Od zera do bohatera, czyli jak amatorzy stawali się zawodowcami
Czasem znikąd do ekstraklasy droga jest niedaleka. Pokazują to przykłady niektórych lechitów. Uda się to Piłkarzom Amatorom z naszego Plebiscytu?
Nie trzeba wcale mieć świetnego menedżera, być obcokrajowcem, czy wychowankiem Lecha, by zrobić w nim karierę. Wystarczy talent, ciężka praca i odrobina szczęścia, a można dojść naprawdę daleko, co pokazują przykłady zawodników z całej Wielkopolski, którzy zaczynali grę w piłkę w klubach z niższych lig (lub mieli jeszcze trudniejszy start), po czym zostali ważnymi postaciami Kolejorza.
Wilk walczył o swoje
Jednym z piłkarzy, którzy wcale nie musieli zrobić ekstraklasowej kariery był Jakub Wilk. Chłopak, pochodzący z Poznania, wychowany w słynnej SKS „13” Poznań późno znalazł swój pierwszy klub. Do rezerw Lecha trafił jako amator, mając 18 lat. Dziś powiedzielibyśmy, że to na profesjonalną piłkę za późno, wtedy podkreślano jego talent, lecz także braki - głównie w przygotowaniu fizycznym. Do pierwszej drużyny wchodził praktycznie jako nieopierzony amator. Dopiero Franciszek Smuda zaaplikował mu prawdziwą szkołę. Obóz w Szklarskiej Porębie był pierwszym tak ciężkim, jaki przeszedł młody piłkarz.
- Trener Smuda powtarzał Jakubowi, że jeśli będzie unikał walki, starć, uciekał z nogami, to nie będzie grał - wspomina Marek Bajor, wówczas asystent pierwszego trenera Lecha Poznań.
- Jakub był niewysoki, niezbyt dobrze zbudowany, ale chciał pracować nad swoimi mankamentami. Wraz z trenerem przygotowania fizycznego Grzegorzem Wilczyńskim poświęcaliśmy Jakubowi wiele czasu. I on swoją szansę wykorzystał - nie miał problemów z tym, by załapać się do składu - dodaje Marek Bajor.
W sumie dla Lecha zagrał 197 meczów, w których 18 razy trafiał do siatki, trzykrotnie zakładał koszulkę reprezentacji Polski. Bajor zwraca też uwagę, że Wilk mógł zrobić nawet większą karierę za granicą. Po wojażach zagranicznych w Rumunii i na Litwie, zakotwiczył w Sosnowcu, z którym wrócił nawet na Bułgarską. W poprzednim sezonie sosno-wiczanie mierzyli się bowiem z Kolejorzem w 1/2 finału Pucharu Polski, jednak ostatecznie okazała się to dla nich zapora nie do przejścia.
Z Nowego Tomyśla do ekstraklasy
Wspólną grę z Jakubem Wilkiem dobrze powinien pamiętać Błażej Telichowski pochodzący z Nowego Tomyśla. „Telich” z Polonii Nowy Tomyśl trafił od razu do Lecha Poznań i po krótkim przystanku w rezerwach, niemal od razu stał się graczem pierwszego składu. Jako obrońca zdobył siedem goli w 63 spotkaniach w niebiesko-białych barwach, co jest wynikiem przynajmniej przyzwoitym.
Telichowski już po odejściu z Lecha nie miał kłopotów ze znalezieniem pracodawcy. Kolejne mecze w ekstraklasie zbierał w Dyskobolii Grodzisk Wlkp., Polonii Warszawa, Arce Gdynia, Polonii Bytom, Zagłębiu Lubin, Górniku Zabrze, Podbeskidziu Bielsko-Biała i GKS-ie Bełchatów. W sumie na swoim koncie ma 209 spotkań na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce i 18 strzelonych bramek. Występujący dziś w Miedzi Legnica defensor w ekstraklasie miał całkiem niezłą markę.
Jeden sezon to za mało?
Nieco inna była droga do pierwszego składu Lecha i inne późniejsze losy innego Wielkopolanina - Tomasza Mikołajczaka. Urodzony w Kościanie napastnik, pierwszego kroki w piłce stawiał w barwach Obry, po czym przeniósł się do Nielby Wągrowiec. W sezonie 2007/08 strzelił 17 bramek na poziomie III ligi, zaś rok później w II lidze aż 21! Nietrudno więc było dostrzec jego skuteczność w niższych ligach. Przez redakcję „Głosu” został uznany piłkarzem roku 2008 w Wielkopolsce. Zasadnicze pytanie brzmiało - czy piłkarz poradzi sobie w ekstraklasie? Trudno na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie.
