Za udział w Wydarzeniach Zielonogórskich Bronisław Pszonak odsiedział dziewięć miesięcy. Dopiero po 47 latach dowiedział się o co podejrzewali go esbecy.
Dowiedział się dzięki niedawno wydanej książce "Konflikt o Dom Katolicki w Zielonej Górze w dniu 30 maja 1960 r. w świetle dokumentów". Żeby ją otrzymać dla siebie i rodziny zmarłego współoskarżonego, poszedł na spotkanie promocyjne w bibliotece. Niestety książek zabrakło.
"Paradoksem jest to, że otrzymali tę książkę (gratis) ci, co nie powinni przychodzić na to spotkanie np. p. S. (SLD) oraz kilku innych towarzyszy, którzy siedzieli koło mnie. Czułem się po tym spotkaniu bardzo podle".
Wymieniony trzy razy
Nazwisko Pszonak pada w tej publikacji trzy razy. Najciekawsza jest notatka sporządzona 3 czerwca 1960 r. przez prokuratora Franciszka Rafałowskiego. Bronisław Pszonak wraz z Ryszardem Bawarowskim i dwoma innymi osobami został zaliczony do grupy, które współdziałały przy spaleniu drugiego samochodu MO. "I tak Pszonak porwał z samochodu milicyjnego rakietnicę, Baworowski strzelił z niej kilkakrotnie w motor samochodu i zapalił go, a pozostali atakowali funkcjonariuszy MO, którzy mogli ewentualnie gasić pożar" - odnotował prokurator.
Nie strzelałem
- To była dla mnie zaskakująca informacja - uśmiecha się B. Pszonak. - Nawet nie wiedziałem, że mnie o coś takiego podejrzewali. Gdyby to była prawda, to dostałbym więcej niż dziewięć miesięcy więzienia. Faktem jest, że jak złapali Ryśka Bawarowskiego, to miał przy sobie rakietnicę. Strzelał do esbeków obserwujących tłum ze strychu.
Trzy miesiące siedziałem w areszcie na Łużyckiej i Wąskiej. Zostałem skazany dopiero 10 listopada 1960 r. na dziewięć miesięcy
Dwudziestoletni wtedy B. Pszonak pracował na warsztacie ZPB przy ul. Fabrycznej. Wiedział, że w mieście toczą się jakieś walki i po pracy poszedł sprawdzić co się dzieje. - Ludzie ganiali się milicjantami, kobiety na nich krzyczały. W pewnym momencie patrzę, a tu milicjant po cywilnemu (znałem go z widzenia) wali kamieniami w kobiety. Bili je. Milicjanci okropnie się zachowywali. Jak to zobaczyłem to nie wytrzymałem i przyłączyłem się do walczących. Tę władzę mało kto lubił.
Proces na końcu
Pszonaka milicja zatrzymała na drugi dzień. Ktoś go widział i doniósł. Młody Bronek miał jednak sporo szczęścia - grał w siatkówkę w milicyjnym klubie KS Gwardia. Innego nie było, ale dzięki temu znali go milicjanci i prokuratorzy. - Chyba mi to trochę pomogło - zastanawia się. - Swoje zasługi ma też mój obrońca pan Walerian Piotrowski. Trzy miesiące siedziałem w areszcie na Łużyckiej i Wąskiej. Wtedy skończyły się już naciski władz na wysokie wyroki. Zostałem skazany dopiero 10 listopada 1960 r. na dziewięć miesięcy, a mój kolega Ryszard Bawarowski na półtora roku.
B. Pszonak trafił do ciężkiego więzienia w Czarnej. Po powrocie do Zielonej Góry, pracował w Zastalu. Później założył własny warsztat. Dzisiaj jest na emeryturze. - W Czarnej ludzie błyskawicznie podupadali na zdrowiu - wspomina. - Najbardziej mnie denerwuje to, że ja mam dziś kilkaset złotych emerytury, a milicjanci i dygnitarze z tamtej epoki otrzymują je o wiele wyższe.
WYDARZENIA
- 30 maja 1960 r. doszło do największych w dziejach Zielonej Góry walk ulicznych. 5.000 zielonogórzan, miasto liczyło wtedy 54 tys. mieszkańców, przez cały dzień walczyło z milicjantami.
- Poszło o dzisiejszy budynek filharmonii przy pl. Powstańców Wielkopolskich, który przed wojną należał do parafii ewangelickiej, a od 1945 był użytkowany przez katolików. Komuniści postanowili odebrać budynek parafii, mimo petycji protestacyjnej zielonogórzan.
- Milicja chcąc rozproszyć tłum użyła pałek i gazów łzawiących. Wierni bronili się rzucając kamieniami. Walki trwały do wieczora a posiłki ZOMO ściągnięto z Gorzowa i Poznania.
- Pod zarzutem udziału w zajściach chuligańskich zatrzymano 333 osoby. Podczas pierwszych rozpraw 17 i 18 czerwca 10 osób skazano na kary wieloletniego więzienia, w tym dwie na pięć lat.