Od Krakowa do Brukseli. Może wrócić jak bumerang
Zakończenie protestu niepełnosprawnych. Najbardziej dziwiłem się tym przedstawicielom obozu władzy, którzy ogłaszali, że wyjście z gmachu Sejmu rodziców z dziećmi to „sukces rządu”. Rozumiem, że można niskie ceny benzyny (jeśli spadną) przedstawiać jako sukces rządu, rozumiem, że tak można opowiadać o 500+.
Ale twierdzić, że aparat państwa, Straż Marszałkowska, marszałek Kuchciński, telewizja rządowa i inne silne i bogate instytucje wygoniły z gmachu parlamentarnego grupę nieszczęśliwych ludzi i to jest sukces?
Nie wiem, czy skutki kryzysu wokół niepełnosprawnych będą widoczne w badaniach opinii publicznej od razu, ale jestem pewien, że pewne sceny zostały w głowach ludzi. I kiedyś wrócą, tak jak i poprzednim rządom, szczególnie PO zbierało się powoli, ale skutecznie. Zostanie pani poseł odwracająca się tył(ki)em do matek, zostaną wpisy - popisy pani Pawłowicz, zostaną uwagi posła Żalka. Zostaną też słowa przedstawicieli obozu władzy, którzy jeszcze kilka lat temu podczas analogicznego protestu przyznawali niepełnosprawnym rację.
Zwycięstwo aparatu państwa nad słabymi nie jest żadnym sukcesem i każdy przeciętnie wrażliwy człowiek to czuje. I nie ma tu nic do rzeczy, że z czasem protest przekształcał się w coraz bardziej polityczny. Matkom puszczały nerwy, coraz trudniej było im nie mieć pretensji do rządu. Jednym z najdziwniejszych elementów protestu był fakt, że protestujących nawet nie odwiedziła wicepremier Beata Szydło, miało się wrażenie, że nikt w obozie władzy nie jest gotów oddać w jej ręce tych negocjacji, chociaż pasowały one jak ulał do jej obowiązków.
Jedno potwierdziło się ponad wszelką wątpliwość. Strategiczne decyzje w obozie władzy podejmuje tylko jedna osoba. Protest trafił w trudniejszy zdrowotnie czas Jarosława Kaczyńskiego i nie ma najmniejszych wątpliwości, że od pewnego momentu istota problemu polegała na tym, że jak to się w takich razach mawia w polityce „nie ma decyzji”. Nie było jej tygodniami, długo za długo. Są takie strajki w historii, które pozornie kończą się przegraną - tak było przykładowo wiosną 1988 roku, gdy robotnikom nie udało się zmobilizować społeczeństwa. Kilka miesięcy czasami wystarczy, by ludzie poukładali sobie w głowach pewne sprawy i rzecz za niedługo może wrócić do tych, którzy nie znaleźli nawet dobrego słowa dla skołatanych matek. Wrócić bumerangiem.
data-hide-cover="false" data-show-facepile="false">