Pewnie każdy z Was zastanawiał się, jak to było w 1939 roku? Jak to było w Polsce? Jak reagowali „sojusznicy” na Zachodzie? Pewnie myśleliście jakie były ich emocje na wieść o bombardowaniu Warszawy.
Pewnie zastanawialiście się, jak to było, gdy zbierali dary. No to już wiecie: było tak jak teraz u nas. Pierwsza reakcja - oburzenie współczucie. Potem zmęczenie wojną. Zmęczenie „większe” niż obrońców Warszawy. Wybaczcie ironię. Tak jest w dzisiejszej Polsce.
Pomimo, że jasne jest, że wszystko się może powtórzyć, pomimo, że oczywiste jest, że przecież, jeśli Putin zdusi Ukrainę to potem nasz kraj jest na krótkiej liście - Polska jest już trochę „zmęczona”.
Demokratyczny wolny świat męczy się jak cholera wojną dopóki agresor nie idzie krok dalej. Wystarczy jedno spotkanie, jedna iskra nadziei na rozmowy. Już siadamy na kanapie i liczymy, że burza rozejdzie się po kościach. Ważniejsze są nic nie znaczące obietnice niż wyciskające łzy z oczu obrazki z bombardowanych dzielnic Mariupola czy Charkowa, niż płacze dzieci. Chcemy wierzyć za wszelką cenę swojej złudnej nadziei na święty spokój. Jeszcze niedawno kanclerz federalny Olaf Scholz zachwycał wystąpieniem w Bundestagu.
Już jednak zapomniał o zbombardowanych dzielnicach ukraińskich miast i krzywdzie gwałconych kobiet. Już się zaczyna opowieść o rozmowach pokojowych i nadzieje, że nie trzeba będzie robić kolejnych sankcji i dalej słać amunicji. Prawda jest taka, że jeśli teraz tego nie zrobimy, za dwa lata trzeba będzie wysłać dwa razy więcej i nie wiadomo, czy wystarczy.
Ta wojna zaniosła się na dłużej jak czarne deszczowe chmury. Do Polski przybyło półtora miliona uchodźców wojennych i będzie więcej. Takich przemieszczeń ludności i to jeszcze w ucieczce przed wojną Europa nie widziała od II wojny światowej. Ciągle wyrywa się ta fraza „nie do wiary”.
A jednak to się dzieje. Pierwsze uniesienia i nawet chełpienie się, że jako Polacy dajemy radę ustąpi miejsca problemom. Świat nasz dzieli się już na przed i „po” wojnie. Będą jeszcze zwroty akcji - obrony miast i ataki, symulowane rozmowy pokojowe, kolejne migracje, wybuchy i pożary.
To wszystko będzie blisko nas, a im bliżej, tym bardziej będziemy chcieli wierzyć, że to wciąż daleko, że NATO to mur przez który nie przelecą ruskie rakiety. Wygra ten, kto zawczasu zrozumie, że stary przedwojenny świat się skończył definitywnie i trzeba się szykować także na niebezpieczne scenariusze i wyobrażać sobie jak będzie wyglądało jutro. Tylko w takim scenariuszu mamy szansę wygrać z Putinem.