Obraz polskiej historii trzeba budować na naszych źródłach [rozmowa]
- Zachodni historycy nie mówią i nie piszą o tym, czym różniła się okupacja ziem polskich od okupacji niemieckiej na zachodzie Europy - mówi dr Łukasz Kamiński, prezes IPN.
- W czerwcu kończy się pańska kadencja, a PiS podobno intensywnie pracuje nad nowelizacją ustawy. Obchodzi pana jeszcze los IPN?
- Oczywiście. I zawsze będzie mnie obchodził, nawet jeśli kiedyś znajdę się poza Instytutem. Jestem z tą instytucją mocno związany. Co do projektu - nie chcę komentować medialnych informacji. Jeśli pojawią się konkrety, na pewno do nich się odniesiemy. Po15 latach funkcjonowania IPN sami dostrzegamy wiele rzeczy, które wymagają zmian.
- Nieoficjalnie mówi się, że nowym prezesem może zostać dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, który kieruje Samodzielnym Wydziałem Poszukiwań lub Marek Lasota, szef oddziału IPN w Krakowie. Kto ma większe szanse?
- Żaden z tych rzekomych kandydatów na razie się nie zdeklarował, że będzie ubiegał się o to stanowisko. Na pewno nie będę tego komentował.
- A pan będzie kandydował?
- Zobaczymy, co się wydarzy.
- Co uważa pan za swój największy sukces?
- Jeśli miałbym wybrać tylko jedną kwestię, to będą to poszukiwania szczątków ofiar terroru komunistycznego. Pokazaliśmy, że po ponad 20 latach możliwe jest podjęcie tego typu prac, odkrycie wielu miejsc pochówków i - co więcej - możliwa jest genetyczna identyfikacja szczątków.
- Od grudnia 2012 r. poznaliśmy nazwiska ponad 40 ofiar.
- Ta lista będzie systematycznie rosnąć. Są już pierwsze identyfikacje z Białegostoku. Akurat tam wydawało się to nieprawdopodobne - blisko 400 ofiar, niepełna lista, ofiary ze wszystkich możliwych okresów naszej dramatycznej historii od 1939 r., często przemieszane szczątki. Ale rzeczy, z których jestem dumny - po prawie pięciu latach kierowania Instytutem - jest więcej.
- Wszystko wskazuje na to, że prace ekshumacyjne na warszawskiej „Łączce” będą w tym roku wznowione. Zdecydowana większość rodzin, których groby znajdują się nad mogiłami ofiar UB, wyraża zgodę na ich przeniesienie.
- Niewątpliwie najtrudniejszym elementem realizacji ustawy, która weszła w życie w 2015 r., było prowadzenie negocjacji z rodzinami. Chodziło to, aby do minimum ograniczyć sytuacje, w których dojdzie do konfliktu, aby jak najwięcej spraw móc rozwiązywać w drodze negocjacji. Uważam, że zespół poprzedniego i obecnego wojewody mazowieckiego osiągnął bardzo wiele. Jesteśmy o krok od prawdziwego przełomu, czyli wydania pierwszych decyzji administracyjnych o przeniesieniu grobów.
Akta SB w rękach prywatnych. Temat zastępczy czy zagrożenie dla państwa?
- W Bydgoszczy też mamy „Łączkę” na cmentarzu przy ul. Kcyńskiej. Prof. Szwagrzyk mówił mi, że w tym roku rozpoczną się prace ekshumacyjne. Potwierdza pan?
- Jest to przewidziane w planie pracy Samodzielnego Wydziału Poszukiwań na ten rok, ale z podawaniem terminów jesteśmy bardzo ostrożni. To wymaga uzyskania pewnych zgód i pozwoleń administracyjnych. Dopóki nie będziemy mieli pewności, nie chciałbym składać żadnych obietnic.
- We wrześniu 2011 r. zapowiedział pan redukcję pionu śledczego. Plan się powiódł?
- Na pewno nie udało się osiągnąć najważniejszych rzeczy - nie ma pewnych zmian ustawowych, na które liczyłem. Z organów, które miały inicjatywę ustawodawczą, żaden nie był zainteresowany, aby się tym zająć. Redukcja była, ale głównie w wyniku przechodzenia prokuratorów w stan spoczynku, a nie na skutek racjonalnego zarządzania kadrami. Część prokuratorów przeszła też do pionu lustracyjnego. Cel dostosowania liczby śledczych do mniejszej liczby postępowań został osiągnięty, ale nie w taki sposób, jaki chciałem to zrobić. Ale Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ma też inne osiągnięcia. Udało się zmienić sposób komunikowania prokuratorów z mediami. Pięć lat temu było sporo krytycznych komentarzy, dotyczących podejmowanych postępowań. Padały ironiczne pytania, dlaczego np. zajmujemy się sprawami, w których podejrzany był Adolf Hitler czy Herman Göring, czy nie wiemy, że oni nie żyją!? Udało nam się przez te lata wytłumaczyć, że to wręcz jest naszym obowiązkiem. Powstrzymana została spadkowa tendencja w liczbie aktów oskarżenia. Poza tym prokuratorzy zaangażowali się w niektóre szersze działania jak „Ostatni świadek” czy akcja „Masz prawo”, czyli w pomoc prawną dla osób represjonowanych w okresie dyktatury komunistycznej. Cieszy wyraźny postęp w śledztwie w sprawie obławy augustowskiej, które prowadzone jest od 2001 r., ale dopiero od kilku lat mamy wyraźny postęp, mimo niechętnej postawy strony rosyjskiej.
