Od Recydywy do Wolfa Wilka...Bo trzeba dbać o tradycję, i o postęp
Jak młode wilki! - niby żartuje, ale z dumą, Adam Zdanowicz. I pokazuje dwie rowerowe ramy jeszcze sprzed wojny i dzwonek z wygrawerowanym napisem - W. Wilk. Lipowa 14
To sygnatury manufaktury rowerowej, która działała w Białymstoku przed wojną. A Adam marzy o tym, by odtworzyć, choć w malutkiej części, jej ideę. - Przecież okazuje się, że rowery w Białymstoku to tradycja - przekonuje. I nie ma wątpliwości, że mu się uda... Zwykle przecież tak jest, że co postanowi, tego dokona. Patrząc na niego, od razu człowiek wierzy w stare powiedzenie: trzeba tylko chcieć!
Pierwszy raz o Adamie Zdanowiczu pisaliśmy dobrych kilka lat temu. Wysoki, długowłosy, a co najważniejsze - pełen zapału, dobrej energii i wiary w siebie chłopak pojawił się na konkursie „Mój pomysł, mój biznes”, który organizowaliśmy wspólnie z wydziałem zarządzania Politechniki Białostockiej. Komisję zjednał sobie od razu. Po pierwsze - pomysłami na własną firmę, po drugie - pasją, z jaką o nich opowiadał, po trzecie - tym, że nie czekał na cud, na dobry moment, na to, że może ktoś pomoże... Działał. I udowadniał, że działa. Na salę, gdzie miał kapitule przedstawić swoje pomysły, wjechał na rowerze. I to na jakim! - Recydywa - tak mówi o nim do tej pory. Zresztą - kto ma szczęście, może spotkać Adama, jak jedzie po ulicach Białegostoku na nietypowym, wspaniałym rowerze.
Od tego czasu takich rowerów zrobił już mnóstwo. Takich, czyli customowych - robionych na zamówienie, dokładnie pod wymiary przyszłego użytkownika. Rowery Adama nie tylko szałowo wyglądają, ale są podobno bardzo wygodne. Bo najpierw Adam bierze miarę z przyszłego użytkownika i długo rozmawia z nim o oczekiwaniach, a dopiero potem przystępuje do dzieła. Kto raz wsiądzie na taki rower, już nie będzie chciał jeździć na innym. Tyle tylko, że najpierw musi się dowiedzieć, że to właśni Adam je robi. Na szczęście chłopak wie, jak zadbać o marketing - zrobił świetny katalog, pokazuje rewelacyjne zdjęcia. Postarał się o stypendium marszałka dla młodych twórców. Za nie zrobił rowery, które były pokazywane w najróżniejszych miejscach.
Ciężka praca się opłaciła. Bo po tych kilku latach zamówień jest coraz więcej. I to nie tylko z Polski. Rowery Adama jeżdżą po całym świecie. - Ostatnio odezwali się do mnie ludzie z Australii - mówi.
Wie, że już sporo osiągnął. Ale cały czas stawia przed sobą nowe wyzwania. Teraz wymyślił, że wskrzesi - przynajmniej w jakimś stopniu - ideę białostockiej manufaktury rowerowej. O manufakturze opowiedzieli mu białostoccy pasjonaci historii dwukołowców. Jak się okazuje - jest ich u nas całkiem sporo. Adam ma kolegę, który się tym interesuje. A jego sąsiad jest kolekcjonerem starych rowerów, dzwonków, zdjęć z rowerami. Powoli dociera też do innych, którzy opowiadają mu o wszystkim, co tylko wiedzą o dawnym rowerowym Białymstoku. I - czasem po długich namowach - pokazują mu nawet swoje kolekcje.
- Udało nam się ustalić, m.in. dzięki Wiesławowi Wróblowi z biblioteki uniwersyteckiej, że w latach 1924 -1939 roku istniała w Białymstoku manufaktura rowerowa - opowiada.
Chodzi mu o skład rowerów, maszyn do szycia i instrumentów muzycznych Wolfa Wilka. - To był nietypowy sklep - przekonuje Adam. - Bo każdy rower był tam inny. I każdy był opatrzony firmową blaszką na ramie, dzwonkiem z napisem „W.Wilk. Lipowa 14”. Na pewno więc Wilk sam robił swoje rowery.
Przypomina, że przed wojną centrum Białegostoku wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Bo adres Lipowa 14 przecież łatwo znaleźć. - To dawne kino Pokój. Natomiast przed laty ten numer nosiła działka vis-a-vis dzisiejszej cerkwi świętego Mikołaja. - To tam, gdzie mieszczą się „Naleśniki jak smok”. Tak udało się ustalić na podstawie starej mapy - wyjaśnia konstruktor rowerów.
Ale to nie koniec ciekawostek z dawnych czasów. Bo na tej działce był salon samochodowy i przedstawicielstwo na cała Polskę marki Ford. - Prowadził je Hertz Nojmark, zamożny białostoczanin. I to on najprawdopodobniej użyczył Wolfowi Wilkowi lokalu, by ten mógł tam otworzyć swój skład - opowiada Adam. I zdradza swoje plany: - Chcę, by manufaktura znów w Białymstoku odżyła.
Już ma plany, żeby na początek zrobić choćby wystawę. Dlatego apeluje do wszystkich, którzy mają jakieś rowerowe pamiątki sprzed lat, by dali mu o tym znać. Zastrzega, że nie chce im tych pamiątek zabrać, nie chce ich odkupić, bo zna ich wartość sentymentalną. - Obejrzę, zrobię zdjęcia, ewentualnie poproszę o wypożyczenie na czas wystawy - mówi.
I tłumaczy: - Jeśli nic nie zrobimy, to bez nas te informacje przepadną, nikt się o tym nie dowie. Ta wiedza historyczna, tak skrupulatnie zbierana, zniknie, bo nie będzie jej komu przekazywać. Jeśli my się nią nie zajmiemy, z czasem zniknie. Ktoś spali zdjęcia, ktoś wyrzuci rowery... I nic po tym nie zostanie.
Ale oczywiście... Dzisiejsza manufaktura rowerowa, mimo że na pewno będzie nawiązywać do tego, co przed laty robił Wolf Wilk, ma być nowoczesna, Adamowa.
- Odtworzeniem starych rowerów niech się zajmują pasjonaci. Są przecież tacy. Ja nadal będę robił swoje rowery customowe - mruga okiem i pokazuje na zamknięte drzwi pracowni. Tam powstaje kolejne cacko, jakiego jeszcze nikt nie widział. - Pokażę - mówi Adam. - Ale dopiero latem.