Ogień strawił dach, meble, sprzęty... A tu zima idzie
Rodzina z Kiełpina straciła dom. Teraz walczą z czasem, by położyć dach przed śniegiem.
Pożar wybuchł nagle i do tej pory nie wiadomo dlaczego
- Zadzwonili, że się mój dom pali, od razu przyjechałam i stanęłam przed tym ogniem przerażona. Dachu nie było, tylko niebo było widać - opowiada drżącym głosem Urszula Bogdziun. Co chwilę przerywa, widać, że ciężko jej o tym mówić. - Mąż poszedł do sąsiada, by ten mu pomógł drzewo porąbać. I jak wracał, to widział, że coś się kopciło. Pyta teściowej, czy może w piecu napaliła. Ale nie. Więc zszedł do kotłowni. Nawet drzwi nie dało się otworzyć, tyle dymu już było. Józek wyleciał na drogę, by zatrzymać jakiegoś kierowcę. 20-30 minut i już było po naszym domu. A jakie spustoszenia przyniósł nam pożar każdy widzi - ciągnie pani Ula.
Państwo Bogdziunowie nie mają nic. Stracili wszystko w pożarze, który strawił ich dom. Na podwórku nadal czuć ten smród spalenizny. Wokół rozwalony jest ich dobytek, gromadzony przez całe życie.
Teraz mieszkają w jednym małym pokoju, który najmniej oberwał, ściany też są osmalone, ale to im nie przeszkadza. Śpią w nim, gotują i jedzą. Kąpią się u swojego sąsiada Mariusza Krasowskiego. - Pomagam jak tylko mogę. Serce by mi pękło, gybym nie pozwolił pani Uli i panu Józefowi skorzystać z mojej łazienki - mówi sąsiad.
Miesiąc temu przy ul. Kiełpin 19 mieszkał pan Józef z żoną i matką. Dalej ciężko im zrozumieć, co się stało. - Nawet nie wiemy, co było przyczyną pożaru - załamuje ręce kobieta. Dostali z ubezpieczalni 35 tys. złotych na remont domu i 3,5 tys. zł na budynki gospodarcze. A to ledwo starczy na położenie dachu. Sąsiedzi nie mogli patrzeć na tragedię spokojnie. Sołtyska Aneta Walczak zrobiła kwestę, ksiądz w kościele też zbierał. Ale to za mało...
Ogień strawił niemal wszystko
Kuchnia poszła cała. Salon, pokój na dole. Spalone, zalane wodą. Obłupać tynk ze ścian i pozrywać podłogi przyszli pomóc sąsiedzi. Nie było właściwie czego ratować. Cały dorobek państwa Bogdziunów poszedł z dymem. Podwórko wygląda jak pobojowisko. Niedopalone resztki mebli stoją na podwórku. Osmolona lodówka już się pani Urszuli nie przyda. Szafki, kanapa okopcone, do wyrzucenia. Dalej - prawie spalona kanapa, szafki kuchenne. Z nich też już nic nie będzie... W domu unosi się smród spalenizny. Ściany czarne, schody na piętro nadpalone.
Pożar wybuchł w środku dnia
W domu został schorowany pan Józef, który rok temu miał wylew. Opiekował się też swoją matką. Gdy tylko zauważył, co się dzieje, wyszedł na drogę szukać pomocy. Żeby tylko jakiś kierowca tędy przejeżdżał, myślał. Wszystko stało się w kilkadziesiąt minut. Ogień od razu zajął dach, trawiąc wszystko po drodze. - Gdy przyjechałam na miejsce, już niczego nie było. Strażacy zalewali wodą mój dom, cały mój dorobek. Byłam przerażona, ale nie bałam się o meble czy ubrania, to tylko rzeczy. Bałam się o męża. Cały czas myślałam, czy nic mu się nie stało - Urszuli Bogdziun bardzo ciężko wracać pamięcią do tego wydarzenia.
Sąsiedzi bardzo nam pomogli. Oferowali pomoc. Przynosili pościel, ręczniki, jedzenie, proponowali kawę
Czuliśmy wsparcie - opowiada pani Ula. Sołtyska Aneta Walczak zorganizowała małą zbiórkę. - Z członkinią rady sołeckiej chodziłyśmy od drzwi do drzwi i prosiłyśmy o pomoc dla Bogdziunów. Była też kwesta wśród parafian w kościele. Ludzie bardzo chętnie wrzucali do puszki - mówi sołtyska i dodaje: - Gdy zobaczyłam, co zostało z ich domu, byłam w ciężkim szoku. Co jakiś czas do nich zachodzę, pytam, w czym pomóc, czego potrzebują.
Pani Ula i pan Józef mają też wspaniałego sąsiada, Mariusza Krasowskiego. Założył specjalną stronę na Facebooku, gdzie zachęca do nawet drobnej pomocy
- To, co ich spotkało, to coś strasznego. A też nie wiemy, jak pomóc. Trzeba dużo pieniędzy, by odbudować to, co stracili. Ale najważniejszy jest dach, bez niego nic w środku nie będzie schło. Byle zdążyli przed zimą. Byle śnieg nie zastał ich w środku roboty - mówi pan Mariusz.
Bogdziunowie z ubezpieczenia dostali 35 tysięcy zł na dom. - Będę się odwoływała od tej decyzji, bo to wystarczy tylko na położenie dachu. A przecież ściany, podłogi są pozalewane. Trzeba to wszystko zerwać, położyć nowe... Nie wiem, jak my wrócimy do normalnego życia - martwi się pani Ula i wspomina, że pan Józef pracował w firmie budowlanej 38 lat, a oni teraz nie mają pieniędzy na remont domu. Ironia.
Trzyosobowej rodzinie tak naprawdę potrzebne jest wszystko
Najbardziej pieniądze, bez nich nic nie można zrobić. Ale także materiały budowlane, farby, panele, wykładziny. I ludzka bezinteresowna pomoc. Małżeństwo bardzo liczy na dobre serca naszych Czytelników. Podajemy konto w Caritasie: 46 1020 5402 0000 0602 0146 2183 (z dopiskiem pożar - Kiełpin) oraz ich prywatne konto: 42 2030 0045 1130 0000 0640 1610. Można się też kontaktować z panią Ulą - nr tel.: 603 412 326.