakowało jednak miłości małżeńskiej i rodzicielskiej. W takich warunkach dorastał syn poety, który dziś podejrzany jest o obdarcie ze skóry dziewczyny. Jego ojciec nie ukrywa przerażenia, bo syn... zmarnował mu karierę.
Trzy lata po odnalezieniu skóry zamordowanej studentki krakowski literat Józef J. wydał tomik poezji „Iba ibi”. Na okładce w prawym dolnym rogu jest niewyraźna postać kobiety z rozszarpanym ciałem. Autor wierszy sam zaprojektował ten obraz.
- Zastanawiam się dlaczego wybrałem akurat taką postać. Przyznaję, że to dziwny zbieg okoliczności. Jeden z krytyków mojej twórczości powiedział, że ta książka jest nadwidzeniem - mówi Józef J., ojciec mężczyzny podejrzanego o jedną z najbardziej okrutnych zbrodni ostatnich lat.
Wróćmy jeszcze raz do 1998 roku, kiedy doszło do makabrycznego znaleziska w Wiśle. W śrubę pchacza „Łoś” zaplątała się ludzka skóra. Okazało się, że to szczątki 23-letniej Katarzyny Z., studentki religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Według ustaleń śledczych, zwyrodnialec torturował ofiarę przed śmiercią i precyzyjnie ściągnął z jej korpusu skórę.
Sprawa nabrała rozgłosu na całym świecie, ponieważ okoliczności zbrodni jednoznacznie nasuwały skojarzenia z amerykańskim thrillerem „Milczenie owiec”. Jeden z bohaterów tej produkcji to psychopatyczny morderca, który obdziera swe ofiary ze skóry, po czym szyje z nich kostium.
W filmie wykrycie sprawcy zajęło dociekliwej policjantce kilka tygodni. W krakowskiej rzeczywistości od zbrodni do zatrzymania podejrzanego upłynęło niemal 20 lat.
Rodzinny album
Zadbany, elegancko ubrany 75-latek mieszka na ostatnim piętrze jednego z wieżowców w krakowskiej dzielnicy Krowodrza. Przeprowadził się tam mniej więcej dwa lata przed zbrodnią, o którą podejrzewany jest jego syn. Mieszkanie jest małe, panuje w nim porządek. Na półkach leżą książki - większość autorstwa właściciela lokalu, na ścianach wiszą obrazy religijne i pejzaże - część z nich pędzla Józefa J.
O tym, jakie stosunki panowały w domu literata, dużo mówią zdjęcia w albumie rodzinnym. Spora część fotografii poświęcona jest rodzicom 75-latka. Jego była żona na zdjęciach zazwyczaj jest sama, syn również pozuje bez towarzystwa. Ze zdjęć bije chłód i brak rodzinnego ciepła.
- Ojciec prał mnie niemiłosiernie, ale przed śmiercią przeprosił mnie w liście. Wybaczyłem mu, bo wychował mnie na porządnego człowieka - podkreśla Józef J.
O swojej żonie mówi: Bardzo uczciwa, pracowita i bogobojna. - Ale przy tym niezwykle oschła i zimna w relacjach z bliskimi. Między nami nie było bliskości. Latami chorowała na migrenę, w mieszkaniu zawsze musiało być ciemno i cicho - wspomina małżeństwo literat. Matka mieszkała z Robertem do dnia zatrzymania. W ubiegłym tygodniu została przewieziona do ośrodka pomocy społecznej, gdzie jest pod opieką specjalistów. Były mąż zapewnia, że codziennie ją odwiedza.
Mężczyzna nie kryje, że też bił swojego syna. - Ale tylko dwa razy. Robert dostał lanie za to, że zabrał mi pieniądze, drugi raz za to, że przywłaszczył sobie drogi zegarek - wylicza Józef J.
Z opowieści literata o historii jego rodziny wyłania się obraz domu pozbawionego rodzinnego ciepła. Kiedy pytam 75-latka o to, czy przytulał syna, odpowiada, że przecież dorośli się nie tulą.
