Odesłano z SOR-u dziecko z pękniętą krwawiącą nerką
Ojciec nie znalazł pomocy w lokalnym szpitalu. Sam wiózł dziecko do Gorzowa.
- Dziecko dosłownie zwijało się i wyło z bólu na tylnym siedzeniu samochodu. To było przerażające pół godziny jazdy. Pędziłem jak na złamanie karku, by ktoś w końcu pomógł mojemu synowi. Nie wiedziałem wtedy, że Mikołaj ma krwotok wewnętrzny i pękniętą nerkę. Gdy pomyślę jak mogło się to skończyć, aż włos mi się jeży na głowie. Do dziś zadaję sobie to pytanie: dlaczego lekarz na międzyrzeckim Szpitalnym Oddziale Ratunkowym nie zbadał mojego dziecka? Przecież jest tam po to, by pomagać! - nie kryje oburzenia międzyrzeczanin Artur Tomysek. - Gdy zjawiliśmy się w gorzowskim szpitalu, lekarz zrobił wielkie oczy. Był zdziwiony, że u nas nie zrobili dziecku żadnych badań. Przez ich zaniedbanie mogło dojść do tragedii - dodaje ojciec chłopca.
Zapytany o sprawę prezes szpitala Kamil Jakubowski mówi, że nie widzi w sprawie błędu lekarza, ani winy szpitala.
Mikołaj grając w piłkę koło bloku zderzył się z kolegą i upadł tak niefortunnie, że wbił sobie w brzuch własny łokieć.
- Przyszedł do domu z płaczem, że bardzo boli go brzuch. Widziałem, że to nie jest zwykły ból, pojechaliśmy na SOR. Czekaliśmy na korytarzu, gdy wyszła pani doktor i nawet nie dotykając dziecka stwierdziła, że nie pomogą, bo nie mają chirurgii dziecięcej, mam więc go zawieźć do Gorzowa. Pojechaliśmy razem z moją mamą, a Mikołaj przez całą drogę dosłownie wył z bólu. Byliśmy przerażeni - opowiada Artur Tomysek.
- Nie zaniepokoiło ich, że wnuk bardzo cierpi, nie sprawdzili nawet co mu jest. Wystarczyło przecież podstawowe badanie USG, morfologia. Jeśli sami nie mogli go leczyć, powinni zawieźć karetką, na sygnale, bo po drodze mogło stać się nawet najgorsze. Ciekawe, czy gdyby chodziło o dziecko lekarza, postąpiliby tak samo - mówi babcia chłopca, Ewa Tomysek.
W Gorzowskim szpitalu od razu zbadano Mikołaja i stwierdzono pęnięcie lewej nerki oraz dwa krwiaki. - Lekarz był zdziwiony, że z takim urazem odesłano nas bez badań - wspomina ojciec chłopca.
Mikołaj w szpitalu spędził trzy tygodnie. - Czuje się już dobrze. Na szczęście, bo mogło dojść do tragedii. Poszedłem ze skargą do szpitala, skierowano mnie do zastępczyni pana prezesa. Usłyszałem, że faktycznie mogli wykonać USG, pobrać krew. I tyle. Do dziś nie otrzymałem odpowiedzi na moją pisemną skargę - mówi pan Artur.
Zapytany o sprawę prezes szpitala Kamil Jakubowski mówi, że skargę przyjął i rozpatrzył, ale nie dopatrzył się błędu lekarza, ani winy szpitala. - Wszystkie przypadki, które wymagają interwencji chirurga dziecięcego wysyłamy tam, gdzie się taki znajduje - mówi i przyznaje, że lekarz powinien o tym zdecydować po przeprowadzeniu wstępnej diagnostyki. Takiej jednak nie było w przypadku Mikołaja.
- Stan chłopca był na tyle dobry, że lekarz postanowił wysłać go na najbliższy oddział chirurgii dziecięcej. Transport karetką nie był konieczny, a co najważniejsze czekanie na nią wydłużyłoby czas dowiezienia dziecka do szpitala. Niestety, nie mamy pełnej diagnostyki, dlatego nie zawsze możemy zająć się pacjentem. Chcielibyśmy pomóc każdemu, jednak nie mamy wystarczających możliwości - mówi ordynator SOR, dr Sławomir Toboła.
Co na to NFZ? - Zgodnie z obowiązującymi przepisami, świadczenia w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym (SOR) polegają na wstępnej diagnostyce oraz leczeniu w zakresie niezbędnym dla stabilizacji funkcji życiowych osób, które znajdują się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego. Transport Medyczny przysługuje pacjentowi w przypadku gdy jego stan zdrowia tego wymaga. Oceny tego stanu dokonuje lekarz. Tutaj należałoby ocenić czy leczenie oraz diagnostyka przeprowadzona była zgodnie ze sztuką lekarską oraz wiedzą medyczną. Kwestia sposobu leczenia pacjenta pozostaje poza kompetencjami NFZ. W takiej sytuacji można wnieść skargę do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy przy Okręgowej Izbie Lekarskiej lub do Naczelnej Izby Lekarskiej - informuje Joanna Branicka, p.o. rzecznika prasowego Lubuskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ.