
Przez lata budka z lodami pana Henryka stała się na mapie Zielonej Góry miejscem kultowym. Budowa centrum przesiadkowego przy dworcu PKP spowoduje, że kiosk trzeba będzie zamknąć.
Jest takie miejsce w Zielonej Górze, które każdy mieszkaniec bardzo dobrze kojarzy. To budka z lodami przy dworcu PKP pana Henryka. To już 33. sezon działalności tego miejsca. Niestety, wszystko wskazuje na to, że ostatni. Bo wraz z przebudową centrum przesiadkowego właściciele muszą opuścić ten teren. Ale wszystko od początku...
- Sam ten pawilon w 1985 roku budowałem, od fundamentów, drzewko posadziłem, żeby był cień dla klientów - mówi Henryk Korczak, który pomaga żonie w sprzedaży lodów. Choć to Teresa Korczak jest właścicielką budki, to w nazwie na kiosku widnieje imię jej męża.
- To w ogóle jest cyrk! - śmieje się pani Teresa. - Był jeden wywiad, drugi, trzeci i ciągle mąż opowiadał, bo mnie nie było w tym czasie. I kiedyś mąż dzwoni, że znowu gdzieś chodzę, a on wywiadu musi udzielać. Mówię: „Słuchaj, jak jesteś moim rzecznikiem, to udzielaj wywiadów!”. I tak jakoś zostało, że nazwa to „Lody Pana Henryka”.
- Żona dostała ten teren kolejowy - opowiada pan Henryk. - Źle się czuła w poprzedniej pracy za biurkiem, a ona jest żywiołowa. Zdecydowała się więc na coś nowego.
I choć na początku smaki były tylko dwa, to kolejki były na wiele metrów.
- Jak żona jechała autobusem, to już kolejka ustawiała się przed kioskiem - śmieje się pan Henryk. - Wszyscy czekali, z pobliskich domów i zakładów pracy, żeby otworzyła. A to przecież masę trzeba zrobić. Każdy miał łaknienie za słodyczem, a wtedy wszystko było na kartki.
Ale państwo Korczakowie idą z duchem czasu. Ostatnio budkę pięknie pomalowali grafficiarze, małżeństwo działa nawet na facebooku, gdzie budka ma swój profil.
- Syn to prowadzi i same miłe komentarze ludzie nam piszą i po rosyjsku, turecku - mówi pani Teresa. - Jedna pani to nawet do nas przyjeżdża ze Szwecji i mówi, że 835 kilometrów jedzie na nasze lody.
Takich miłych klientów przez lata trochę się nazbierało...
- Kiedyś kolejka wielka stoi, chłopak wziął loda i krzyczy: „Ludzie, ludzie! Tu są najlepsze lody w całym Układzie Warszawskim” - śmieje się pani Teresa.
Dalej sporo przyjezdnych, wpada na lody do państwa Korczaków.
- Kiedyś budki obok nie było i widziałam cały peron - opowiada pani Teresa. - Jak wjeżdżał pociąg, to ja szybko za maszynę chwytałam i modliłam się, żeby ona tylko mi wytrzymała. Ludzie biegli, by w kolejce być pierwszym. To było tak pocieszne! Zawsze kierowałam się zasadą: czystość i uczciwość. Nie było dnia, przez te ponad trzydzieści lat, bym zostawiła maszynę czy kiosk nieumyty.
I choć małżeństwo mówi, że klientów jest mniej, to w trakcie naszej rozmowy wciąż przychodzą kolejne osoby, by kupić choć małego loda. Jak Oliwia, która jest tutaj codziennie.
- Przychodzę po przedszkolu z mamą i tatą, a dziś jestem z babcią - mówi nam. - Lody są dobre! Dziś wzięłam cytrynowe.
- Jako dziecko byłam tutaj na lodach, a potem wyjechałam do Niemiec - mówi Monika Sztejn. - Przyszłam przypomnieć sobie smak dzieciństwa razem z dziećmi, by i one spróbowały dobrych lodów. Nie rozczarowałam się. Lody są wyśmienite przez tyle lat... Mam nadzieję, że jak moje dzieci dorosną, to przyjdą skosztować lodów w nowym miejscu przesiadkowym.
Bo miejsce, na którym stoi kiosk, przez lata należało do PKP, teraz przechodzi ono w ręce miasta. Niebawem rusza przebudowa tego terenu pod centrum przesiadkowe. A wraz z nim prawdopodobnie skończy się działalność słynnej budki.
- Chcielibyśmy podziałać jeszcze we wrześniu, bo to Dni Zielonej Góry, ale już się nie uda - mówi pan Henryk.
- Zobaczymy, jak będzie wyglądała przebudowa, może znajdzie się tutaj dla nas miejsce? - mówi pani Teresa. - Bo gdzieś indziej, to już nie ma sensu zaczynać od początku. Jeżeli działać, to tylko tu, gdzie wszyscy nas znają.