Słowo ma wielką moc. Można napisać czy powiedzieć tak, że bliźniemu aż w brudne pięty pójdzie. Chwilami, pardon za określenie, dosłownie rzygamy na innych potokiem mniej lub bardziej wyważonych opinii. Właśnie tak zachował się ojciec Krystiana Rempały kilka godzin po pogrzebie syna. Poszedł do „szakali” i wyładował cały smutek tego świata, który napęczniał w nim po godzinach walki o życie syna, a pękł po jego śmierci.
Jacek Rempała bez refleksji, na chłodno oskarżył Kacpra Worynę o spowodowanie wypadku, w którym odszedł jego skarb. Niewypowiedziana trwoga kazała mu bez choćby strzępka dowodu i racjonalnej przesłanki snuć, że Woryna nie był w stu procentach sprawny, kiedy wyjechał do fatalnego drugiego biegu, a przy tym brakowało mu umiejętności. Surowo wytknął chłopakowi, że startował w zawodach, kiedy Krystian konał. To były ostre niczym włócznie słowa, które miały tylko jeden cel. Były zawodnik porzucił kevlar i przebrał się w togę prokuratora. Odrzucił inne prawdy, tak jak przed laty odsunął od siebie tą oczywistą, że na żużlu można się zabić. Bardzo współczuję rodzinie zmarłego żużlowca, ale takiej postawy nie pojmuję i stanowczo się z nią nie zgadzam.
Od słowa do słowa, choć o znacznie mniejszym kalibrze. Nie wiem komu zależy na tym, by obraz Jarosława Hampela walecznego i skutecznego zamienić na bohomaz wykreślony ręką upośledzonego prymitywisty. Kilka miesięcy temu kibice łączyli się z nim w bólu, trzymali kciuki i życzyli rychłego powrotu na tor. Jarek był bohaterem, który odniósł rany broniąc honoru reprezentacji. Fani niemal odbili „Małemu” płuca, kiedy poklepywali go wirtualnie podczas rozmowy w internecie. Oczami wyobraźni można było nawet zobaczyć lektykę.
Czas leczy rany, ale nie wszystkie. Uparcie krwawią zwłaszcza te rozdrapywane. Miejsce współczucia i zrozumienia dla Hampela zaczęło zastępować zniecierpliwienie, a nawet pełne jadu komentarze. Dziś dla wielu żużlowiec nie jest już „rycerzem speedway’a”, ale wyrachowanym dorobkiewiczem, który nie musi walczyć na torze, bo ma ryczałt, a do tego takie ubezpieczenie, że miesiąc w miesiąc jeździ po nie taczką. Zawodnik milczy, klub także, a trener ma nadzieję i wierzy, jak na człowieka wychowanego w cieniu Jasnej Góry przystało. Słowa pęcznieją, a w prywatnym Falubazie, który tak dbał w przeszłości o swój szyty na miarę sportowych potęg wizerunek, brak jedności w sprawie filaru zespołu. Kibice pytają, spekulują, ale nikt szczerze nie zaspokaja ich ciekawości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wokół sprawy powstaje siateczka niedomówień, która ma w konsekwencji odgrodzić nas od prawdy. Po co? Jaka to prawda? Dziś jeszcze nie znam odpowiedzi.
Pointę pozwolę sobie pożyczyć od zawsze aktualnego Stanisława Jerzego Leca, który napisał przed laty: „Na początku było Słowo – a na końcu Frazes”. Do zobaczenia.