Obrączki z głosem narzeczonych? Dla mistrza wszystko jest możliwe

Czytaj dalej
Fot. Fot. Anna Kaczmarz
Piotr Drabik

Obrączki z głosem narzeczonych? Dla mistrza wszystko jest możliwe

Piotr Drabik

Krakowscy rzemieślnicy. Narzeczeni z całej Polski proszą krakowskiego złotnika, żeby umieścił w obrączkach tajemnicę ich miłości. Zapis ich słów, rymu serca z badania EKG, a nawet odciski łap ukochanego psa - Andrzej Bielak robi to, łącząc tradycyjne i nowoczesne techniki.

W pracowni oddaje się złotniczej pasji w ciszy i samotności. Do warsztatu wchodzi, kiedy swoje stanowiska pracy opuszczają już jego współpracownicy. 66-letni złotnik nie lubi, gdy ktoś patrzy mu na ręce. Skupienie w jubilerskim fachu jest szczególnie ważne. Przecież spadające na ziemię drobinki z ukruszonego złota mogą być warte kilkaset złotych.

WIDEO: Andrzej Bielak, złotnik

Autor: Piotr Drabik

Jednak znacznie cenniejszy jest efekt pracy pana Andrzeja. Bo w końcu obrączki są symbolem małżeństwa i to często tego jedynego, na całe życie. Jednak w kolekcji krakowskiego rzemieślnika na próżno szukać sztampowej biżuterii ślubnej. - Moje obrączki są po prostu inne - tłumaczy Andrzej Bielak.

Z odciskami palców młodej pary, zapisem ich głosu i rytmu serca z badania EKG, z kodem zero-jedynkowym czy nawet z łapami ukochanego psa. - U mnie nie ma jednego wzoru, katalogu, cennika. Młode pary mają taki „ból”, że poza opłaceniem obrączek muszą je jeszcze sobie zaprojektować - uśmiecha się złotnik. Andrzej Bielak zajmuje się jubilerskim rzemiosłem prawie cztery dekady, z czego przez ostatnie 12 lat wyspecjalizował się w tworzeniu obrączek.

- W 2005 roku znajomy poprosił mnie o zrobienie obrączek ślubnych. Były one inne, specjalne - zaznacza złotnik. Wspomina, że wtedy wrócił do autorskiego pomysłu na biżuterię ślubną z lat 80., kiedy na wystawę złotniczą w Legnicy opracował komplet obrączek z odciskami palców swoich, żony Barbary i ich małego dziecka.

Zostawił naukę dla sztuki

Zanim Andrzej Bielak zajął się jubilerskim fachem, planował karierę naukową. Na Politechnice Krakowskiej skończył studia na kierunku technologia budowy maszyn i przez siedem lat pracował na tej uczelni. Do dziś ma otwarty przewód doktorski. W czasach studenckich poznał swoją żonę Barbarę. Pochodzi ona z familii Garzyńskich, która od prawie stu lat świadczy w centrum Krakowa usługi fotograficzne.

Anegdota przytoczona podczas jednej z rodzinnych kolacji podsunęła Andrzejowi Bielakowi pomysł na ciekawy biznes. - Ktoś wówczas rzucił, że przed laty dziadzio Garzyński zrobił zastawę stołową ze srebra odzyskanego z utrwalacza. Wtedy zastrzygłem uszami, jeszcze jako student Politechniki Krakowskiej. Skoro on mógł odzyskiwać srebro z utrwalaczy, to dlaczego nie ja? - pytał sam siebie przyszły złotnik.

Materiał do otrzymywania szlachetnego kruszcu zdobywał nie tylko z zakładów fotograficznych, ale również od znajomego radiologa ze szpitala przy ul. Kopernika.

- To był głęboki PRL. Sztabki srebra nielegalnie sprzedawałem plastykom - kolegom mojej żony z Akademii Sztuk Pięknych. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że zamiast się pozbywać kruszcu, lepiej coś z nim zrobić. I tak się zaczęło dłubanie w srebrze - przypomina Andrzej Bielak.

Pod koniec lat 70. rzucił pracę na uczelni i w pełni oddał się złotniczemu rzemiosłu. Tworzył głównie biżuterię. Zdobył uprawnienia artysty plastyka i rzemieślniczy dyplom mistrzowski. - Lutowanie, walcowanie, przeciąganie, wyżarzanie i topienie. To wszystko było moim zawodowym wykształceniem i przy tworzeniu biżuterii okazało się bardzo pomocne - opowiada złotnik.

