Tomasz Czyżniewski

Odsiedziałem dziewięć miesięcy

Bronisław Pszonak przez lata prowadził zakład metalowy Fot. Ryszard Poprawski Bronisław Pszonak przez lata prowadził zakład metalowy
Tomasz Czyżniewski

Za udział w Wydarzeniach Zielonogórskich Bronisław Pszonak odsiedział dziewięć miesięcy. Dopiero po 47 latach dowiedział się o co podejrzewali go esbecy.

Dowiedział się dzięki niedawno wydanej książce "Konflikt o Dom Katolicki w Zielonej Górze w dniu 30 maja 1960 r. w świetle dokumentów". Żeby ją otrzymać dla siebie i rodziny zmarłego współoskarżonego, poszedł na spotkanie promocyjne w bibliotece. Niestety książek zabrakło.

"Paradoksem jest to, że otrzymali tę książkę (gratis) ci, co nie powinni przychodzić na to spotkanie np. p. S. (SLD) oraz kilku innych towarzyszy, którzy siedzieli koło mnie. Czułem się po tym spotkaniu bardzo podle".

Wymieniony trzy razy

Nazwisko Pszonak pada w tej publikacji trzy razy. Najciekawsza jest notatka sporządzona 3 czerwca 1960 r. przez prokuratora Franciszka Rafałowskiego. Bronisław Pszonak wraz z Ryszardem Bawarowskim i dwoma innymi osobami został zaliczony do grupy, które współdziałały przy spaleniu drugiego samochodu MO. "I tak Pszonak porwał z samochodu milicyjnego rakietnicę, Baworowski strzelił z niej kilkakrotnie w motor samochodu i zapalił go, a pozostali atakowali funkcjonariuszy MO, którzy mogli ewentualnie gasić pożar" - odnotował prokurator.

Nie strzelałem

- To była dla mnie zaskakująca informacja - uśmiecha się B. Pszonak. - Nawet nie wiedziałem, że mnie o coś takiego podejrzewali. Gdyby to była prawda, to dostałbym więcej niż dziewięć miesięcy więzienia. Faktem jest, że jak złapali Ryśka Bawarowskiego, to miał przy sobie rakietnicę. Strzelał do esbeków obserwujących tłum ze strychu.

Trzy miesiące siedziałem w areszcie na Łużyckiej i Wąskiej. Zostałem skazany dopiero 10 listopada 1960 r. na dziewięć miesięcy

Dwudziestoletni wtedy B. Pszonak pracował na warsztacie ZPB przy ul. Fabrycznej. Wiedział, że w mieście toczą się jakieś walki i po pracy poszedł sprawdzić co się dzieje. - Ludzie ganiali się milicjantami, kobiety na nich krzyczały. W pewnym momencie patrzę, a tu milicjant po cywilnemu (znałem go z widzenia) wali kamieniami w kobiety. Bili je. Milicjanci okropnie się zachowywali. Jak to zobaczyłem to nie wytrzymałem i przyłączyłem się do walczących. Tę władzę mało kto lubił.

Proces na końcu

Pszonaka milicja zatrzymała na drugi dzień. Ktoś go widział i doniósł. Młody Bronek miał jednak sporo szczęścia - grał w siatkówkę w milicyjnym klubie KS Gwardia. Innego nie było, ale dzięki temu znali go milicjanci i prokuratorzy. - Chyba mi to trochę pomogło - zastanawia się. - Swoje zasługi ma też mój obrońca pan Walerian Piotrowski. Trzy miesiące siedziałem w areszcie na Łużyckiej i Wąskiej. Wtedy skończyły się już naciski władz na wysokie wyroki. Zostałem skazany dopiero 10 listopada 1960 r. na dziewięć miesięcy, a mój kolega Ryszard Bawarowski na półtora roku.

B. Pszonak trafił do ciężkiego więzienia w Czarnej. Po powrocie do Zielonej Góry, pracował w Zastalu. Później założył własny warsztat. Dzisiaj jest na emeryturze. - W Czarnej ludzie błyskawicznie podupadali na zdrowiu - wspomina. - Najbardziej mnie denerwuje to, że ja mam dziś kilkaset złotych emerytury, a milicjanci i dygnitarze z tamtej epoki otrzymują je o wiele wyższe.

WYDARZENIA

Tomasz Czyżniewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.