Od katastrofy klimatycznej dzieli nas ledwie 10 lat. To zagrożenie dotyczy także Polski i Europy - Marcin Stoczkiewicz, Prawnicy dla Ziemi
W latach 2013-2018 dopłaciliśmy do energii z węgla około 30 miliardów złotych. Musimy jako społeczeństwo naciskać na rząd, żeby przestał marnować pieniądze i finansować kryzys klimatyczny, a zamiast tego zainwestował w odnawialne źródła energii. Bo kryzys klimatyczny nie dotyczy już wyłącznie biednej Afryki, części Azji, ale także nas. Doświadczamy fal upałów, susz, powodzi oraz trąb powietrznych, które nigdy wcześniej na tak ogromną skalę u nas nie występowały. Latem 2019 roku w kilku miejscowościach w centralnej Polsce zabrakło wody. A to dopiero początek – ostrzega dr MARCIN STOCZKIEWICZ, prezes fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi, w rozmowie ze Zbigniewem Bartusiem.
Słysząc słowo „prawnik”, wyobrażamy sobie elegancko odzianego specjalistę od paragrafów, pomagającego za konkretne, zwykle duże, pieniądze przedsiębiorcom lub - w przypadku spraw karnych – oskarżonym o jakieś niecne czyny. A czemu lub komu służą Prawnicy dla Ziemi?
Jesteśmy prawnikami działającymi na rzecz ludzi i środowiska.
Ludzi czy środowiska?
Oddzielanie tych dwóch rzeczy lub – jak wciąż czynią niektórzy – przeciwstawianie ich sobie to w dobie kryzysu klimatycznego kompletna niedorzeczność.
Czyż człowiek nie ma „czynić sobie ziemi poddaną”?
Sam Kościół z papieżem Franciszkiem na czele podkreśla, że egoistyczne rozumienie tego biblijnego cytatu prowadzi do grzechu. Nie chodzi o to, by człowiek ziemię niewolił i niszczył. Wręcz przeciwnie: on się ma nią opiekować, troszczyć o nią.
Ale wnioski takie płyną nie tylko z religijnych egzegez…
Oczywiście. Widać już zupełnie wyraźnie, że ochrona środowiska jest niezbędnym warunkiem korzystania przez ludzi z ich podstawowych praw, takich jak prawo do życia, zdrowia czy wolność osobista. Wydaje mi się, że z tego powodu długoletni spór o to, czy w centrum ochrony środowiska powinna się znajdować szeroko pojęta przyroda, czy też człowiek, przestał być aktualny.
Bo nie będzie człowieka bez przyrody?
Najprościej rzecz ujmując - właśnie tak. W erze kryzysu klimatycznego, z jakim się zmagamy, stało się jasne, że tak naprawdę zagrożone jest przetrwanie gatunku ludzkiego. Już nie ma wątpliwości, że pierwszym celem ochrony środowiska, w tym ochrony klimatu, jest zapobieżenia katastrofie, której konsekwencje mogą dotknąć człowieka i naszej cywilizacji. Zrozumieliśmy też, że człowiek nie może żyć bez wody, roślin, zwierząt, powietrza, a więc bez środowiska.
Są jednak politycy, przywódcy, także znani duchowni, którzy zmianom klimatu otwarcie przeczą. Twierdzą, że to wymysł wrogów węgla i tajemniczego „ekologizmu”.
„Klimat jest dobrem wspólnym, wszystkich i dla wszystkich. Istnieje bardzo solidny konsens naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z ociepleniem klimatu. Ludzkość wezwana jest do uświadomienia sobie konieczności zmiany stylu życia, produkcji i konsumpcji, by powstrzymać globalne ocieplenie. Jeśli aktualna tendencja utrzyma się, to obecny wiek może dostarczyć niesłychanych zmian klimatycznych i bezprecedensowego niszczenia ekosystemów, z poważnymi konsekwencjami dla nas wszystkich.” Jak Pan myśli, kto to napisał ?
Papież Franciszek w encyklice Laudato Si’.
