Rozmowa z prof. Barbarą Kwiatkowską, antropologiem z Katedry Antropologii Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, prodziekanem ds. kierunku Biologia i Biologia człowieka.
Pani Profesor, słyszałam, że dostała pani od swoich absolwentów Oskara za wyjątkowe, wręcz matczyne podejście do studentów. To raczej wyjątkowa ciepła ocena - jak na naukowca i nauczyciela akademickiego.
- To prawda. Świeżo wypuściliśmy w świat pierwszy rocznik absolwentów, nowego w Polsce, kierunku: Biologii człowieka. „Oskara” nazwali „pomocna dłoń”, bo jak się trzeba było wypłakać i przytulić, to zawsze trafiali do mnie.
- Czy określenia antropologia i biologia człowieka można traktować zamiennie?
- W zasadzie tak, ale biologia człowieka to pojęcie trochę szersze niż sama antropologia. Antropologia to nauka o człowieku. To nauka interdyscyplinarna. My tutaj zajmujemy się zmiennością biologiczną w czasie i przestrzeni, anatomią i fizjologią człowieka. Jest też antropologia społeczna, kulturowa obejmująca: historię, kulturę, religię, etykę, socjologię itd. Oczywiście poznanie człowieka musi obejmować wszystkie dziedziny. My zajmujemy się ciałem na poziomie biomolekularnym, biochemicznym, czyli wszystkim, co składało się na człowieka w przeszłości i obecnie. Początki antropologii doty-czyły badań typowo morfologicznych związanych z opisowymi cechami wyglądu człowieka współczesnego i żyjącego w przyszłości. Nie był znany genom człowieka, DNA, nie było szczegółowych badań składu ciała, składu kości. Tak jak jest teraz. Dzisiaj nowe technologie pozwalają np. na dokładniejsze śledzenie migracji człowieka, szczegółów jego życia. Możemy nawet określić: czas, kiedy matka odstawiała dziecko od piersi, dietę sprzed kilkuset lat, czy to były ryby słodkowodne, czy morskie, jakie zboża spożywano. Wiemy też dużo więcej na temat dawnych schorzeń. potrafimy określić status społeczny człowieka z czasów historycznych, ustalić, czy był bogaty i biedny.
- Czy życie zawodowe wśród czaszek, szkieletów nie przytłacza?
- Moim ojcem był profesor Tadeusz Krupiński, antropolog, współtworzący Katedrę Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Uczeń przedwojennych profesorów Jana Czekanowskiego, Jana Mydlarskiego, Adama Wanke, więc ja od najmłodszych lat miałam z antropologią do czynienia. Dla mnie to bardziej pasja niż zawód. Niezwykle mnie ekscytuje możliwość badania przeszłości człowieka.
- Dzisiaj opiekuje się pani Wrocławską Szkołą Rekonstrukcji, dzięki którejmożemy przyjrzeć się nawet twarzom sprzed kilkuset lat.
