Ocalone w ostatniej chwili: dobro, które czynimy zwierzętom odradza też nas
Co roku w Polsce zabija się 8 milionów zwierząt na futra. Niedawno pisałam o likwidacji nielegalnej hodowli 17 lisów. Dzięki ludziom dobrej woli z całej Polski wszystkie udało się uratować.
Jaki sens ma ratowanie 17 lisów wobec 8 milionów obdzieranych rokrocznie ze skóry? Wokół wiosna, wszystko budzi się do życia, za chwilę Wielkanoc, tryumf życia nad śmiercią. Jestem przekonana, że każde dobro, które czynimy, odradza nas.
W świecie nastawionym od dawna na „mieć”, a nie „być” gest na pozór naiwny i drobny, pod prąd, w morzu pazerności i bezduszności, ma znaczenie, ma moc zmiany świata, ludzkich sumień, serc. Każde życie wydarte śmierci jest ważne.
Byłam w tej hodowli, widziałam strach, rozpacz, rezygnację w oczach każdego z nich. To młode dwu-, trzyletnie lisy polarne, kupione przez hodowcę z innej likwidowanej fermy.
Od urodzenia zamknięte w ciasnych klatkach, od pierwszych dni życia chodzące po drucianym ruszcie. Przygarbione, ze zdeformowanymi łapami. Na wolności terytorium lisa sięga dwudziestu kilometrów kwadratowych...
Jestem przekonana, że każde dobro, które czynimy, odradza nas.
Ich łapy nigdy nie dotknęły ziemi, trawy i tak miało być do końca, całe życie na drucianej kracie. Pewnej kwietniowej niedzieli zmieniło się wszystko. Lisy wyciągane z klatek nie broniły się, sparaliżowane strachem. Do tamtej niedzieli były tylko materiałem na futra, pompony do czapek, breloczki, obszycia kurtek.
Ale wyrok został cofnięty. Hodowca podarował im życie. Pojechały do kilku miejsc w Polsce, dzięki ludziom dobrej woli zaczynają smakować życie.
Amelka i Staś
Z nowym życiem dostały imiona: Amelka i Staś. Dwa liski przygarnęła Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! Zamieszkały w schronisku w Korabiewicach. Dzięki profilowi „Paka dla Bezdomniaka” w internecie każdy może zobaczyć ich pierwsze kroki na ziemi.
Najpierw ostrożnie, na przykurczonych łapach, po chwili beztrosko niuchają w słomie, kopią, zakopują zdobycz, niezależnie czy to jest szmaciana lalka, czy jedzenie. W oczach nie mają już strachu, tylko ciekawość i radość, ocieranie się o nogi opiekuna.
Dwa dni po przyjeździe lisów wolontariuszka-opiekunka tak opisuje zachowanie Amelki: - Inteligencja, chęć uczenia się i nawiązania kontaktu niesamowita. Przy tym wszystkim wrażliwość i delikatność połączona z ciekawością i uporem. Takie typowe „właściwości” czapki albo kurtki.
Lisa Stasia charakteryzuje tak: „Drobniutki, utykający na tylną łapkę z wyleniałym ogonkiem i taki... rozkrzyczany i odważny. Jeszcze chwila i będzie: grubiutki, nieutykający na żadną z łapek, z piękną kitą i jeszcze bardziej rozwrzeszczany i odważny. Nie mogę się doczekać!”. Lisy wylegują się na trawie, kopią, skaczą, biegają.
Lisy po raz pierwszy w życiu miały pod łapkami coś miękkiego, a nie wrzynające się w łapy druty.
Wolontariusze Vivy! chcą zbudować im woliery o powierzchni 20 metrów kwadratowych i wybieg na 200 metrów kwadratowych, po którym Amelka i Staś będą hasać razem z pozostałymi trzema lisami uratowanymi wcześniej przez Vivę! W Korabiewicach Staś i Amelka są bezpieczne, niestety nie mogą wrócić do natury, nie miałyby szans na przeżycie.
Tajga, Tundra, Tamara
To trzy samiczki, które trafiły do Ośrodka Okresowej Rehabilitacji Zwierząt w Jelonkach pod Elblągiem. Zamieszkały razem z Rudą i Aslanem, lisem, który jako szczeniak sam wywalczył sobie życie. Uciekł z fermy. Znaleziono go w Trójmieście.