Tak. Dla mnie papież Franciszek jest prawdziwym autorytetem moralnym. W sprawach nauki prawdziwym autorytetem jest zaś Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC), który – jako ciało doradcze ONZ – od ponad 30 lat dostarcza obiektywnej naukowej informacji na ten temat. Naukowcy ci obliczyli – i ostrzegają nas wszystkich - że mamy 10 lat na to, by nie dopuścić do najgorszego scenariusza. Jest nim przejście z fazy kryzysu klimatycznego, w jakim teraz jesteśmy, w fazę katastrofy klimatycznej.
Mamy 10 lat – na co?
Na bardzo radykalne redukcje emisji gazów cieplarnianych.
My czy jacyś oni? Przecież w Polsce jest nadal znośnie. Ziemia wysycha na pieprz w Afryce, lasy płoną w Australii, uchodźców po prostu nie przyjmujemy…
Do niedawna dominowało przekonanie, że kryzys klimatyczny dotyczy wyłącznie biednego Południa – Afryki, części Azji – zaś nas, Europejczyków, Polaków, ludzi z półkuli północnej - nie dotyczy wcale. Okazało się jednak, że to nieprawda. Kryzys dotyczy także nas i to coraz bardziej.
Ale tak bezpośrednio?
Bezpośrednio. Doświadczamy fal upałów, susz, powodzi oraz trąb powietrznych, które nigdy wcześniej na tak ogromną skalę nie występowały w naszej szerokości geograficznej. Latem ubiegłego roku w kilku miejscowościach w centralnej Polsce zabrakło wody. To są przecież objawy kryzysu klimatycznego, który zaczyna nas dotykać.
Znajomi wrócili z Wenecji rozczarowani. Żartowali, że za rok wrócą tam ze sprzętem do nurkowania, bo inaczej nic nie zobaczą.
Mogą sobie pozwolić na takie „żarty”, bo byli tam jako turyści. Natomiast z punktu widzenia mieszkańców tego pięknego miasta, w związku ze zmianami klimatu dochodzi tam do naruszenia podstawowych praw człowieka: prawa do życia, prawa do zdrowia, prawa do mienia… Jednak tam i na całym południu Europy zagrożone są nie tylko ziemie, zabytki i ludzkie posesje. Pojawiły się także choroby występujące wcześniej jedynie w Afryce. Wskutek tych chorób oraz fali upałów dochodzi do przedwczesnych zgonów. Gra toczy się zatem o życie. Nasze życie.
Przeciętni Polacy też debatują coraz częściej o ociepleniu klimatu. Obserwują, co się stało w przyrodzie w ostatnich paru dekadach, wspominają choćby zimy sprzed niespełna półwiecza – i wiążą to ze zmianami klimatycznymi. Ale myślą, że nic nie da się z tym zrobić. Słusznie?
Naukowcy mówią: liczy się każda tona CO2 niewyemitowana do atmosfery, liczy się każda decyzja i działanie każdego człowieka. Jako konsumenci możemy wybierać transport zbiorowy, możemy zainstalować panele słoneczne do produkcji energii na dachu domu, oszczędzać energię. Jako obywatele możemy głosować na polityków z różnych opcji, którzy popierają odchodzenie od węgla, walkę ze smogiem i budowę nowoczesnej gospodarki. Jako rodzice możemy wspierać nasze dzieci, które protestują na ulicach w ramach młodzieżowych strajków klimatycznych. Jeśli do 2030 roku radykalnie zredukujemy emisję gazów cieplarniach, powstrzymamy katastrofę. Technicznie jest to możliwe. Wymaga jednak olbrzymiej mobilizacji i mądrych decyzji polityków na każdym szczeblu.
Kryzys klimatyczny zawitał też do bogatej Europy w postaci fali uchodźców. Od 2015 roku tylko drogą morską dotarło do pięciu krajów Europy – Włoch, Grecji, Hiszpanii, Cypru i Malty – ponad 1,8 mln uchodźców. W 2019 roku było to ponad 110 tysięcy. 1283 z nich, w tym dzieci, przypłaciło tę wyprawę – po życie – życiem. Dlaczego ci wszyscy zdesperowani ludzi pukają do wrót Europy?
