Ogłoszenia drobne jak życie
Generalna Gubernia. Ogłoszenia drobne w prasie gadzinowej stały się ważnym środkiem komunikacji społecznej. A dziś dla badaczy są cennym źródłem informacji.
Po pokonaniu Polski we wrześniu 1939 r. niemieckie władze okupacyjne przejęły mienie polskich redakcji gazet i pism, drukarń i wydawnictw. Podporządkowano je lokalnym agendom Ministerstwa Propagandy, które na miejscu dotychczasowych polskich tytułów prasowych uruchomiły własne gazety i czasopisma. Miały one przedstawiać Polakom zarządzenia władz okupacyjnych, dostarczać odpowiednio dobranych informacji zagranicznych i lokalnych oraz naświetlać sytuację zgodnie w wymogami nazistowskiej propagandy.
I tak na terenie Generalnego Gubernatorstwa Niemcy stworzyli „Nowy Kurier Warszawski”, „Kurier Częstochowski”, „Goniec Krakowski”, „Dziennik Radomski”, „Kurier Kielecki”, „Nowy Głos Lubelski”, a od lata 1941 r. „Gazetę Lwowską”. Potem doszły do nich kolejne tytuły, w tym m.in. tygodniki „Ilustrowany Kurier Polski” i „7 Dni”, miesięczniki „Co Miesiąc Powieść” i „Fala”, a także rozmaite czasopisma fachowe, m.in. „Rolnik”, „Siew”, „Rzemiosło”, „Spółdzielca”, „Kolejarz”.
400 tys. nakładu
Tytuły te wydawano w oparciu o przejęty majątek dwóch największych koncernów prasowych II RP: „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” w Krakowie (z siedzibą w Pałacu Prasy przy ul. Wielopole) oraz Prasa Polska (czyli tzw. czerwoniaków) w Warszawie (z siedzibą w tamtejszym Domu Prasy). Na ich bazie powstał niemiecki Koncern Prasowo-Wydawniczy Kraków-Warszawa (Zeitungsverlag Krakau-Warschau).
Nowe gazety kierowane były przez Niemców i przedstawiały silnie propagandowy hitlerowski punkt widzenia. Polacy nazywali je gadzinówkami, a podziemie wzywało do ich bojkotu. Realia były jednak zupełnie inne. Przy odcięciu polskiego społeczeństwa od prawie wszystkich źródeł informacji, oficjalne gazety chętnie kupowano i czytano. Świadczą o tym liczne źródła, w tym relacje z epoki, a także wysokie nakłady prasy gadzinowej. W 1939 r. łączny nakład dzienny wydawanych przez Niemców gazet wynosił 80 tys. egzemplarzy, w 1940 - już 275 tys., w 1941 - ponad 392 tys., a w 1943 - 400 tys.
Ogłoszenia drobne stały się sposobem komunikacji dla skrępowanego okupacyjnymi rygorami społeczeństwa
Okupacyjne gazety stały się dla Polaków ważne także z jeszcze jednego względu: w warunkach okupacji przejęły funkcję kanałów komunikacji społecznej. „Sprawiły to ogłoszenia drobne, publikowane w każdym z tytułów w ogromnych ilościach. Zdarzały się sytuacje, w których strony z inseratami przewyższały liczbą strony z materiałami o - wydawać by się mogło - podstawowym charakterze informacyjnym” - pisze historyk z IPN dr hab. Sebastian Piątkowski, autor książki „Życie codzienne Polaków w Generalnym Gubernatorstwie w świetle ogłoszeń drobnych polskojęzycznej prasy niemieckiej”.
Bo to właśnie ogłoszenia stały się sposobem komunikacji dla skrępowanego okupacyjnymi rygorami polskiego społeczeństwa.
Wojna doprowadziła do zniszczenia wielu funkcjonujących dotychczas instytucji, struktur, zwyczajów. Przestały istnieć liczne urzędy i firmy, tysiące ludzi musiało opuścić miejsce zamieszkania, straciło zatrudnienie, majątek, bliskich. By odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nawiązać nowe więzi społeczne zaczęto wykorzystywać właśnie ogłoszenia drobne.