W rozgrywkach 2009/10 były gracz Nielby Wągrowiec w 24 spotkaniach strzelił cztery bramki, lecz przyznać trzeba, że młody napastnik z kilku powodów łatwo w Kolejorzu nie miał. Po pierwsze jego głównym konkurentem do gry w wyjściowej jedenastce był Robert Lewandowski, a po drugie był to jego premierowy sezon na tak wysokim poziomie rozgrywkowym. Mikołajczak do zdobycia mistrzowskiego tytułu przyczynił się m. in. dwoma bramkami, jakie dały drużynie Jacka Zielińskiego ważne zwycięstwo nad Koroną Kielce we Wronkach (2:0). Dla grającego dziś w Chojniczance Chojnice zawodnika gra w ekstraklasie i Lechu okazała się tylko przygodą, gdyż nie był w stanie wygrywać rywalizacji z kolejnymi napastnikami napastnikami. Trzeba jednak obiektywnie też zauważyć, że m. in. przez skomplikowane złamanie kości nogi nigdy nie dostał szansy w innym ekstraklasowym klubie (w sumie 36 spotkań i pięć bramek), a kto wie, jak wówczas potoczyłaby się jego kariera…
Waldemar Przysiuda z Warty Śrem czy Michał Goliński z SKS „13” to kolejne przykłady na to, że z mniejszego wielkopolskiego klubu można trafić do Lecha nie przechodząc przez kategorie młodzieżowe.
Nie dla każdego.
Niestety, znamy też wiele przypadków zawodników, którzy po zameldowaniu się w Poznaniu, nie podołali nowym zadaniom. Presja gry w większym klubie, przy liczniejszej publiczności lub po prostu brak odpowiednich umiejętności powodowały, że nie każdy z zawodników mających w swoim piłkarskim CV mniejszy klub z Wielkopolski, potrafił odnaleźć się przy Bułgarskiej. Lech nie jest klubem dla każdego. Dobitnie przekonał się o tym Sławomir Janicki. Jako 18-letni bramkarz odchodził z TPS-u Winogrady, by dołączyć do pierwszej drużyny Lecha.
Niestety, nigdy nie było mu dane w niej zadebiutować, choć według opinii obserwatorów talentu mu nie brakowało. Nie miał jednak szans w rywalizacji z Waldemarem Piątkiem i Krzysztofem Kotorowskim. Również z TPS-u Winogrady przyszedł Krzysztof Strugarek, choć uczciwe należy zaznaczyć, że jemu w karierze sportowej przeszkodziły też kłopoty ze zdrowiem.
Inny zawodnik Nielby Wągrowiec, Jakub Miszczuk, nie zagrzał miejsca między słupkami i musiał z Poznania szybko się ewakuować - pytanie, czy zdążył na dobre się rozpakować…
- Niestety, to czy ktoś się zaadoptuje do gry na poziomie ekstraklasy zależy od kilku czynników. Tutaj nie ma już miejsca na namysł i powiedzenie, że zanim otrzymasz piłkę, musisz wiedzieć, co z nią zrobić wcale nie jest przesadą. Piłkarza wchodzącego do ekstraklasy z niższej ligi można w pewnym sensie porównać do młodziana, który też chciałby od razu grać na jak najwyższym poziomie. Tymczasem nieraz trzeba cierpliwości i dłuższej pracy - opowiada Marek Bajor.
17-latek w czołówce
O karierze profesjonalnego piłkarza marzą też prowadzący w plebiscycie Piłkarz Amator. Norbert Darzecki na co dzień mieszka w Pobiedziskach łączy granie w piłkę w Piaście Kobylnica z pracą w Kostrzynie Wielkopolskim. Znajdujący się tuż za jego plecami Sebastian Kaczmarczyk z Juranda Koziegłowy ma już 41 lat, więc w jego przypadku może być o wejście na profesjonalny poziom o wiele trudniej.
Na przeciwległym biegunie jest Marcin Orszulakz Gladiatorów Pieruszyce. Zaledwie 17-letni napastnik dziś znajduje się w ścisłej czołówce w głosowaniu na Piłkarza Amatora za 2016 rok. Mimo młodego wieku może pochwalić się już kilkoma imponującymi wyczynami - wiosną sezonu 2015/16 zdobył 16 bramek, a w bieżącym już 14 w kaliskiej A klasie (gr. I), a gdyby doliczyć bramki z barażów - ma ich w sumie już 33.
Co ciekawe Marcin 4 lutego skończy 18 lat, więc gdyby wygrał Plebiscyt rozpoczynałby go jako osoba niepełnoletnia, a po północy byłby już „dorosły”. Młody piłkarz nie ukrywa, że zwycięstwo w Plebiscycie to jego marzenie.
- Rodzina mocno mnie wspiera, a ja bardzo chciałbym wygrać plebiscyt. Chcę się cały czas rozwijać i w przyszłości być zawodowym piłkarzem - mówi Marcin Orszulak.
- Wiem, że czeka mnie jeszcze wiele pracy, lecz systematycznie mogę się piąć do góry. Na pewno pod względem szybkości gry, przygotowania fizycznego musiałbym sporo nadrobić, ale wierzę, że się uda - kontynuuje Marcin. Już niedługo być może zmieni klub, bo strzelić ponad 30 bramek w roku nawet w niższej klasie rozgrywkowej to nie lada wyczyn. - To niezbędne, żeby zrobić kolejny krok do przodu - zapowiada napastnik, który jest zagorzałym fanem... Lecha Poznań.