- Ale w dzieciństwie zabierałem go przecież na wycieczki, nawet zagraniczne. Obserwowałem, jak bawił się w mieszkaniu, bo chciałem wyrobić sobie o nim zdanie - szczerze dodaje mężczyzna.
Jakie było? Józef J. zaznacza, że Robert już jako dziecko zaczął sprawiać problemy.
- Od małego był zamknięty w sobie, tajemniczy, stronił od kolegów w szkole. Chciałem, żeby znalazł swoje miejsce w społeczeństwie. Brałem go nad Wisłę, żeby grał ze mną w piłkę. Ale on nie chciał, mówił, że nie będzie grał z wariatami, którzy latają za piłką - przypomina sobie 75-latek.
Dodaje, że jego syn nie lubił zwierząt. - Kłamstwem jednak jest, że się nad nimi znęcał. Nigdy nie zabił ryby na święta ani kury na rosół. Od 16. roku życia był wegetarianinem. Do tego dokładny, pracowity, choć prace wykonywał głównie dla siebie. Był w nich niezwykle precyzyjny - chwali syna ojciec.
Przyznaje jednak, że jego znajomi zwracali uwagę na to, że nie lubią, jak Robert na nich patrzy. Bali się go.
- Pamiętam, jak podczas jednej z pielgrzymek naszego papieża do kraju pomagałem koledze w handlowaniu pamiątkami w Sukiennicach. Poprosiłem Roberta, żeby na chwilę stanął za ladą - opowiada. - Nagle zauważyłem, że u wszystkich sprzedawców ustawiają się kolejki, a u syna jest pusto. Stał oparty rękami o ladę i patrzył się tym swoim nieprzyjemnym wzrokiem na ludzi. Wszyscy go omijali.
Od 26. roku życia Robert miał się leczyć psychiatrycznie. Dostał nawet rentę. Bardzo pilnował tego, żeby co trzy lata ZUS mu ją odnawiał. Józef J. nie potrafi jednak powiedzieć, na co choruje jego syn.
- Do lekarza chodził sam. Nie pozwalał nam mieszać się w swoje sprawy. Im był starszy, tym mniejszy mieliśmy na niego wpływ - dodaje.
Sytuacja rodzinna J. skomplikowała się, kiedy w życiu literata pojawiła się inna kobieta, a potem dziecko. Żona poety wyjechała niedługo później do Kanady, gdzie przebywała kilka lat. Robert mieszkał wtedy sam, bo ojciec kupił lokal w dzielnicy Krowodrza i tam się przeprowadził. Zapewnia, że dalej opiekował się synem.
Józef J. twierdzi, że jego żona wróciła do Krakowa na wiosnę 1998 r., czyli pół roku przed zbrodnią. Wtedy też mieli się rozwieść. - Moja była żona zamieszkała z Robertem, a ja wtedy dość rzadko ich odwiedzałem. Byłem zły na syna, ponieważ na moich oczach zmienił zamki do mieszkania, którego ciągle przecież byłem właścicielem i je opłacałem - mówi.
Na Boga się zaklinał
Do zbrodni doszło prawdopodobnie w listopadzie 1998 r. Według ustaleń śledczych, Katarzyna Z. umówiła się z Robertem J., z którym spotykała się od jakiegoś czasu. Według nieoficjalnych informacji, poznali się w okolicach Rynku Głównego lub w klubie „Pod Przewiązką”.
Mężczyzna namówił dziewczynę na wyjazd do domku na obrzeżach Krakowa. Właśnie w nim, zdaniem śledczych, Katarzynę Z. torturował, zabił i obdarł ze skóry, z której potem zrobił strój na kształt kobiecego body.
Skórę Katarzyny Z. odnaleziono trzy miesiące później w Wiśle.
Mimo że Robert J. został zatrzymany dopiero 19 lat po morderstwie, śledczy łączyli go z zabójstwem już co najmniej 17 lat temu. Ojciec podejrzanego zapewnia, że policja przeszukała mieszkanie jego syna w 2000 r. I on miał być wtedy zatrzymany w tej sprawie. Szybko jednak wyszedł na wolność.
