Odessa od podwórka, czyli o dzielnicy złodziei i artystów
Na Mołdawiance wciąż czuć klimat dawnej Odessy. Dla starych mieszkańców (odessitów - jak mówią o sobie) ta dzielnica to dusza i serce ich miasta.
Tutaj zrodziło się mnóstwo piosenek, legend i żartów, z których słynie czarnomorska metropolia. Tutaj można spotkać miejsca jakby żywcem przeniesione z minionych epok. Ulice wysadzane drzewami biegną wzdłuż szpalerów 1-2-piętrowych kamienic z zabudowanymi balkonami. Większość nie była od lat remontowana. Odpadającym tynk i łuszcząca się farba ze ścian to standard. Pordzewiałe bramy (czasem fantazyjnie pomalowane) strzegą wstępu na podwórka pełne rozmaitych dobudówek, werand, chybotliwych schodów. Tam toczy się codzienne życie mieszkańców. Ktoś rozwiesza pranie między oknami i werandami, ktoś naprawia ładę czy wołgę, którą jeździł jeszcze w Związku Radzieckim. Wszędzie wałęsają się psy i koty.
- Sasza, ty gdie? Obied żdut tiebia! - kobieta w chustce na głowie nawołuje syna z okna, pod którym pnie się gęsta winorośl. Zagaduje o sprawunki sąsiadkę, która akurat wraca z pobliskiego targu - Starokonki, gdzie handluje się wszystkim. Rozprawiają po rosyjsku, ukraińskiego mało kto używa w Odessie, tym bardziej na Mołdawiance. Młody chłopak wychyla się zza drzwi drewnianej szopy-garażu „przyklejonej” do ceglanej ściany. Umorusany, przybija piątkę koledze na pożegnanie. - Da, sczias! - rzuca, zamykając rachityczne drzwi na skobel.
Legenda Miszki Japończyka
Na początku XIX wieku, kiedy powstawał port i miasto, istniała tu niewielka wioska zamieszkała przez Mołdawian. Stąd dzisiejsza nazwa dzielnicy. Dynamiczny rozwój Odessy sprawił, że masowo zaczęli przybywać osadnicy nie tylko z Imperium Rosyjskiego. Szczególnie licznie osiedlali się Żydzi, którzy pod koniec XIX stulecia stanowili już 90 procent mieszkańców Mołdawianki. Wszystkich kusiła możliwość zarobku przy budowie miasta i handlu. Kwitła kontrabanda.
Większość mieszkańców dzielnicy klepała biedę, najprostszą przepustką do dostatniego życia była działalność przestępcza. Bandytów, złodziei i oszustów nigdy tu nie brakowało. „Odessa-Mama”- jak nazywali czule swoje miasto - przygarniała każdego łotra i hultaja.
Na Mołdawiance żył najsłynniejszy z odeskich gangsterów - Miszka Japończyk. Naprawdę nazywał się Mosze Jaakow Winnicki i pochodził z biednej, żydowskiej rodziny. Pseudonim przylgnął do niego ponoć, bo miał lekko skośne oczy.
Jego śladami chodzą dziś turyści spragnieni czegoś więcej, niż tylko zaliczenia podstawowych punktów każdej wycieczki w Odessie - schodów Potiomkinowskich, opery, deptaka ul. Dieribasowskiej czy nadmorskiego „Las Vegas” z lasem wieżowców, nocnych lokali i wielkich centrów handlowych przy plaży Arkadia.
Miszka Japończyk to pierwowzór Beni Krzyka - bohatera „Opowiadań odeskich” Izaaka Babla, pisarza związanego z Odessą, który barwnie opisał Mołdawiankę i miejscowy półświatek z początku XX w. Przyszły „król kryminalnej Odessy” uczył się przestępczego fachu u największych bandytów, ale też walczył w żydowskiej samoobronie podczas pogromów, do których raz po raz dochodziło w mieście. Z czasem przerósł swoich mistrzów. Kierował się ponoć własnym kodeksem honorowym, który dopuszczał rabowanie tylko bogaczy. W latach 1917-19, po powrocie z katorgi, na którą trafił za rabunki i zamach na policmajstra, podporządkował sobie miejscowe gangi i rozwinął kryminalny proceder, korzystając z rewolucyjnego chaosu.