Wrocławska Szkoła Rekonstrukcji narodziła się ponad 60 lat temu. Wtedy mój ojciec był asystentem, a pierwsze próby rekonstrukcji robiła profesor Wanda Stęślicka--Mydlarska z zespołem i Jan Mydlarski, antropolog, drugi powojenny, polski rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, który razem z prof. Janem Czekanowskim założył tu Katedrę Antropo-logii. Wtedy też zapadła decyzja, by osiągnięcia nauki popularyzować i profesor Mydlarska stwierdziła, że fragmenty kości nie pobudzają wyobraźni, nie przybliżają wyglądu przodków człowieka. Trzeba więc rekonstruować czaszki, bo to wzbudzi powszechne zainteresowanie. Profesor była wielką popularyzatorką wiedzy, pisała nawet podręczniki szkolne. Sama się z nich uczyłam w ósmej klasie. Wtedy rekonstrukcje czaszek i twarzy opierały się na radzieckiej szkole rekonstrukcji Michaiła Gierasimowa. Ta metoda z różnymi modyfikacjami i uzupełnieniami, wprowadzanymi także przez polskich antropologów, w tym przez twórcę polskich rekonstrukcji, anatoma prof. Zbigniewa Rajchela z Uniwersytetu Medycznego, który na podstawie badań nad zwłokami opracował grubości tkanek miękkich, jest stosowana także i dziś. Teraz też stosujemy tę metodę łączoną z najnowszymi metodami szkoły amerykańskiej. Moda na rekonstrukcję jako formę popularyzacji nauki raz była, a raz nie. Wróciła u nas w 1995 roku wraz z rekonstrukcją głowy księżnej św. Jadwigi Śląskiej. Od tego momentu zaczęliśmy znowu mówić o Wrocławskiej Szkole Rekonstrukcji czaszek i głów. Szkołą kierował wtedy mój ojciec. Dzisiaj jest pod moją opieką. Prowadzę także zajęcia z rekonstrukcji dla studentów biologii człowieka.
- Zajmuje się pani historią populacji od średniowiecza do osiemnastego wieku. Wie pani bardzo dużo o średniowiecznych wrocławianach z okresu panowania Piastów i królów polskich.
- Tak. Wrocław już wtedy był zdecydowanie najbardziej prężnym i dużym ośrodkiem. Nawet przed Krakowem. Pochówki przy wrocławskich kościołach, podobnie zresztą, jak i w innych miastach w Polsce, były związane ze statusem społecznym mieszkających w tych miejscach ludzi. Przebadaliśmy blisko 700 szkieletów pochodzących z cmentarzysk: na Ołbinie, przy pl. Dominikańskim, przy kościołach: św. Elżbiety, św. Jakuba, św. Idziego, św. Krzysztofa, przy ul. Szewskiej. Na przykład przy kościele św. Krzysztofa mieszkali ubodzy mieszkańcy, skromni rzemieślnicy. W wielu przypadkach to byli ubodzy ludzie spoza miasta, z podgrodzia. Natomiast pochowani w centrum miasta m.in. przy kościele św. Elżbiety to byli patrycjusze, bogaci mieszczanie, kupcy. Badając materiały szkieletowe, można zauważyć też różnice etniczne, bo np. przy kościele św. Jakuba chowano ludność napływową z Czech, bo w tej dzielnicy osiedlali się przybysze z zewnątrz. Budowa ciała człowieka zależała, zarówno wczasach historycznych, jak i obecnie, od wielu różnorodnych czynników. Związanych ze środowiskiem przyrodniczym i kulturowym. A od potencjału genetycznego człowieka zależą cechy takie jak wysokość ciała. Wzrost średniowiecznych mieszczan wynosił od 163 do 168 cm u mężczyzn i od 154 do 157 cm u kobiet. Najwyższy wrocławianin miał 175 cm. Wtedy, inaczej niż dzisiaj, kobiety żyły zdecydowanie krócej niż mężczyźni. Z moich badań wynika, że obciążeni pracą fizyczną byli mężczyźni pochowani w kościele św. Jakuba. Z danych historycznych wynika, że w tej części miasta zlokalizowane były warsztaty rzemieślnicze, a nawet na dziedzińcu kościoła odnaleziono fragmenty pieca do wypalania ceramiki. W tej dzielnicy średniowiecznego Wrocławia skupiały się m.in. warsztaty metalurgiczne: kowali, hutników, płatnerzy i ludwisarzy, a ponadto warsztaty szewskie, garncarskie i szklarskie. Stąd silna budowa mieszkańców tej części miasta, różniąca ich od pozostałych wrocławian, charakteryzujących się raczej smukłą budową ciała. Z pochówków przy kościele św. Elżbiety wynika też, że zamożni wrocławianie w znacznym stopniu cierpieli na próchnicę. Obecność płytki nazębnej sprzyjającej rozwojowi tego schorzenia wynikała z rodzaju spożywanych pokarmów i ich konsystencji. Patrycjusze jedli wysoko przetworzone pokarmy (np. pieczywo z białej mąki), co powodowało mniejsze ścieranie się powierzchni zębów i zwiększenie intensywności występowania próchnicy. Wpływała też na to dieta i spożywanie słodyczy. Schorzenia aparatu żucia skutkowały ubytkami w uzębieniu, z pewnością zmieniającymi wygląd wrocławian. Ze szkieletów wyraźnie można także odczytać, jaką pracę wykonywali i w jakich warunkach żyli. Cierpieli najczęściej z powodu zmian, degeneracji stawów, zwyrodnień reumatycznych. Głównie kręgosłupa. Co zapewne wynikało z klimatu. Bo Wrocław zawsze był otoczony ciekami wodnymi i obsza-rami o dużej wilgotności. Zresztą i dziś wiemy, że ten klimat wrocławski nie jest najzdrowszy.
