Ofiara łódzkiej kamienicy
Troje młodych ludzi wypadło z okna balkonowego na drugim piętrze kamienicy przy ul. Zarzewskiekiej 26-letni Paweł miał najmniej szczęścia - ma porażenie czterokończynowe.
Paweł, 26-letni lokator kamienicy przy ul. Zarzewskiej 16, marzy o tym aby usiąść. Na razie na wózku inwalidzkim.
O tym, że kiedyś mógłby do niego kupić specjalną nakładkę czyniącą z wózka niby rower, on - jeszcze do niedawna zapalony rowerzysta - jeszcze nie marzy. Dwadzieścia miesięcy temu wypadając z drugiego piętra stracił zdrowie. Dziś z łóżka w mieszkaniu, gdzie doszło do tragedii, przez cały dzień patrzy na okno, z którego wypadł.
- Najpierw poleciała barierka zabezpieczająca okno balkonowe, a po niej ja - wspomina. - Na mnie upadła Kasia, a potem jej brat.
Wypadek miał tragiczne skutki. Paweł stał się najdłużej hospitalizowanym pacjentem w Łodzi - w szpitalu przebywał non stop przez 14 miesięcy. Zdążył wziąć ślub na oddziale intensywnej terapii, przejść kilka operacji i nabawić się odleżyn. Postanowił, że się nie podda. Ale łatwo nie jest.
Upadek z 7 metrów
27 września 2015 roku, sobota. Paweł zaprosił do siebie Kasię, z którą spotykał się od 9 miesięcy, jej brata i jego koleżankę. Zjedli kolację, wypili drinka. Było po północy, gdy Paweł z Kasią i jej bratem stanęli w oknie balkonowym od ulicy.
- Nagle oderwała się barierka - opowiada. - Przypuszczam, że upadając starałem się chronić głowę, bo taki odruch wyrobiłem sobie jeżdżąc rowerem. Samego upadku nie pamiętam. Później dowiedziałem się, że w karetce mnie reanimowano. Po tygodniu, już na OIOM-e, odzyskałem po części świadomość. Pierwsze co zrobiłem, to spytałem, co stało się z Kasią.
Kasia wypadając z okna zemdlała z przerażenia. Upadając na Pawła uderzyła głową o beton, rozcięła czoło. W szpitalu, do którego trafiła lekarze nie mogli uwierzyć, że tak filigranowa osoba, przeżyła upadek. Bali się, że uraz głowy może mieć dalsze konsekwencje, choćby wylew, więc nie mówili jej o tym, co stało się z jej chłopakiem i bratem. Ale po wyjściu ze szpitala musiała się zmierzyć z tragicznymi wieściami. Dla Pawła konfrontacja z utratą zdrowia skończyła się depresją. Kasia, która już wcześniej nie miała wątpliwości, że Paweł to ten jedyny, oświadczyła mu się w szpitalu. „Kocham cię i chcę być twoją żoną” - powiedziała dokładnie miesiąc po wypadku. Paweł odpowiedział: „A ja twoim mężem, ale to potrwa...”. Ślubu nie odkładali. W grudniu w szpitalnej izolatce, w obecności urzędnika stanu cywilnego powiedzieli sobie „tak”. Paweł w białej koszuli i muszce, Kasia w srebrno czarnej sukience. Była tylko najbliższa rodzina, tort i kwiaty.
Miesiące w szpitalu
Pobyt w szpitalu dla Pawła okazał się nie mniej traumatyczny niż sam wypadek. Od kilku dni, jak mówi, czyta książkę „Mali bogowie, czyli o znieczulicy polskich lekarzy”.
- Gdybym sam nie przeżył podobnych historii, jak opisane, to pewnie bym nie uwierzył - opowiada. - No bo jak wytłumaczyć fakt, że tak mnie pielęgnowano, że na kości krzyżowej miałem odleżyny wielkie jak dwie męskie dłonie. Gniłem za życia. Kto wchodził do izolatki mówił, że czuć rozkładające się mięso. Potrzeba było trzech operacji, aby część odleżyn się zagoiła. Nadal mam na kości krzyżowej dwie sączące się rany. Źle było jednak tylko przez pierwszych 10 miesięcy... Potem przeniesiono mnie na inny oddział, pięć pięter wyżej, a tam już byli inni ludzie, inna opieka. O nich złego słowa nie powiem.
Paweł jest już w domu. Mieszka w tym samym mieszkaniu na drugim piętrze kamienicy, w którym doszło do wypadku. Z powodu odleżyn może leżeć tylko na brzuchu. Patrzy w laptopa lub czyta książkę. Stara się nie myśleć o tym, jak by dziś mogło wyglądać jego życie, gdyby barierka była solidnie umocowana. Czarny demon zwany depresją ciągle czai się gdzieś w tyle jego głowy. Chwilowo poskromiono go lekami, ale może wrócić. Paweł denerwuje się częściej niż kiedyś. Choćby o to, że codzienne obowiązki spadły na Kasię, że dom, lekarze, sprawy w urzędzie - to wszystko na jej głowie. On może tylko leżeć, więc czasem się wkurza.
- Wiele dawnych pseudoprzyjaźni się pokończyło - mówi. - Są tacy, którzy do szpitala nie przyszli, bo choroby się bali. Inni się nie odzywają, bo ponoć nie wiedzą, co takiej osobie jak ja powiedzieć. Dzięki Bogu jest Kasia, jest mama, jest szwagier. Leżę dwudziesty miesiąc marząc o tym, że w końcu wygoją się odleżyny na łokciu i kości krzyżowej. Dopiero gdy tak się stanie przyjmą mnie na rehabilitacje. A to miesięcy ciężkiej pracy.
Rehabilitacja, jak ma nadzieję Paweł i Kasia, wzmocni go na tyle, że będzie mógł sam poruszać się na wózku.
Wyszedłby z czterech ścian, które teraz stały się jego więzieniem.
- Nawet, gdy Paweł usiądzie, a wierzę, że stanie się to wkrótce, to nie będą w stanie znieść go z wózkiem z drugiego piętra na parter - martwi się Kasia. - Staram się o zamianę mieszkania w Urzędzie Miasta na takie na parterze. Czy się uda? Mamy nadzieję, bo w końcu los musi się do Pawła uśmiechnąć.
W sprawie tragicznego wypadku toczy się postępowanie karne. Zarządca nieruchomości przy ulicy Zarzewskiej oskarżony został o narażenie życia i zdrowia.
Grozi mu do 10 lat więzienia. Nie przyznaje się do winy. Paweł był już przesłuchiwany w domu. Kolejna rozprawa w maju.