Miasto w tym czasie przechodziło z rąk do rąk. Miszka wspierał bolszewików w ich walce o władzę. Sprzedawał im broń, a nawet zorganizował atak na więzienie, gdy miasto znajdowało się pod kontrolą interwencyjnych wojsk francuskich. Kiedy w 1919 r. Odessę zajęli bolszewicy, stworzył 54 pułk 3 Ukraińskiej Armii Radzieckiej imienia Lenina, złożony z ok. 2000 ochotników, głównie przestępców, anarchistów i studentów. Podczas barwnej parady przemaszerowali w marynarskich koszulach oraz zrabowanych cylindrach, melonikach i kapeluszach główną ulicą Odessy przy dźwiękach orkiestr z Mołdawianki. Większość upiła się później na bankiecie i nie dotarła na front.
Reszta pod wodzą Miszki odniosła najpierw małe zwycięstwo nad oddziałami Semena Petlury (zwolennika niepodległej Ukrainy), ale następnie wycofała się do Odessy. Dowódca „kryminalnego pułku” próbował wrócić na Mołdawiankę, lecz jego pociąg zatrzymali bolszewicy i zastrzelili razem z adiutantem i żoną - „przy próbie ucieczki” .
Takich historii można słuchać godzinami, zwiedzając dawną żydowską dzielnicę. Podwórko, przy którym mieszkał „król kryminalnej Odessy” jest przy ul. Chmielnickiego. W obskurnym wejściu z ulicy wiszą zardzewiałe, rozwalone skrzynki pocztowe. Dalej widać plac otoczony domami, miejsce zabaw dla dzieci, pranie na sznurkach, garaże i szopy z gołębnikiem.
- Ludzie stali się teraz trochę bogatsi. W każdym mieszkaniu ubikacja, prysznic. Gaz i wodę podłączyli. Dawniej na 50 mieszkań była jedna wspólna toaleta. A grzało się piecykami - opowiada w lokalnym portalu odessa-life jeden ze starszych mieszkańców dawnego podwórka Miszki Japończyka.
U Sońki Złotej Rączki
Spragnieni i głodni turyści mogą odwiedzić lokale, którym patronują słynni przestępcy. Restauracje „Miszka Japończyk” przy ul. Miasojedowskiej czy „Sonkina Malina” przy Małej Arnautskiej oferują przysmaki miejscowej kuchni (np. forszmak - przystawkę z mielonych śledzi, cebuli, jabłek i jajek) oraz muzykę na żywo, w której królują „błatne” pieśni, wywodzące się z odeskiego półświatka.
Drugi z lokali pełen jest bibelotów, starych zdjęć, mebli, obrazów, zabytkowej broni. Pod sufitem wiszą marynarskie koszule w paski (tielniaszki) i kobieca bielizna. „Restauracja-muzeum” w piwnicy przypomina złodziejską melinę sprzed wieku. Nazwę zaczerpnęła do Sońki Złotej Rączki - legendarnej królowej złodziei z końca XIX i początku XX stulecia w carskiej Rosji. Naprawdę nazywała się Sofia Bluwestein. Pochodziła z żydowskiej rodziny, urodziła się w Powązkach (dziś dzielnica Warszawy). Część życia spędziła w Odessie. Urodziwa, przebiegła okradała m.in. gości luksusowych hoteli (wchodziła elegancko ubrana rankiem do pokojów, udając, że je pomyliła) i jubilerów (miała wyszkoloną małpę, która brała drogocenne kamienie do pyska).
