Od 10 lat niosą radość i nadzieję dla tych, którym wyjątkowo trudno. Fundacja Bajkowa Fabryka Nadziei świętuje jubileusz
O tym jakie trudności pojawiają się przy prowadzeniu fundacji, czego można się nauczyć i jak wyglądały początki. Oraz o tym, jak Fundacja Bajkowa Fabryka Nadziei będzie świętować swoje dziesięciolecie opowiada jej prezes, Bartłoniej Trzeciak
10 lat to strasznie długo. Co przez ten czas udało wam się zrobić?
- Bartłomiej Trzeciak, prezes zarządu Fundacji Bajkowa Fabryka Nadziei: Udało nam się zrobić mnóstwo fajnych, bajkowych akcji. Dużo się działo. Począwszy od podróży śmigłowcami, samolotem rządowym z dzieciakami, po spełnianie ich marzeń. Podróżowaliśmy w różne miejsca w Polsce i za granicą. Lataliśmy do Disneylandu w Paryżu. I to kilka razy. Wszystko po to, by spełnić marzenia największej liczby dzieci. Mamy też mnóstwo akcji zrealizowanych na naszej białostockiej onkologii dziecięcej, podczas których wspieraliśmy dzieciaki i dawaliśmy im siłę do walki z chorobą.
Jakie to były akcje?
- Różnorakie bale, na przykład Bal Księżniczek i Rycerzy. Wszelakie działania, które mają pobudzić dzieciaki do tego, żeby wstały z łóżka. Przychodziliśmy na oddział chociażby po to, żeby pograć z nimi w gry planszowe. Organizowaliśmy też bajkowego sylwestra na oddziale, zamienialiśmy korytarz w bajkową krainę. Na korytrzu były też liczne dyskoteki. Wydarzyło się tego tak wiele, że ciężko sobie wszystko przypomnieć. Staramy się obchodzić też wszelakie okazje - walentynki, Boże Narodzenie czy nawet Dzień Świstaka. Dzięki temu udaje nam się zamienić oddział w radosne i szczęśliwe miejsce. Przynajmniej na tych kilka chwil.
Jakaś najbardziej niezapomniana akcja?
- Myślę, że to był pierwszy wyjazd do Disneylandu. Był to dla nas nieznany grunt, nie wiedzieliśmy co nas tam czeka, jak dzieci zniosą podróż. To była duża, fajna akcja. Pamiętam też bardzo dobrze pierwszą akcję fundacji na oddziale. Zanieśliśmy dzieciakom pączki. Niby nic, a znaczyło bardzo wiele. Kolejną akcją był zakup lodówki na oddział (śmiech). Początki wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Nie było łatwo, ale wspomnienia są. I cieszę się, że te 10 lat już działamy i jesteśmy dla dzieci. Myślę, że one są szczęśliwe, że jesteśmy tam co poniedziałek. Że co poniedziałek wiedzą, że mogą się nas spodziewać.
Czego się przez te 10 lat istnienia fundacji nauczyłeś?
- Myślę, że rozmów z ludźmi i ludzi. Tego, że są różni.
Spotykaliście na przykład gwiazdy.
- Tak, mnóstwo znanych osób nawiązało z nami współpracę, przygotowaliśmy razem dziesiątki wspaniałych akcji. Teraz też, za kilka dni, będziemy wspólnie działać. Współpracują z nami m.in. projektanci mody Paprocki i Brzozowski, Joanna Przetakiewicz, ale i aktorzy: Basia Kurdej-Szatan, Mikołaj Roznerski, Aneta Zając. Mateusz Gessler, który jest kucharzem fajnie z nami współpracował. No i kolejny kucharz - Modest Amaro, który odwiedzał nasze dzieciaki na oddziale.
Wspomniałeś, że za kilka dni będziece tworzyć coś nowego...
- Tak. Szykujemy niezwykłą sesję zdjęciową w Warszawie. Wezmą w niej udział nasze dzieci i gwiazdy. Jakie - jeszcze nie mogę zdradzić. Ale będą to gwiazdy, które współpracują z nami dłuższy czas. Powstanie specjalny biuletyn informacyjny o fundacji na nasze dziesięciolecie. Chcemy też rozesłać go poźniej po oddziałach onkologii dziecięcej w kraju i odwiedzać tamtejsze dzieciaki - m.in. w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku.