Jak pisze badacz, przyczynili się do tego zresztą sami Niemcy. Tuż po kapitulacji Warszawy na murach i płotach w uczęszczanych miejscach zaczęto przylepiać odręczne karteczki. Ich autorzy poszukiwali zaginionych bliskich lub informowali o swoim miejscu pobytu. Potem doszły do tego ogłoszenia o poszukiwaniu lokalu do wynajęcia, kupnie lub sprzedaży rozmaitych rzeczy. Ta nieformalna giełda ogłoszeń przyciągała tłumy czytelników, a to nie spodobało się Niemcom, którzy uznali, że taki przepływ informacji jest całkowicie poza ich kontrolą. 3 stycznia 1940 r. wydano więc zakaz samodzielnego wywieszania ogłoszeń w miejscach publicznych. A że życie nie znosi pustki, ogłoszenia przeniosły się do gazet. Jaki więc obraz codzienności podczas okupacji wyłania się z ogłoszeń drobnych zamieszczanych w prasie gadzinowej? Odpowiedzi na to udziela Sebastian Piątkowski w swojej książce.
Rodzina szuka…
Tuż po zakończeniu kampanii wrześniowej pojawiły się ogłoszenia, w których rodziny poszukiwały zaginionych podczas działań wojennych krewnych. Tysiące żołnierzy, podoficerów i oficerów wyruszyło bowiem na wojnę i nie wróciło, a zrozpaczeni bliscy próbowali dowiedzieć się czegoś o ich losie.
I tak w dziale zatytułowanym zwykle „Poszukiwania się wzajemne” można więc było znaleźć takie ogłoszenia: „Jan Kryczka w pierwszych dniach wojny poszedł do wojska z policją, ślad po nim zaginął. Zrozpaczona żona błaga o jakąkolwiek wiadomość o nim”, „Błagam o pomoc za wynagrodzeniem w odnalezieniu Wójcika Aleksandra, tramwajarza - 3-go września wyjechał z saperami z Dąbia”,
„Ppor. Radomiński Stanisław Wojciech - 5 p. ułanów Zasławskich poszukiwany. Kolegów, ludzi dobrej woli, błagają rodzice o wiadomość”.
OKUPACJA. W Generalnym Gubernatorstwie rozkwitł rynek handlu, produkcji, inwestycji
Z kolei ci, którzy przeżyli starali się przekazać informację o swoim miejscu pobytu: „Generał Kowalski Wincenty jako kontuzjowany i jeniec - jest na wyleczeniu w szpitalu w Krakowie - poszukuje wiadomości o rodzinie, krewnych, bliskich kolegach”. Ogłoszenie podobne do tego we wrześniu i październiku zamieścili w „Gońcu Krakowskim” także ppłk Tomasz Nowakowski, dowódca 3. Pułku Artylerii Lekkiej, ppłk Tadeusz Żyborski, dowódca 14. Dywizjonu Artylerii Konnej czy płk Antoni Wandtke, dowódca 133. Pułku Piechoty.
Mam gotówkę, oczekuję propozycji
Z czasem ogłoszenia wojskowych zanikły , nadal pojawiały się natomiast ogłoszenia osób cywilnych szukających krewnych: „Uprzejmie proszę o jakąkolwiek wiadomość o Stanisławie Urbańczyku, który wyszedł 7-go września w stronę Lublina”. W listopadzie 1939 r. w „Gońcu Krakowskim” można było przeczytać anons: „Wojciech Kossak prosi powracających ze Lwowa albo Rumunii, aby w razie gdyby tam spotkali Marię Jasnorzewską z mężem, zechcieli strapionemu ojcu dać wiadomość”.