Aresztowana została za oszustwo w Odessie, trafiła do Moskwy, a potem na Syberię, skąd uciekła. Zdołała też uwolnić się z więzienia w Smoleńsku, rozkochując w sobie strażnika. Po kolejnej wpadce wylądowała na Sachalinie, gdzie skuta odbyła całą karę. Odwiedzali ją pisarze (m.in. Antoni Czechow) i inni ciekawi słynnej oszustki-złodziejki. Tam też umarła, mieszkając już po odsiadce jako wolna osadniczka. W Odessie stoi dziś pomnik Sońki, drugi - mocno zniszczony - jest na cmentarzu Wagańkowskim w Moskwie. Legenda głosi, że zamówili go odescy złodzieje dla swojej królowej.
Podziemne tajemnice
W podwórku kamienicy, obok restauracji „Sonkina Malina”, znajduje się zupełnie inne miejsce. Przypomina tragiczną historię mieszkańców Mołdawianki. Muzeum Holocaustu to kilka sal, w których lokalne stowarzyszenie Żydów - byłych więźniów getta i nazistowskich obozów koncentracyjnych - zgromadziło pamiątki po ofiarach Zagłady w Odessie i na całym Zadniestrzu. Zobaczyć można m.in., jak żyła tutaj przed wojną zwykła żydowska rodzina, a także poruszające zdjęcia i dokumenty z lat okupacji. Oryginalne eksponaty przekazali ci, którzy ocaleli ze 180-tysięcy odeskich Żydów. W październiku 1941 r. miasto, po dwumiesięcznym oblężeniu, zdobyły wojska niemiecko-rumuńskie. Przez następne trzy lata okupowali je Rumunii. I to ich oddziały dokonały eksterminacji żydowskiej ludności, w tym masakry tysięcy osób zaraz po zajęciu Odessy.
O okupacji można usłyszeć także w innym muzeum na Mołdawiance. Niepozorne wejście znajduje się przy bocznej uliczce: 2 Razumowski zaułek. Za drzwiami starego, blaszanego garażu w oczy rzuca się sterta budowlanych kasków. Na środku dziura, a w niej betonowe schody. Pod ziemią, obok stalowej kraty, wita wszystkich manekin w masce przeciwgazowej i płaszczu ochronnym.
„Tajemnice podziemnej Odessy” to projekt fundacji miłośników miejscowych „katakumb”. To długa na 2500 kilometrów sieć jaskiń i korytarzy, które ciągną się pod miastem. Labirynt tuneli powstawał od początku XIX w. Spod ziemi wydobywano piaskowiec zwany rakuszniakiem do budowy domów. Nie grzebano tam zmarłych jak w prawdziwych katakumbach pod Paryżem czy Rzymem. W odeskich podziemiach pomieszkiwali m.in. bezdomni i przestępcy. Chronili się też zwykli mieszkańcy i partyzanci w czasie II wojny światowej. W całym mieście doliczono się około 100 wejść. Dostępne dla turystów są trzy - na Mołdawiance, przy ul. Bunina (katakumba Kantakuzena) i na przedmieściach Odessy we wsi Nerubajśke.
„Katakumby” na Mołdawiance zwiedza się około dwie godziny. Wejście wyłącznie w kasku, z latarką i przewodnikiem. Za równowartość ok. 40 zł zobaczymy m.in. autentyczny schron przeciwatomowy, podziemną szkołę, jezioro, cerkiew i galerię rysunków na ścianach. Jest też manekin Sońki Złota Rączka za kratami, wyglądający jakby trafił tu z muzeum figur woskowych. Polskie grupy oprowadza rodowity krakowianin Borys Tynka, honorowy ambasador Odessy i wielki miłośnik Ukrainy.
- Nie rozchodzimy się po bocznych korytarzach, żeby się nie zgubić - upomina zwiedzających, maszerując po betonowej kładce w wąskim korytarzu zalanym wodą.