Pamiętasz dokładną datę założenia fundacji?
- Tak, 23 marca 2010 roku. Miałem wtedy 20 lat. Pamiętam, że kiedy dostałem Złote Klucze w "Kurierze Porannym" to wyróżnieniu towarzyszyły pieniądze. I całą tę kwotę przeznaczyłem na założenie fundacji. Na spełnienie mojego marzenia.
W niedzielę świętujecie...
- Tak, najbliższa niedziela, 1 marca, to dla nas wielkie święto. Spotykamy się w Rezydencji Protasy podczas Wielkiego Balu Księżniczek i Rycerzyz okazji 10-lecia istnienia fundacji. To już chyba 4 edycja tego balu. Wszyscy wolontariusze będą przebrani. Suknie mamy wypożyczone z programu "Taniec z gwiazdami" - są piękne, kryształowe. Wiadomo, że najlepiej świętuje się wspólnie z przyjaciółmi, dlatego zapraszamy dzieci z Jasnego Celu, z Caritasu, ze świetlic socjoterapeutycznych, ze Stowarzyszenia Onkoludki. Chcemy zrobić taką integrację, żebyśmy wszyscy byli razem, razem świętowali te wydarzenie. Przygotowaliśmy mnóstwo niespodzianek. Począwszy od, tak jak wspomniałem, przebranych wolontariuszy, po chodzące, trzymetrowe pandy. Będzie też dj, animator, różne strefy zabawy. Będzie malowanie twarzy, dekorowanie pierników, strefa dla mam - mini SPA, gdzie będą sobie mogły zrobić paznokcie. Strefa klocków Lego. Każdy znajdzie coś dla siebie. Zależy nam żeby przez te kilka godzin wspólnie spędzić ten czas i odłożyć na chwilę to co było, czyli chorobę onkologiczną, trudności z nią związane. I po prostu pobawić się i przeżyć niezapomniane chwile i emocje. Przy okazji chciałem wspomnieć, że dziękujemy bardzo Rezydencji Protasy, że udostępniają nam lokal. To wielka pomoc.
Uczestnicy będą mogli wziąć udział za darmo?
- Tak, oczywiście. To uroczystość bezpłatna, współfinansowana m.in. dzięki marszałkowi, który wspomógł nasze działania po raz kolejny. Zapraszamy wszystkich, którzy mieli kiedykolwiek kontakt z onkologią dziecięcą, z którymi spotkaliśmy się na oddziale przez te 10 lat. Chcemy zrobić też loterię fantową, żeby trochę zachęcić do zdrowej rywalizacji - do wygrania są m.in. zaproszenia do opery czy gadżety dla dzieci. A główną nagrodą jest pobyt w Disneylandzie, jako niespodzianka ufundowana przez naszego sponsora. Startujemy o 14, z wielką pompą. Zaczynamy od śpiewu, tańca i wspólnej zabawy z animatorem. Osoby, które chciałyby przyjść prosimy o kontakt przez Facebooka fundacyjnego - tam prowadzimy zapisy pod jednym z postów. Należy wpisać ilość osób, które chciałyby przyjść. Szykujemy niespodzianki dla dzieci i chcemy być przygotowani.
Pamiętam, że kiedy zakładałeś fundację długo myślałeś nad nazwą. Dlaczego wygrała Bajkowa Fabryka Nadziei?
- Bo bajki zawsze mają pozytywne zakończenie. Zależało nam na tym, że skoro działamy na onkologii, chcemy dawać nadzieję, to fajnie by było, żeby w dzieciach i rodzicach była świadomość tego bajkowego, dobrego zakończenia.
Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu tego typu fundacji?
- Papierologia! Zawsze mnie to przerażało, ale mamy fajną księgową, której dziękuję za wsparcie. Ciężki jest też kontakt ze sponsorami, dotarcie do nich. Pełno jest przecież organizacji w Polsce, które też działają i liczą na pomoc. Trudności, chyba największe emocjonalnie, są też na oddziale. Kiedy jakieś dziecko odchodzi, bo takie sytuacje też się zdarzają. A my znaliśmy te dziecko kilka lat, zaprzyjaźniliśmy się z nim. Wtedy jest bardzo ciężko.