- Po rewizji Robert wył, tarzał się po podłodze, rozbijał szkło i krzyczał, że to nie on zabił. Na Boga się zaklinał, że wrobili go koledzy z siłowni, na którą chodził regularnie. Tak mi mówiła żona - opowiada Józef J.
Od tamtej pory śledczy mieli go na oku. Ojciec twierdzi, że jego syn wiedział, że jest obserwowany. Do tego choroba psychiczna coraz bardziej dawała o sobie znać.
- Czuł, że ktoś za nim chodzi, codziennie miał głuche telefony. Mówił, że słyszy głosy, ciągle szeptał do siebie. Czasem nasłuchiwałem co mówi, ale nie byłem w stanie nic zrozumieć - wspomina 75-latek.
Dziś ojciec Roberta J. twierdzi, że przez 17 lat syn nigdy nie dał mu powodów do podejrzewania go o ponurą zbrodnię z 1998 r.
- Wiem, że przy tej sprawie przez lata pracowało wielu specjalistów, więc na pewno nie zatrzymali Roberta bez przyczyny. Mam jednak resztki nadziei, że sprawcą morderstwa nie jest mój syn. Dziś dowiaduję się wielu rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Śledczy znaleźli w mieszkaniu na Kazimierzu notes z listą 160 kobiet. To dziwne, bo on nigdy nie interesował się dziewczynami. Mój syn od zawsze był dla mnie wielką zagadką - przyznaje literat.
Józef J. to artysta słowa. Za twórczość i działalność został uhonorowany m.in. Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi oraz medalem Honoris Gratia. Po zatrzymaniu syna czuje się zaszczuty. - Pojawiły się nawet głosy, żeby odebrać mi odznaczenia i medale. Niektórzy zachowują się jak sępy. Ta cała sytuacja niszczy moją karierę - nie kryje Józef J.
W mediach pojawiły się też informacje, że Robert miał nożem wycinać na skórze ofiary rysunki i robić im zdjęcia. Później miał je pokazywać ojcu. - To bzdury. Robert nigdy nie pokazywał mi takich rzeczy. Nie rozumiem po co pisze się takie kłamstwa - żali się artysta.
Seryjny zabójca?
Dr Maciej Szaszkiewicz, emerytowany pracownik Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, uważa, że osobę odpowiedzialną za zamordowanie i oskórowanie studentki należy traktować w kategorii seryjnego mordercy.
- Zbrodni tej dokonano na tle seksualnym, a seksualność u człowieka ma charakter cykliczny. Popęd seksualny rozładowuje się raz na jakiś czas, później trzeba to powtórzyć. Wiemy, że sprawca wyrzucił skórę, prawdopodobnie dlatego, że nie spełniła jego oczekiwań. A to oznacza, że szukał kolejnej ofiary, żeby poprawić to, co mu nie wyszło - mówi dr Szaszkiewicz.
O seryjności, według eksperta, świadczy też zaangażowanie przestępcy w przygotowanie zbrodni. - Morderca musiał wcześniej dużo myśleć nad przebiegiem zabójstwa, przygotowywać się. Jeśli ktoś tak dużo „zainwestował” w przeprowadzenie mordu, to z pewnością nie myśli o zaspokajaniu swoich potrzeb jednorazowo - dodaje były pracownik Instytutu Ekspertyz Sądowych.
Dr Maciej Szaszkiewicz przyznaje, że zdjęcie skóry z ofiary to proces wymagający niesamowitej precyzji, ale i pokonania bardzo silnych oporów psychicznych i zwyczajnie wstrętu, obrzydzenia. - To musi być człowiek, który ma bardzo wysoką odporność na tego rodzaju bodźce. Posiadają ją ludzie, którzy mają obniżony poziom lęku, wrażliwości, uczuciowości wyższej. Psychopaci - stwierdza dr Szaszkiewicz.
WIDEO: Poszukiwani przez policję z Małopolski
Źródło: Gazeta Krakowska