Jesteśmy kilkadziesiąt metrów pod ziemią. Temperatura 14-16 stopni Celsjusza. Schron przeciwatomowy powstała w latach 1953-61. Na górze było kiedyś więzienie dla kobiet. W dalszej części podziemi nie ma już betonowych wzmocnień. Widać narzędzia, którymi niegdyś wydobywano i cięto bloki piaskowca. Są napisy zostawione przez górników i innych bywalców tuneli. Twórcy podziemnego muzeum poukładali wzdłuż ścian różne rzeczy znalezione w tunelach. Butelki, zestaw do pędzenia bimbru, zardzewiałą broń i hełmy. Jedno ze zdjęć przedstawia uczniów z nauczycielkami, jak schodzą do „katakumb” podczas oblężenia Odessy we wrześniu 1941 r. W innym pomieszczeniu siedzi za biurkiem manekin w mundurze enkawudzisty tropiącego podziemną przestępczość.
- Stróże porządku bali się tutaj zaglądać. Kiedy robili obławę, ostrzeżeni przestępcy wcześniej schodzili pod ziemię i tyle ich widziano - mówi przewodnik.
Filmowe podwórko
O walce sowieckiej władzy z odeską przestępczością opowiada popularny rosyjski serial „Likwidacja”, który w 2006 r. kręcono m.in. parę przecznic dalej, na podwórku przy ul. Kołontaiwskiej (opodal Starokonnego Rynku). Zdjęcia aktorów i malowidło z głównym bohaterem zdobią odrapaną ścianę za bramą. W środku „scenografia” nic się nie zmieniła. Betonowe schody prowadzą na drewnianą werandę, gdzie suszą się gacie i koszule. Obok zardzewiałe, dziurawe rynny, krzywe ze starości przybudówki, fasady, które nie widziały remontu od czasów, w których toczy się akcja filmu.
Reżyser Siergiej Ursulak potrzebował właśnie takiego podwórka, by oddać klimat powojennej Odessy, w której władza radziecka na czele z „zesłanym” marszałkiem Gierogijem Żukowem (po zwycięstwie nad Hitlerem popadł w niełaskę Stalina) walczy z przestępczym podziemiem i banderowcami. Aktor Władimir Maszkow zagrał śledczego NKWD - ekscentrycznego pułkownika Dawida Markowicza Gocmana, tropiącego w 1946 roku bandytów w mieście. Scenariusz oparto na autentycznym dzienniku zastępcy szefa wydziału kryminalnego w Odessie - Dawida Kurlanda. Film, prócz politycznej wymowy, pełen jest humoru i zaskakujących zwrotów akcji. Aktorzy specjalnie uczyli się odeskiego dialektu, by wypaść wiarygodnie. Kiedy serial wszedł na ekrany, każdy odcinek gromadził rekordową widownię przed telewizorami w Rosji i na Ukrainie.
W jedną z głównych ról wcielił się znany rosyjski aktor Michaił Porieczenkow. Gra szefa przestępczej organizacji, który oficjalnie jest współpracownikiem Gocmana. Kilka lat później - w realnym życiu - objawił się z jeszcze innej strony. Jesienią 2014 roku odwiedził Donieck, opanowany przez rosyjskich separatystów. Przyjechał promować swój kolejny film, a przy okazji wsparł samozwańcze władze Donieckiej Republiki Ludowej, strzelając - przed kamerami - z karabinu maszynowego w stronę ukraińskich żołnierzy broniących lotniska. Po tym „występie” władze w Kijowie wszczęły przeciw niemu śledztwo o terroryzm i zakazały wjazdu, a także wyświetlania na Ukrainie filmów z jego udziałem, w tym „Likwidacji”. Mieszkańcom kamienicy przy ul. Kołontaiwskiej to jednak nie przeszkadza.
Dalej są dumni, że na ich podwórku kręcono serial, w którym pierwszą rolę tak naprawdę zagrała Mołdawianka.