Urośliście w siłę przez te lata. Pamiętasz z jaką ekipą zaczynaliście, a jaka jest teraz?
- Mamy około 20 wolontariuszy stałych, którzy chodzą na oddział. Przyjmujemy też nowych, ale częściej trzymamy się naszej stałej ekipy, ponieważ są to osoby sprawdzone, które przeszły specjalne szkolenia. I te 20 osób chodzi na oddział, ale tych którzy pomagają są już myślę tysiące. I pomyśleć, że zaczynaliśmy ekipą sześcioosobową...
Podopieczni fundacji stali się dla ciebie jak rodzina?
- Tak, z wieloma z nich utrzymujemy kontakt, mimo, że tak zwanymi ozdrowieńcami stali się już kilka lat temu. Wtedy byli nastolatkami, teraz są już dorośli.
Czy pomagają jako wolontariusze?
- Niektórzy tak. Jest na przykład mama chłopca, któremu niestety nie udało sie wygrać z chorobą, ale ona działa z nami kilka lat, pomaga. Budujące jest to, że mimo, iż przeżyła tragiczną historię, to znalazła w sobie siłę by pomagać. Głównie rodzicom. By mówić im, że będzie dobrze i dadzą radę. I nie mogą się poddać.
Czy to daje nadzieję?
- Ogromną! W szczególności kiedy na oddziale pojawia się nowa osoba, nowy rodzic, który nie wie co się dzieje, jak się odnaleźć w danej sytuacji. Dostaje mnóstwo warunków, które musi spełnić, począwszy od tego, że jeden rodzic może być na oddziale a nie dwóch - zostaje jedna mama, która nie wie jak wygląda życie na oddziale onkologicznym. Nic dziwnego, jest to oddział specyficzny, zupełnie inny niż pozostałe. Fajnie, że są takie osoby, które wspierają i, że jesteśmy my. Bo naprawdę możemy uspokoić. Zastanawiałem się ostatnio jaki procent rodziców i dzieci, kiedy wychodzą z tego oddziału to zapominają o nim zupełnie. I dochodzę do wniosku, że bardzo niewielki. Ci rodzice są tak zżyci ze sobą, że nie potrafią się odciąć. I żyją trochę tym oddziałem nawet tam nie będąc. Chcą wiedzieć co się na nim dzieje na bieżąco.
Plany fundacji na najbliższe lata? Co chciałbyś jeszcze zrobić?
- Chciałbym działać dalej i tworzyć fajne rzeczy. Bardzo się cieszę z tego, że udało nam się wyremontować świetlicę. Nie była remontowana 15 czy 20 lat. W tym roku naszym najbliższym planem, bo już na marzec, jest remont sali numer 10. Z racji tego, że są to nasze 10 urodziny. Chcemy żeby to było miejsce godne, w którym dzieci będą mogły w spokoju przeżywać swoją chorobę. Mieć miejsce i warunki żeby się tam leczyć. To jest izolatka - trafiają tam dosyć trudne przypadki. Mam nadzieję, że z roku na rok uda nam się remontować kolejne. Przynajmniej jedną salę w roku.
A jak się przez te lata układała praca z personelem szpitala?
- Jesteśmy bardzo zadowoleni, dziękujemy pani profesor, że możemy działać na tym oddziale i współpracować z nim.
Czego można ci życzyć?
- Wytrwałości i chęci działania jaką mam teraz. Cały czas działamy społecznie, w fundacji dalej nikt nie jest zatrudniony. Działamy charytatywnie, ale to co robimy robimy z wielką nadzieją i chęcią. Mam nadzieję, że przez kolejne dziesięciolecia będziemy mogli dawać dzieciakom siłę i nadzieję i wracać do nich z wciąż nowymi pomysłami i akcjami. Dziękujemy wszystkim naszym darczyńcom. To dzięki wam możemy tak naprawdę działać.
I tego życzę.