Bezpośrednią przyczyną, która uruchomiła falę uchodźców w 2015 r., była woja w Syrii, ale jedną z ekonomicznych przyczyn tej wojny był kryzys klimatyczny.
Miliony ludzi nie miały co jeść, bo ziemia w ich okolicy wyschła na pieprz.
Tak. Musimy przy tym pamiętać, że obecny kryzys klimatyczny powoduje tego typu naruszenia praw człowieka w ograniczonej skali, natomiast katastrofa może wywołać skutki na skalę niewyobrażalną. Jeśli nic nie zrobimy, do 2050 roku z powodu zmian klimatu swoje dotychczasowe miejsce zamieszkania będzie musiało opuścić od 200 do 300 mln ludzi na świecie. Na dużych połaciach Afryki czy Azji już teraz nie da się żyć.
Milionowa grupa migrantów wywołała w 2015 r. gwałtowny kryzys uchodźczy w całym świecie zachodnim, kryzys Unii Europejskiej, kryzys demokracji… A pan mówi o 200-300 milionach.
No właśnie. Taka niewyobrażalna skala migracji może doprowadzić do zachwiania demokracji także w Europie. Jeżeli przegramy klimat, to możemy przegrać wszystko: demokrację, dobrobyt i - oczywiście - prawa człowieka.
Wspomniany przez pana zespół naukowców z IPCC dostał wraz z Alem Gorem, byłym wiceprezydentem USA, pokojowego Nobla „za wysiłki na rzecz budowy i upowszechniania wiedzy na temat zmian klimatu wywołanych przez człowieka oraz do stworzenia podstaw dla opracowania planów działań, które są niezbędne, aby przeciwdziałać takim zmianom”. Było to 13 lat temu, a nasi politycy, hierarchowie nie wydają się wcale mądrzejsi…
Ale nadzieja na pozytywną zmianę kiełkuje. Upatruję jej m.in. w działaniach papieża Franciszka. Jego wspomniana encyklika, „Laudato si”, ogłoszona w roku 2015, poświęcona jest ochronie środowiska przyrodniczego. W tym samym roku– rzecz symptomatyczna - zawarto także Porozumienie Paryskie w sprawie ograniczenia zmian klimatu. Franciszek rozważa też dodanie do Katechizmu Kościoła Katolickiego tzw. grzechu ekologicznego. To przełomowy moment. Mam nadzieję, że wszyscy ludzie dobrej woli, nie tylko katolicy, nie tylko chrześcijanie, uznają taki grzech i będą się starali go nie popełniać.
I to będzie miało jakieś znaczenie?
Kluczowe. Uświadomienie sobie, że niszczenie środowiska jest grzechem, czyli czymś moralnie złym, to pierwszy krok do wzięcia na siebie odpowiedzialności za klimat i zmiany, które w nim zachodzą.
Musimy przyznać, że sami te zmiany powodujemy i sami powinniśmy im zaradzić?
Dokładnie tak. Te zmiany powodujemy my, ludzie, ale także stworzone przez nas jednostki i podmioty: korporacje, infrastruktura, elektrownie, kopalnie. Naukowcy wskazali środki zaradcze. Teraz należy je wprowadzać w życie.
Ale politycy mówią: nie stać nas, może kiedyś…
Najnowszy raport ClientEarth i WISE Europa o dopłatach dla polskiej energetyki dowodzi, że mamy środki na zmiany, ale przeznaczamy je na wsparcie węgla. W latach 2013-2018 dopłaciliśmy do energii z węgla około 30 MILIARDÓW złotych. Musimy jako społeczeństwo naciskać na rząd, żeby przestał marnować pieniądze i finansować kryzys klimatyczny, a zamiast tego zainwestował w odnawialne źródła energii. Wielkie nadzieje wiążę też z moją dziedziną, czyli prawem. W postępowaniach sądowych obserwujemy dużą zmianę, można już wręcz mówić o trendzie na całym świecie: otóż coraz częściej łączy się klęskę ekologiczną z prawami człowieka.
