Georgette Mosbacher tym różni się od zawodowych dyplomatów, że faktycznie, jak sama mówi, „jest szczera”. Stawia kawę na ławę, jak mało który z poprzedników, bo kobiety ambasadorki USA jeszcze nie mieliśmy. Jej środowa wizyta w Sejmie wśród najważniejszych celów miała ten: powiedzieć, że zamach na prywatne media to koniec traktowania Polski w Waszyngtonie jako normalnego partnera.
Dla znawców anglosaskich zwyczajów politycznych te słowa nie mogą być zaskoczeniem. Tak jak instytucje UE koncentrują się w ocenie poziomu demokracji na niektórych kwestiach sądowniczych, tak w Wielkiej Brytanii czy USA kluczem do demokracji, prócz wolnych wyborów, są media, czyli możliwość dostępu obywateli do realnej wiedzy o świecie albo przynajmniej możliwość porównywania różnych punktów widzenia.
Zapewne do pracowników Ambasady USA zaczęły docierać sygnały, że balsamem na trudną sytuację polityczną obozu władzy ma być wedle jego przedstawicieli „zapanowanie” nad mediami. Problem w tym, że polityka rządowej telewizji dała się już we znaki nawet zwolennikom PiS - nikt już nie wierzy w dobre intencje władzy, dążącej do kontroli mediów i niezrobieniem z nich partyjnego biuletynu.
Zresztą straszenie przejęciem mediów jest najbardziej absurdalną taktyką polityczną z punktu widzenia obozu władzy. Po pierwsze, doświadczenie rządowej telewizji powoduje u ludzi strach, że ktoś chce w podobny sposób prowadzić wszystkie media, czyli odciąć obywateli od realnych informacji i opinii, które nie są na rękę władzy. Po drugie: PiS ma na Zachodzie poważnych politycznych zwolenników właśnie w państwach, gdzie wrażliwość na wolność ekspresji w mediach i na kwestię prywatnej własności jest szczególnie wyostrzona. Jaki jest sens drażnić nielicznych przyjaciół, skoro i tak ma się ich w Europie tylu co kot napłakał? Po trzecie wreszcie. Takie ruchy jak kolejna zmiana ustawy o Sądzie Najwyższym mają m.in. pomóc pozyskać elektorat o centrowych poglądach przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Po co więc straszyć tę grupę nieustannie likwidacją lub przejęciem mediów, które akurat ta grupa lubi?
Śpiewka o skoku na media i poddaniu ich kontroli rządu służy tylko cementowaniu własnego żelaznego elektoratu, ale ten akurat jest przekonany do PiS i wierny choćby nie wiem co. Oczywiście, służyć może także naciskowi na prywatne media. To jednak mogło działać tuż po wyborach, gdy poparcie dla PiS rosło jak na drożdżach i nie słychać było o aferach. Czas, gdy rząd miał możliwość uderzenia w prywatne media, minął jakieś dwa lata temu i to dobrze dla polskiej demokracji. Oby już nigdy takie pomysły nikomu do głowy nie przyszły.