- Co się zmieniło, jeśli chodzi o zbiór zastrzeżony? A może już go nie ma?
- Jest, bo jego likwidacja wymagałaby zmiany obowiązującego prawa. Został znacząco zredukowany. Tylko w 2015 r. udało się z niego „wyciągnąć” ponad 6000 jednostek archiwalnych. To jest mniej więcej połowa tego, co przez minione lata wydobyto z tego zbioru. Dotąd skurczył się o ponad 100 metrów bieżących.
- Co tam jeszcze zostało?
- Nie wiem, a nawet gdybym wiedział, nie mogę powiedzieć. Sądząc na podstawie tego, co już udało się wyjąć, jest tam dużo dokumentów, które nie powinny były tam trafić. Polska dotąd nie miała dobrego pomysłu na skuteczną politykę historyczną. Pojawiające się od lat skandaliczne sformułowania, typu „polskie obozy koncentracyjne” są tego najlepszym dowodem. Sposobem na walkę z „historycznym ciemnogrodem” mają być kary. A jak reagować na prowokacyjne zachowania Rosji? Przypomnę - 14 lutego w Pieniężnie ambasador Siergiej Andriejew złożył kwiaty na rozbieranym pomniku gen. Iwana Czerniachowskiego, odpowiedzialnego za mordy na akowcach. Rosja przez lata nie wiedziała (nie pamiętała), że taki pomnik istnieje. Po roku 1989 nikt z przedstawicieli władz tego kraju tam się nie pojawiał. Dopiero kiedy sprawa stała się elementem napięcia w stosunkach polsko- rosyjskich, zaczęło się składanie kwiatów. O ile się nie mylę, to ambasador był tam po raz pierwszy - teraz, kiedy pomnik jest już demontowany. Absolutnie nie chodzi o pamięć gen. Czerniachowskiego.To element świadomego zadrażniania stosunków polsko-rosyjskich.
Lech Wałęsa o dokumentach SB. źródło: TVN24/x-news
- Co robi Polsko-Rosyjska Grupa ds. Trudnych?
- Od dłuższego czasu jest martwa. Jej dorobkiem jest tom „Białe Plamy - Czarne Plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2008”. Obecna polityka Rosji wskazuje, że tego typu inicjatywy chyba nie mają teraz sensu. Rosja nie jest zainteresowana dochodzeniem do prawdy, nie jest zainteresowana rozmową o przeszłości, tylko czystą propagandą swojej wizji dziejów, która coraz bardziej nawiązuje do propagandy z okresu stalinowskiego. IPN podpisał umowę z Narodowym Centrum Kultury, która inauguruje projekt „Zapisy terroru. Świadectwa przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich, Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu”. To pomysł na popularyzację i umiędzynarodowienie naszej historii z okresu okupacji niemieckiej i sowieckiej. Jako Polska zmagamy się z faktem nieznajomości historii, w tym szczególnie nieznajomością tego, czym była okupacja ziem polskich, czym różniła się od okupacji niemieckiej na zachodzie Europy, jaka była skala popełnianych zbrodni. O tym często zachodni historycy nie mówią, nie piszą. Nie zawsze wynika to ze złej woli. I właśnie tym ludziom chcemy pomóc, dostarczając im źródła w języku angielskim. Jednak ten projekt nie jest adresowany tylko do zawodowych historyków, ale także osób parających się kulturą czy dziennikarzy. Myślę, że dla budowy obrazu polskiej historii poza granicami będzie to w najbliższych latach jeden z najważniejszych projektów.
- Po podpisaniu umowy mówił pan, że akta, które są w niemieckich archiwach, powinny do nas wrócić, choćby w postaci odbitek. Może odnajdą się dokumenty, które wywieziono z Bydgoszczy na proces w Norymberdze w 1946 r.
- Część naszych archiwaliów na pewno znajdziemy. Jednak ten problem w mniejszym stopniu dotyczy lat 40. i 50. W znacznej mierze chodzi o lata 70. i 80. Przyjęto wtedy w Polsce taktykę zawieszania śledztw, a oryginalne dokumenty z przesłuchań świadków, zdjęcia wysyłano do Niemiec - zarówno wschodnich, jak i zachodnich. Liczono - jak dziś wiemy bardzo naiwnie - że niemiecki wymiar sprawiedliwości doprowadzi do ukarania sprawców tych zbrodni. Problem, z którym się mierzymy, polega na tym, że te materiały nie zachowały się w postaci zwartego zespołu - są rozproszone po bardzo wielu archiwach. Wiemy też, że niektóre akta zostały zniszczone. Te, które ocalały, będziemy się starali odzyskiwać, choćby w postaci kopii. W drugim etapie chcielibyśmy zgromadzić w kraju - w formie cyfrowych kopii - dokumenty ze wszystkich niemieckich archiwów, dotyczące okupacji ziem polskich. To jest potrzebne z wielu punktów widzenia. Choćby po to, by rozwijać badania nad okupacją niemiecką, które w ostatnich 20 latach załamały się. Badania nowe lub wznowienia są konieczne, bo mamy dostęp do nowych źródeł, ale także z uwagi na manipulacje polityczne, które wcześniej się pojawiały.
Rozmowa z dr. Łukaszem Kamińskim została przeprowadzona 15 lutego 2016 roku w Bydgoszczy.