- Wydaje się, że degeneracja stawów, reumatyzm u mieszkańców Wrocławia nęka masowo i dzisiaj. A czy bardzo się różnimy od ludzi średniowiecza?
- To trudne pytanie. Cała historia Wrocławia to historia migracji. Bo przecież był i w rękach polskich, czeskich, niemieckich, pruskich, a w końcu wrocławska ludność z powojennej emigracji wschodniej powoduje taką mieszankę genów, że zupełnie zmieniła się struktura etniczna miasta i obecny wrocławianin niewiele ma wspólnego z wrocławianinem żyjącym tu w średniowieczu. To nie jest tak, że mieszkają tu ludzie z dziada pradziada. Niemal każdy z nas wrocławian ma za sobą historię emigracji przodków.
- Pani profesor, zajrzała pani już w taką liczbę oczodołów i obejrzała tyle szkieletów. Gdy pani patrzy na człowieka, to po jego czaszce może pani powiedzieć coś więcej niż to, że jest kobietą lub mężczyzną?
- Antropolog zawsze obserwuje ludzi. Przygląda się twarzom, sylwetkom. To jest taka zawodowa potrzeba. Oczywiście wygląd zewnętrzny nie ma wiele wspólnego z tym, jaki człowiek jest i co sobą reprezentuje. Czy dobry, mądry. Był taki twórca antropologii kryminalistycznej Cezar Lombroso. On właśnie dzielił, po wyglądzie, ludzi wyróżniając na przykład przestępców. Mój tato mawiał, że każdy antropolog musi mieć tzw. oko morfologa. Czyli, jak patrzy na człowieka, to musi widzieć proporcje, musi umieć opisać cechy morfologiczne człowieka. Dotyczy to również materiału szkieletowego. Robiąc rekonstrukcje wyglądu przyżyciowego takiego człowieka, bazujemy wyłącznie na przesłankach naukowych. Aczkolwiek jest to obraz przybliżony. Wiadomo, że części chrzęstne się nie zachowują i nie jesteśmy w stanie bardzo precyzyjnie określić kształtu nosa czy np. otoczenia oka, czy kształtu ust, wysokości czerwieni wargowej, absolutnie nic nie wiemy o małżowinach usznych, To są tylko pewne przesłanki wiem, że np. wysokość ucha jest taka, jak wysokość nosa danego człowieka. Szerokość ucha jest taka, jak połowa tej szerokości. Są pewne cechy proporcji, które są nam znane. Ale 100-proc. wygląd nie. Nie wiemy, czy ktoś był bardziej pucułowaty, czy nie, chyba że szczegółowo badamy cały szkielet i na podstawie zmian degeneracyjnych np. kręgosłupa możemy przypuszczać, że człowiek ten charakteryzował się większą masą ciała. Ale wygląd, jaki my odtwarzamy, tak jak w przypadku św. Jadwigi czy błogosławionego Czesława, opiera się nie tylko na badaniach antropologicznych, ale i zapiskach historycznych. Ostatnio robiliśmy rekonstrukcje, z których jestem dumna, bo ostatecznie powstały rzeźby wykonane przez artystów rzeźbiarzy, z którymi współpracujemy, i powstały trzy twarze mieszczan krakowskich z kościoła św. Franciszka z Asyżu. Dwóch kobiet i mężczyzny pochowanych w krypcie tego kościoła. Pewnie niedługo ujrzą światło dziennie. A dumna jestem, bo to było nowe doświadczenie i współpraca z artystami. Bo św.Jadwiga została odtworzona dawną metodą. Odlana w gipsie twarz, w porozumieniu z historykami sztuki, aranżacja stroju mniszki. Teraz pracuje się nowymi metodami. A określenie np. koloru oczu jest możliwe dzięki badaniom DNA. Błogosławiony Czesław odtworzony, pełnoplastycznie z kolorami oczu, włosów, odcieniem cery, był jeszcze z wykorzystaniem metody morfologicznej wykorzystującej odrzuconą już analizę typu rasowego. Teraz pojawiają się nowe możliwości.