Wysoki, przystojny pozna…
Ogłoszenia drobne stały się w czasie wojny także sposobem na znalezienie życiowego partnera. Wyrwani ze swoich domów i rzuceni w obce środowisko ludzie mieli znacznie skromniejsze niż wcześniej kontakty towarzyskie. Stąd liczne ogłoszenia o poszukiwaniu kandydatów na męża lub żonę. Co ciekawe, najwięcej anonsów matrymonialnych ukazywało się w „Gońcu Krakowskim”, na drugim miejscu był „Nowy Kurier Warszawski”, natomiast niewiele było ich w gazetach z Kielc, Lublina, Radomia.
Wśród tego typu ogłoszeń można wyróżnić te, których autorzy poszukiwali „bratniej duszy”. „Poznam zaraz wykształconego arystokratę ducha, po 40-ce, odczuwającego pustkę ducha”, „Jeśliś samotna i smutno Ci samej - znajdziesz oddźwięk mej duszy” - pisano. Druga kategoria to poszukiwanie współmałżonka w celu ugruntowania własnej pozycji społecznej. Tutaj zdarzały się takie anonse: „Pannę, która wykaże swoje pochodzenie hrabiowskie, inteligentną, do lat 21, sympatyczną, nieskazitelnej przeszłości, bez majątku, poślubi równorzędny, 27-letni, z wyższym wykształceniem, na stanowisku”, „Inżynier dyplomowany, Polak, lat 33, wysoki, przystojny, bardzo kulturalny, gentelman, pragnie poznać w celu matrymonialnym wybitnie piękną, zgrabną Polkę, bardzo inteligentną i honorową. Matura minimum”.
Małżeństwa zawierano także w celach ekonomicznych, bez żadnych względów uczuciowych. Tak było w przypadku autorów tych oto anonsów: „Ożenię się z właścicielką sklepu, pensjonatu, folwarku do lat 40 - najchętniej z bezdzietną wdową, jestem właścicielem kamienicy”, „Mistrza piekarskiego, właściciela piekarni, bezdzietnego wdowca, inteligentnego, dobrej prezencji, bez nałogów, do lat 55, poszukuję”, „Wdowa przystojna, miłego charakteru, lat 34, posiada własny majątek z kuźnią - poszukuje męża w tym zawodzie do lat 40”.
Okupacyjne małżeństwa zawierano także w celach ekonomicznych
Trudne warunki życia skłaniały ludzi nawet do tak dramatycznych deklaracji: „Ożenię się z kobietą, która dopomoże mi w przetrwaniu kryzysu lub da jakąkolwiek pracę”, „Kawaler lat 27, bez nałogów, ożeni się za wyrobienie jakiejkolwiek posady - może być wdowa nawet z dziećmi”. W „Gońcu Krakowskim” pojawiło się jednak i takie humorystyczne ogłoszenie: „Niesympatyczni, nieinteligentni, niebogaci kawalerowie 26-29 wiosen nawiążą znajomość z pannami o podobnych zaletach. Cel matrymonialny”.
Ubranie za węgiel
Trudne warunki ekonomiczne, utrata pracy i zubożenie sprawiły, że w okupowanym kraju z jednej strony wyzbywano się wartościowych rzeczy: obrazów, antyków, mebli, książek, by zdobyć pieniądze na jedzenie, ubranie i opał. Z drugiej ludzie wzbogaceni na wojnie szukali ujścia dla gotówki poszukując towarów luksusowych. I tak np. „Nowym Kurierze Warszawskim” ogłaszano się: „Sprzedam tanio! Salonik, sypialnię, wielkopański stołowy, żyrandole, dywany, lustra, sprzęty kuchenne”. W „Gońcu Krakowskim” można było przeczytać: „Okazja! Sypialnię, która kosztowała 3200 zł sprzedam za 500 zł”. Z kolei w „Gazecie Lwowskiej” anonsowano: „Kupię salon, gabinet, jadalnię, sypialnię - tylko stylowe”.
Jak zawsze w takich skrajnych sytuacjach bogactwo stykało się z biedą. Jedni inwestowali nadmiar gotówki w domy, kamienice, działki, biżuterię i antyki, inni rozpaczliwie starali się zdobyć opał na zimę - towar w GG ogromnie deficytowy. Stąd właśnie takie ogłoszenia: „Płaszcz zimowy damski zamienię na węgiel”, „Zimowe męskie ubranie zamienię na suche, twarde drzewo”, „Ubranie zupełnie nowe (wizytowe) z pierwszorzędnego bielskiego materiału zamienię za węgiel”.