Czyli sądy dostrzegają związek między stanem środowiska a jakością życia na danym obszarze i potrafią wskazać odpowiedzialnych za ten stan?
Dokładnie tak. Np. niedawno holenderski Sąd Najwyższy w Hadze wydał wyrok w głośnej sprawie fundacji Urgenda przeciwko Holandii. Prawie 900 obywateli pozwało do sądu cywilnego rząd Holandii przekonując, że ich prawa człowieka – nie prawa kolejnych generacji, ale właśnie ich konkretne i przyrodzone prawa – do życia, do zdrowia i do ochrony mienia, są zagrożone przez to, że rząd Holandii niewystarczająco angażuje się w ochronę klimatu.
Sąd niższej instancji w 2015 roku przyznał im rację, zobowiązując władze do obniżenia emisji w Holandii o jedną czwartą w ciągu pięciu lat. Rząd zabrał się za ograniczanie emisji, a jednocześnie złożył apelację. Ostatecznie, pod koniec 2019 r., przegrał.
To precedens – a zarazem sygnał dla obywateli w całej Europie. Wielu specjalistów, w tym profesorów prawa, uznało tę batalię za niemożliwą do wygrania przez zwolenników ochrony klimatu. Pomylili się. Sąd Najwyższy doszedł do wniosku, że obywatele mają rację. Co więcej, uznał, że rząd Niderlandów jest odpowiedzialny za prowadzenie polityki klimatycznej i że jest to kwestia ochrony praw człowieka.
W podobnym duchu został złożony w amerykańskim sądzie pozew w imieniu grupy młodych Amerykanów, w wieku 11-22 lat. O co tam chodzi?
Chodzi o sprawę znaną jako „Juliana przeciwko USA”. Może być ona prawdziwym „procesem stulecia”, dotyczy bowiem nie tylko obywateli Stanów, ale mieszkańców całej Ziemi, w tym Polaków. USA są drugim co do wielkości emitentem gazów cieplarnianych na świecie, z emisjami na osobę dwa razy wyższymi niż w Chinach. Niektórzy uważają to za naruszenie prawa międzynarodowego – i podstawowych praw człowieka. W grupie skarżących są nastolatkowie, którzy musieli wraz z rodzinami opuścić dotychczasowe miejsca zamieszkania z powodu niespotykanej w historii kumulacji katastrofalnych sztormów, tornad, pożarów. W jednym z miejsc „powódź 1000-lecia” i osiem „powodzi 500-lecia” zdarzyło się w dwa lata. Młodzi twierdzą, że to wszystko jest skutkiem zmian klimatu, którym rząd USA nie przeciwdziała.
Pozwy przeciwko państwu składane są także w Polsce. Dotyczą przede wszystkim smogu. Pierwszy został oddalony, ale kolejne, złożone w imieniu znanych osób kultury i mediów, w tym krakowianina Jerzego Stuhra, zakończyły się zwycięstwem skarżących. Coś się zmienia w naszych głowach?
Zdecydowanie. Po pierwsze zdaliśmy sobie sprawę z tego, że stabilny klimat oraz czyste powietrze i środowisko to dobro wspólne nas wszystkich. Zaczęliśmy zauważać, że czyste powietrze jest koniecznym składnikiem godnego życia. Polacy walczą o swoje prawo do czystego środowiska, także w sądach. To są sprawy dotyczące smogu, odorów związanych z sąsiedztwem wielkich ferm przemysłowych, ochrony drzew w miastach, szkodliwych inwestycji, czy tak duże sprawy, jak spór o wycinkę w Puszczy Białowieskiej. Dostrzegamy, że ochrona środowiska to nie ograniczenia wprowadzane przez biurokrację, ale nasze prawa do dobrego życia. A czasem, jak w przypadku Puszczy Białowieskiej, także nasze dziedzictwo.