- Przy rekonstrukcji głowy św. Jadwigi, którą można oglądać w bazylice w Trze-bnicy, badania antropologiczne dowiodły, że była to kobieta ok. 70-letnia. Ale kardynał Gulbinowicz miał prosić, by zrobić ją młodszą?
- Tak. Kardynał zażyczył sobie, by zrobić z niej 40-lat-kę. To jest niezgodne ze sztuką. To nie jest tak, że czaszka się nie zmienia przez czas trwania życia. Szczególnie w dolnej części, czyli z tzw. aparatem żucia. Zmienia się, bo ścieramy i tracimy część zębów, więc zmienia się kształt twarzy i niektóre jej wymiary. Z wiekiem zmieniają się także grubości tkanek miękkich, skóra traci sprężystość i wiotczeje. Zwykle odtwarzamy twarze osób w wieku, w jakim zmarły. Ale ponieważ ksiądz kardynał Gulbinowicz prosił, to odmłodziliśmy świętą. Jednak i tak nie był zadowolony, bo powiedział : Ale dlaczego ją taką brzydką zrobiliście? Co było można powiedzieć, prawda nie zawsze jest zgodna z wyobrażeniami.
- Może gdyby nie była taka brzydka, to nie zostałaby świętą?
- No, być może. Po urodzeniu siedmiorga dzieci zupełnie zmieniła swój styl życia i postanowiła przyjąć ascezę, bo z zapisów o żywocie świętej wiemy, że jadła suchy chleb zmieszany z popiołem, a często i same ziarna. Tryb życia niewątpliwie wpłynął na jej wygląd.
- Zastanawia mnie,dlaczego, mając takie możliwości naukowe, nie podjęto decyzji np. o zrekonstruowaniu wyglądu polskich królów. Czy choćby króla-królowej Jadwigi Andegaweńskiej? Bo chyba nie wiemy, jak naprawdę wyglądała.
- To nie jest do końca tak, bo Jan Matejko był świadkiem przy otwarciu krypty królowej i szczegółowo odrysował jej czaszkę i chyba na tej podstawie namalował, znany nam z Pocztu Królów Polski, jej wizerunek. Jeśli chodzi o odtwarzanie wyglądu, to, po pierwsze, trzeba tę czaszkę pozyskać. Wyjąć ją z sarkofagu czy też z relikwiarza. Wykorzystać do badań. Naruszyć. To też nie zawsze jest możliwe i dopuszczalne. Często jest tak, że w grę wchodzą względy moralne, by nie zakłócać spokoju zmarłych. Najczęściej prośby do nas o badania czy rekonstrukcje wiążą się z remontami kościołów, porządkowaniem krypt. Tak było np. w Krakowie, przy okazji remontów w kościele św. Franciszka z Asyżu, gdzie w kryptach były pochowane setki kości. I przy tej okazji można było do tych krypt dotrzeć. Prowadzimy też prace w innych miejscach. I są tam szczątki jeszcze nierozpoznane. Pewnie przyjdzie czas na publikację na ten temat.