Braki w zaopatrzeniu starano się uzupełnić w handlu bezpośrednim. Poszukiwano trudno dostępnych towarów, takich jak np. ubrania i obuwie. Rodziny wysiedlonych błagały o wsparcie w postaci starej odzieży. Proszono nawet o wypożyczenie koca, prześcieradła i bielizny. Sięgano wreszcie po handel wymienny: „Zamienię buty oficerskie (noszone) nr 41 za płaszcz gabardynowy lub trenczkot w dobrym gatunku”, „Zamienię skarpetki wełniane męskie na brązowe wełniane damskie”.
Rozwinął się przemysł przerabiania ubrań. Skupywano np. wełniane rzeczy, by po ich spruciu materiał wykorzystać ponownie: „Kupujemy wszelkie używane rzeczy wełniane ręcznej roboty”. Z braku filcu przerabiano stare kapelusze „według najnowszej mody”. Buty zaopatrywano w drewniane podeszwy i gumowe podbicia. Wytwarzano też obuwie na podeszwie korkowej z dostarczonych pasków i starych torebek.
Kaszkiet z łoszaka
Jak już wspomniano, wśród dominującej biedy i ubóstwa trafiali się też ludzie, którzy dysponowali nadmiarem gotówki i szukali możliwości jej korzystnego ulokowania. To oni właśnie zamieszczali ogłoszenia typu „Mam 10 000 zł, oczekuję szczegółowych propozycji”. Liczne były anonse o chęci przejęcia żydowskich przedsiębiorstw, początkowo deklarowanej otwarcie („Przejmę żydowski interes branży aptekarskiej”), później... („Dam aryjskie nazwisko do przedsiębiorstwa”).
Ogłoszenia drobne służyły też - tak jak i dziś - do poszukiwania zagubionych rzeczy. Po kampanii wrześniowej w gazetach pojawiła się fala anonsów ludzi, którzy szukali swojego zaginionego dobytku. „Nagrodę złotem otrzyma znalazca walizki, nadanej koleją (koniec sierpnia) do stacji Płudy, zawierającej garderobę i rękopisy z fizyki” - ogłaszał jeden z pracowników UJ. Cukiernia „Irena” z Warszawy prosiła o wiadomość, gdzie znajdują się jej zarekwirowane przez władze polskie samochody. Firma obuwnicza Bata szukała skrzyń z napisem „Akta Spółki”.
Braki w zaopatrzeniu starano się uzupełnić w handlu bezpośrednim
Wyjątkowe było ogłoszenie z „Nowego Kuriera Warszawskiego” z listopada 1939 r. brzmiące tak: „Wielbłąd - kto by mógł wskazać miejsce pobytu dwugarbnego wielbłąda, który ostatnio był widziany w okolicach Gąbina i następnie uprowadzony został w kierunku Włocławka, niech zwróci się do firmy Dobrolin, Wolska 159”.
Najróżniejszych zgub poszukiwały też indywidualne osoby: „Nagroda 1000 zł za oddanie lub wskazanie, gdzie znajdują się rzeczy zabrane z pociągu na wóz pod Jarosławiem dnia 11 września 1939. Zawartość waliz: futro perskie, ubrania, biżuteria, medale austriackie, papiery osobiste”, „50 złotych nagrody za kaszkiet futrzany z łoszaka”, „Zęby sztuczne zgubiono w pociągu Będzin-Radom. Upraszam znalazcę o zwrot”.
Konkluzja ogłoszeniowych analiz jest następująca: anonse prasowe dają wiedzę, jakiej nie znajdziemy w oficjalnych dokumentach czy nawet pamiętnikach i wspomnieniach. Oddają one te elementy życia codziennego, które są trudno uchwytne dla historyków w inny sposób. Warto więc je badać.