Obrazy strajkujące. Sztuka wychodzi na ulice razem z protestami
Do słodkiego landszaftu wystarczy dodać szczegół, aby całkowicie zmienić jego znaczenie, aby sportretowana na nim dla uciechy widzów kobieta przestała być przedmiotem, a stała się podmiotem. O sztuce zaangażowanej rozmawiamy z Arkiem Pasożytem, czyli „człowiekiem z obrazem”, który stał się jednym ze stałych elementów organizowanych w Toruniu protestów.
Symbolem przetaczających się obecnie przez Polskę protestów antyrządowych stały się kartony z wypisanymi na nich hasłami. W Toruniu wśród transparentów prawie zawsze widać także obraz. Skąd w ogóle wziął się pomysł, aby wyjść z obrazami na ulicę?
Język protestu jest bardzo wizualny. Tymczasem chociaż w demonstracjach biorą udział ludzie związani ze sztuką i kulturą, nie są widoczni. Kilka lat temu podczas czarnych protestów uzmysłowiłem sobie, że obrazów, które wtedy malowałem i miały mocny kontekst polityczny czy społeczny, nie powinienem zostawiać w pracowni i czekać na ich wystawę za kilka miesięcy. Mogę przecież, tu i teraz, wyjść z nimi na demonstracje i tym bardziej wizualnie dobitnie dołączyć do protestu jako artysta.
Brałeś również udział w blokadach polowań. Obrazy odgrywały wtedy rolę płacht na byka?
Właśnie nie, miałem wrażenie, że myśliwi byli bardziej zdezorientowani. Blokady polegają na tym, że staje się naprzeciwko faceta ze spluwą, a on nie może z niej wypalić, ponieważ zgodnie z przepisami, myśliwy nie może strzelić, jeśli w dostatecznie bliskiej odległości znajdują się osoby. Na takie blokady nie przychodzą osoby z transparentami, transparenty zresztą mogłyby być bardzo konfrontacyjne. Ja przyszedłem ze Strajkującą Damą z Łasiczką – dama i łasiczka miały kominiarki. Wydaje mi się, że podobnie jest z obrazami na demonstracjach. Trochę inaczej działają niż transparenty, ale jednak wchodzą w komunikację i obierają jasne stanowisko.
Uczestniczysz w protestach z obrazami strajkującymi, czyli zaangażowanymi. Poza tym tworzysz je w ramach swojego – jak sam określasz – malarstwa pasożytniczego, na podstawie obrazów już istniejących.
Cała kultura funkcjonuje na zasadzie czerpania z tego, co zostało wytworzone, w to mocno wchodzi cytat, interpretacja, przetwarzanie, bo przecież nie mogłaby istnieć bez tego, co zostało wcześniej zrobione. Już na pierwszym roku studiów uznałem więc, że mogę korzystać z wartości wytworzonych wcześniej. Doszedłem do wniosku, że będę przerabiać obrazy, które już są. Znajdowałem je na pchlich targach, wystawione pod śmietnikami itd. Zmagazynowałem około 500 takich obrazów. Największy ma metr dwadzieścia na prawie dwa metry, ale przeważnie są w rozmiarze 30 na 50 czy 50 na 70 cm. Mam to wszystko pofotografowane i skatalogowane. W zależności od pomysłu czy idei szukam adekwatnego obrazu czy motywu.
Zmieniasz znaczenie obrazu za pomocą drobnych szczegółów?
Domalowuję motywy, które, moim zdaniem, pasują do obrazu, ale radykalnie zmieniają jego znaczenie. Zmieniają kontekst, uwspółcześniają obraz albo go reinterpretują. W sumie jest to taki recykling czy rekultywacja, wiele tych obrazów jest artystycznym ugorem. Na pchli targ w Pruszczu Gdańskim na przykład trafia wiele obrazów przywożonych z Danii. To są takie nijakie landszafty…
Jelenie na rykowisku?
W porównaniu z nimi jelenie na rykowisku można by uznać za dzieła sztuki. Tamto jest na ogół strasznie banalne, niby-ładne i kiczowate. Kobiecie, która w pejzażu stoi niczym rusałka, wystarczy jednak domalować na przykład kominiarkę, aby przestała być tylko przedmiotem obserwacji, a stała się podmiotem. Renoir malował portrety kobiet, które mu się podobały lub występowały na scenie ku uciesze publiczności, takie „męskie oko”. To widać. Miałem w swoich zbiorach reprodukcję jego obrazu z takimi dwiema kobietami siedzącymi w kawiarni. Użyłem go niedawno i na Strajk Kobiet domalowałem do niego napis „Macie przesrane”, ukrywając i odkrywając pewne części obrazu. W efekcie to już nie był słodki widoczek, teraz wygląda na to, że panie coś w tej kawiarni knują. Innym razem na wizerunku kobiety, który wcześniej miał być tylko miłym portretem, domalowałem czerwoną, jarzeniową błyskawicę, przykrywając tym sposobem połowę twarzy. W ten sposób ta twarz miła być przestała, a stała się symbolem związanym z aktualną walką o prawa (a może życie?) kobiet. Zależy mi właśnie na takich prostych rozwiązaniach, zmieniających znaczenie. Chodzi o to, aby obrazy strajkujące nie przemawiały wyłącznie hermetycznym językiem artystycznym, ale żeby wchodziły w grę z ruchami społecznymi ludzi, którzy zabiegają o swoje prawa.