- Czy lubi pani te osoby, których głowy pani stworzyła?
- To nie jest mechanicznie wykonywana praca. Zawsze towarzyszą nam emocje. Zrobiliśmy kilka pełnych postaci do średniowiecznego skansenu w Gdańsku. To byli ludzie jak żywi. Z panią doktor Renatą Bonter-Jędrzejewską, artystą plastyk, z którą zawsze współpracujemy, wprawiając do gotowej już „skorupy” głowy szklane oczy, z pracowni witrażu, miałyśmy wrażenie, że postać ożywała. Patrzyła na nas. Jak człowiek robi coś z pasją, to i ma wielkie emocje. To jest trochę tajemnicze i mistyczne. Ale jeśli się z kimś długo przebywa, a odtworzenie wyglądu to ogrom pracy i czasu, to trudno się nie przywiązać. Gdy oddajemy efekt naszej pracy, to czujemy jakbyśmy rozstawali się z kimś bliskim. Gdy odtwarzaliśmy średniowiecznych gdańszczan, w zespole z moim ojcem i prof. Rajchelem, to nawet nadawaliśmy im imiona: Eleonora, Rachela. Ale był też Barnaba, był też bankier. W sumie postacibyło siedem. A nawet była Niunia.
- Niunia? Czemu? To nie brzmi średniowiecznie.
- Niunia, bo to była bardzo drobna kobieta o bardzo drobnokościstej czaszce, o delikatnych rysach. Kobieta po 40. Jedną - bo inna trafiła do skansenu - Niunię sobie zachowałam i pokazuję studentom. Nad tymi gdańszczanami bardzo intensywnie pracował też prof. Rajchel, nakładając na czaszki mięśnie i inne tkanki miękkie - według opracowanych przeze mnie i mojego ojca ekspertyz antropologicznych, czyli ustalania m.in. płci, wieku i tzw. typu rasowego właściciela czaszki, czyli koloru oczu, włosów, skóry. A na końcu ja i pani Renata Bonter-Jędrzejewska opracowywałyśmy pozostałe, szczegółowe elementy wyglądu. Kolor skóry, włosy, oczy, zmarszczki, wyraz twarzy, nadając jej indywidualny wygląd. Rzęsy, brwi są wprowadzane po jednym włosku. To żmudna praca, ale efektowna, bo w końcu twarz sprzed np. 700 lat ożywa. Przestaje być anonimową czaszką.
- Szkoda, że tylko wąska grupa naukowców może śledzić poszczególne etapy powstawania ostatecznego dzieła.
- Moim marzeniem zawsze było zrobienie takiej pracowni rekonstrukcji i pokazywanie naszej pracy krok po kroku. Próbujemy to robić i wprowadzać do naszej pracy najnowsze technologie. Nasza uczelnia daje nam takie możliwości. W tej chwili kupujemy specjalistyczne programy do rekonstrukcji, wymagające nie tylko bardzo dobrej jakości sprzętu, ale wielu umiejętności i dużej wiedzy użytkowników. Mamy już skaner 3D i drukarkę 3D, czyli możemy się rozwijać. Cała sztuka polega na tym, by nie uszkodzić pierwotnego materiału. Musimy bez-inwazyjnie - przy wykorzystaniu takiego sprzętu podchodzić do rekonstruowanych kości. Chcemy robić nadal rekonstrukcje manualne i te z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii. Trzeba utrzymać consensus między tym, co proponuje superprogram, a tym, jaka jest ludzka intuicja i pełna wiedza, z różnych dziedzin - jak rekonstruowana twarz powinna wyglądać.
- Dziękuję za rozmowę