Co się może dalej wydarzyć, w warstwie moralnej i prawnej?
W ramach sporu prawnego rozpoczętego przez mieszkańca Rybnika, Sąd Najwyższy odpowie niebawem na pytanie, czy prawo do życia w czystym środowisku jest dobrem osobistym. Innymi słowy: czy państwo ma obowiązek zapewnić nam, obywatelom, odpowiedni standard ochrony środowiska. Odpowiedź pozytywna może wzmocnić społeczne inicjatywy antysmogowe i inne działania służące ochronie klimatu.
Bardziej świadomi obywatele uważają, że zbyt mało dla ochrony klimatu robi nie tylko rząd. Odpowiedzialność przypisywana jest coraz częściej także władzom gminnym i wojewódzkim. Można tu coś zmienić? Np. pozwać swoją gminę w związku z tym, że nie wymieniono na jej terenie ani jednego kopciucha i dzieci chorują na płuca, a w sezonie grzewczym trafiają do szpitala.
Proces sądowy powinien być ostatecznością. Bardzo wiele można zrobić poprzez zaangażowanie społeczne w tworzenie lokalnego prawa. Obecnie trwa np. procedura zmiany Planu Ochrony Powietrza dla Małopolski. Rozważany jest m.in. całkowity zakaz spalania paliw stałych w Małopolsce. Masowe poparcie dla tej inicjatywy to bardzo konkretny krok w stronę czystego powietrza i stabilnego klimatu.
A co z wpływającymi na klimat firmami, w tym koncernami energetycznymi i przemysłowymi spalającymi węgiel i odpowiedzialnymi za emisję gigantycznych ilości gazów cieplarnianych?
Gdy inicjatywy legislacyjne i apele nie działają, pozostaje sąd. Fundacja ClientEarth aktywnie walczy w sądach przeciw budowie nowych elektrowni węglowych. W ubiegłym roku wygraliśmy np. proces dotyczący elektrowni Ostrołęka C. Rozpoczęliśmy także proces przeciw elektrowni Bełchatów, największemu emitentowi gazów cieplarnianych w Europie. Żądamy, aby elektrownia przestała emitować CO2 do 2035 r.
Co oprócz formułowania roszczeń i kierowania pozwów robią Prawnicy dla Ziemi?
Choć znani jesteśmy przede wszystkim z procesów sądowych, to większość naszych działań skupia się na proponowaniu lepszego prawa ochrony środowiska, analizowaniu, dlaczego prawo nie zawsze działa. Stawiamy też na edukację społeczeństwa.
I jest pan, summa summarum, optymistą? Przecież batalii o klimat nie da się wygrać w Polsce czy nawet w Europie. Potrzeba sukcesów w USA, Chinach, Indiach… Jak je odnieść?
Myślę, że świadomość społeczna jest najważniejsza. Ostatecznie, tylko ludzie mogą powstrzymać katastrofę klimatyczną. Mam wrażenie, że rok 2019 był właśnie tym okresem, kiedy w Polsce i – szerzej - w Europie oraz na świecie uświadomiliśmy sobie skalę zagrożenia. Na skutek klimatycznego przebudzenia społeczeństw Europy, nowa Komisja Europejska zaproponowano Zielony Ład i neutralność klimatyczną w perspektywie roku 2050.
A USA i w Azji?
Trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone to nie tylko władze federalne. Dzięki zaangażowaniu społeczeństwa, samorządów i nowego przemysłu, emisje CO2 w Stanach spadają, o czym w Polsce niewiele się mówi. Indie przyjęły ostatnio aktywną politykę klimatyczną. Chiny są największym na świecie producentem instalacji do wytwarzania energii odnawialnej i zobowiązały się do redukcji emisji. Po przyjęciu Porozumienia Paryskiego większość dużych graczy zrozumiała, że ochrona klimatu to przyszłość, a paliwa kopalne to przeszłość. Najgorętsze pytanie dzisiaj pytanie brzmi: czy zdążymy przed katastrofą?