Po wypuszczeniu z transporterów lisiczki były tak przerażone, że uciekły do nich z powrotem. Zwyciężyła jednak ciekawość i rozkosz z dotykania ziemi. Lisy po raz pierwszy w życiu miały pod łapkami coś miękkiego, a nie wrzynające się w łapy druty.
- Na początku nie wiedziały, co się dzieje, zakopywały łapki i odkopywały, przygarbione i wystraszone sprawdzały, co tak naprawdę mogą. Całe życie spędziły w klatkach, czekając na śmierć.
Po dłuższej chwili zaczęły bawić się - jak człowiek widzi takie sceny na własne oczy, to odbiera mu głos - przyznaje Anna Kamińska z ośrodka w Jelonkach i dodaje: - Po wyjściu z klatek z ogonami nisko przy ziemi, ostrożnie obwąchiwały nowy teren, a dzisiaj wylegują się do słońca na plecach.
Pannice świetnie dogadały się z Aslanem, który wcześniej był skapcaniały, teraz cała czwórka śmiga po nowej wolierze. Aslan nie tylko odzyskał wigor, ale jest na dobrej drodze do zrzucenia nadwagi. Na filmie zamieszczonym w internecie zobaczymy szaleńczą zabawę lisów. Niestety skutkiem wegetacji w klatkach Tamara ma złamaną miednicę i uszkodzoną łapę.
Złamaną w dwóch miejscach łapę ma też Tajga. Tamara właściwie pełza, Tajga kuśtyka na trzech łapach, ale mimo kalectwa lisiczki przemieszczają się po wolierze z prędkością światła. Kto by przypuszczał, że zwyczajne chodzenie po ziemi może sprawiać komuś taką frajdę.
Krzysia
Krzysię udało mi się wykupić na końskim jarmarku w Skaryszewie. To jeszcze końskie dziecko, teraz ma dziesięć miesięcy. Była hodowana na mięso. Tak jak rodzeństwo i matka miała skończyć w rzeźni.
Jej los był przesądzony, dlatego nigdy nie miała korygowanych kopyt. Przed jarmarkiem nikt jej nie wyczyścił, stała oblepiona odchodami, w kantarze zrobionym ze sznurka, takiego prawdziwego szkoda marnować, skoro koń jest przeznaczony na ubój. Od półtora miesiąca Krzysia jest pod opieką Przystani Ocalenie.
Przed świętami sprawdziłam, co u niej słychać. - Na początku, kiedy wchodziliśmy do stajni, wciskała się w kąt i nerwowo tupała kopytkami, za każdym razem widok człowieka ją przerażał. Nie wiedziała, co to łąka, bała się wyjść na zewnątrz, unikała dotyku - mówi Dominik Nawa z Przystani.
Pierwszy raz w życiu cieszy się wiatrem, zieloną trawą. Dwa miesiące temu było pewne, że zostanie przerobiona na kabanosy
Dziś Krzysia na łące czuje się jak ryba w wodzie. Z końmi dogaduje się doskonale. - Dołączyliśmy ją do stada emerytów, które traktują młodziaka ulgowo - wyjaśnia Dominik. Przekonała się do ludzi, sama do nas podchodzi, pozwala się dotknąć.
Krzysia pierwszy raz w życiu cieszy się przestrzenią, wiatrem, zieloną trawą, a jeszcze dwa miesiące temu było pewne, że zostanie przerobiona na kabanosy. Kto wie, może trafiłaby na świąteczny stół gdzieś na południu Włoch.
Ocalony Roksi
Wśród czworonożnych ocalonych jest psi staruszek Roksi. Uwolniony z łańcucha, na którym cierpiał 14 lat. Pasek wrośnięty głęboko w szyję trzeba było usuwać pod narkozą.
Złe traktowanie nie zrujnowało psiej psychiki - Roksi jest łagodny, ufa ludziom, wciąż na ich widok macha ogonem, lubi głaskanie. Mimo że całe życie spędził w budzie i na łańcuchu, w domu zachowuje czystość.
Byłam u niego w schronisku i powiedziałam do ucha, że teraz będzie już tylko lepiej.
Roksi bardzo potrzebuje człowieka i normalnego domu. Świadomość, że zmieniasz czyjeś życie na lepsze, to jest coś. Może wreszcie dziś ktoś staremu kundlowi da ciepły kąt i przyjaźń.
Informacje: schronisko w Racławicach, tel. 793 993 779, do godziny 20.00, redakcja tel. 601 600 398.