Ty też dzięki temu zyskujesz. Obrazy, z którymi przychodzisz na protesty, są dziś pewnie najczęściej fotografowanymi obrazami w Toruniu.
Granice sztuki coraz bardziej się przesuwają, docierają do życia codziennego. Artyści sami wybierają metody, jakimi się posługują i to, co uważają za wartościowe. Wychodzenie z obrazami z galerii na protest, odchodzenie od standardowego punktu siedzenia czy wieszania, wychodzi chyba sztuce na dobre.
Twój pseudonim artystyczny - Arek Pasożyt -, nie pochodzi jednak od obrazów pasożytniczych. Mógłbyś wyjaśnić jego genezę?
Pseudonim artystyczny zapoczątkowałem wraz z Manifestem Pasożytnictwa, który napisałem w 2010 roku, a opublikowałem, gdy zamieszkałem w pierwszej instytucji kultury. Manifest opowiada o figurze artysty, który pomimo zajmowania się mocno sztuką, w tym także realizując projekty wystaw czy współpracując z instytucjami kultury, nie może się z niej utrzymać z różnych względów. Pod względem ekonomicznym artystki i artyści są ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego w kulturze – chociaż sztuka istnieje dzięki nim i oni ją tworzą, to ledwo co żyją z niej. Przy projekcie, który zajmuje 2-4 miesiące przygotowań, uzyskuje się jednorazowe honorarium na, w zasadzie, przeżycie. I to jeśli się jest w miarę uznaną artystką czy artystą, bo mnóstwo rzeczy robi się bez jakichkolwiek finansów. Dlatego na warsztat w tamtym okresie wziąłem sobie takie metody istnienia, aby móc przetrwać i stworzyłem figurę artysty-pasożyta. Jedna z taktyk polegała na tym, aby przestrzenie ekspozycyjne, galerie, muzea, czy w ogóle takie związane z kulturą, wykorzystywać jako przestrzeń mieszkalną. Figura artysty – pasożyta kryje w sobie sprzeczność, ponieważ artysta daje jakieś dobro społeczne, natomiast pasożyt teoretycznie nic nie daje, tylko korzysta z żywiciela. Na tej zasadzie czy podstawie funkcjonowałem i żyłem przez pierwsze cztery lata, w galeriach i miejscach kultury w Polsce i zagranicą. Z czasem moje działania przerodziły się w tzw. projekty żywicielskie. W tym duchu w roku 2012 powstawał cykl działań „Chętnie pomogę”, realizowany w polskich wsiach i miasteczkach. W roku 2013 w ścisłej współpracy ze społecznością elbląskiego blokowiska rozpocząłem budowę DOMu na zaniedbanym trawniku między wielkopłytowymi wieżowcami. Dom, czyli marzenie każdego młodego człowieka, który nie posiada pieniędzy na ziemię, materiały i budowniczych. Następnie starałem się w różnych projektach pracować z grupami społecznymi określanymi jako „pasożyty społeczne”: Romami, z osobami długotrwale bezrobotnymi czy doświadczającymi wykluczenia. Jednym z takich projektów jest trwający w latach 2015-2016 Zakład Malarstwa „Nie do odrzucenia”, w którym współpracowałem z osobami bezdomnymi. U podstaw tych działań stała wiara w terapeutyczną rolę sztuki i przekonanie, że dzięki niej ludzie mogą poprawić swoją sytuację.
Swoich prac nie prezentujesz tylko na ulicy. Masz na koncie kilka indywidualnych wystaw i to nawet takich zagranicznych.
Tak, indywidualne wystawy prezentowałem m.in. w 2016 roku w Gauntlet Gallery w San Francisco czy w czeskim Brnie w Dům umění. W ramach projektu „Pasożyt” prezentowałem swoje prace w niemieckim Chemnitz, w krakowskim MOCAK-u, w BWA we Wrocławiu, w Miejskim Centrum Sztuki Współczesnej w Radomiu, w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu i w Galerii nad Wisłą, a także w Warszawie, Poznaniu, Gnieźnie, w Pszczynie, Aleksandrowie Kujawskim, Nowym Mieście Lubawskim, Elblągu, czy w Sztokholmie w Szwecji.