Przez prawie cztery dekady brał udział w ponad stu wystawach i konkursach w kraju i za granicą. Rzemieślnik otrzymał również liczne wyróżnienia i nagrody. Dodatkowo przez wiele lat był prezesem Stowarzyszenia Twórców Form Złotniczych, które przed laty sam współtworzył.

Zanim Andrzej Bielak całkowicie poświęcił się tworzeniu niezwykłych obrączek, sprawdził swoje szanse na rynku. - Konkurencja miała po 700 wzorów obrączek. Zamiast próbować ich prześcignąć, postanowiłem zrobić coś nietypowego. I tak powstały inne obrączki - podkreśla. Zgłaszało się do niego coraz więcej młodych par, które chciałyby mieć w swoich obrączkach jakąś tajemnicę, przesłanie, po prostu coś bardzo indywidualnego.

Żebro dowodem miłości

Symbole miłości małżeńskiej spod ręki Andrzeja Bielaka powstają w warsztacie w Bronowicach. Składa się na niego kilka pomieszczeń. Na stołach można zauważyć tradycyjne narzędzia złotnicze, jak na przykład prasy, polerki i powiększarki do obrączek. Jednocześnie nie brakuje tutaj nowinek technicznych, jak urządzenia do laserowego grawerowania. - Patrzymy wstecz do 1374 r., kiedy powstał w Krakowie cech złotników. Jednocześnie regularnie zaglądam na targi złotnicze, żeby usprawnić proces tworzenia - opowiada Andrzej Bielak.

Wszystko zaczyna się od granulatu lub blachy złota. Po dobraniu odpowiedniej próby, materiał się walcuje i wykrawa. W ten sposób powstaje okrągła obrączka o odpowiedniej grubości i szerokości. Przed ewentualnym wprawieniem do niej kamieni i grawerowaniem, trzeba ją utwardzić i obrobić. Opis tego procesu zajął złotnikowi 45 sekund, a średnio od momentu złożenia zamówienia przez narzeczonych do wydania im obrączek mija tydzień. To tylko teoria, bo Andrzej Bielak porzuca schematy, zasiadając do pracy w warsztacie złotniczym.

Wśród jego autorskich pomysłów jest żebro Ewy, czyli obrączki robione z jednego kawałka metalu i potem rozcięte wzdłuż np. trasy planowanej podróży jachtem. Idealnie do siebie pasują, tak samo jak obrączki typu żebro Adama, gdzie żeński okrąg jest wycięty z męskiego.

Oczekiwania narzeczonych są coraz bardziej wyszukane, dlatego złotnik z Bronowic nie spoczywa na laurach. Wykonuje obrączki z użyciem rzadkich technik, jak inkrustacja palladu oraz mokume-gane. Ta ostatnia to stara japońska metoda łączenia różnych metali, która służyła do tworzenia mieczy samurajskich.

Równie czasochłonna jest metoda zdobienia niello, wykorzystywana jeszcze w starożytności. - Wygrawerowane dziury w obrączce wypełnia się specjalną masą na gorąco. Następnie się ją szlifuje i poleruje - zdradza rzemieślnik. Klienci pytają go nawet o czarne obrączki. Wtedy Andrzej Bielak proponuje im ślubną biżuterię na palce z ciężkiego metalu - tantalu, który topi się w temperaturze 3,7 tys. stopni.

- Trzeba mieć wiedzę i odpowiednie narzędzia. Ponadto trzeba dołożyć dużo staranności, żeby wszystko zostało zrobione zgodnie z zasadami sztuki złotniczej - mówi jubiler.

Narzeczeni proszą o grawer imion i ważnych dla nich dat na obrączkach. Chociaż na jej wewnętrznej stronie może się zmieścić tylko 21 znaków, wyobraźnia młodych par nie zna granic. Złotniczy mistrz jest przekonany, że z grawerowanych tekstów spokojnie można by napisać analizę naukową pod pracę doktorską.

Cytaty z Pisma Świętego, osobiste motta czy tajemnicze znaki. - Jak ktoś jest miłośnikiem wspinaczki, to może mieć obrączkę z górskim krajobrazem. A w przypadku muzyków, nierzadko grawerujemy ulubioną melodię - mówi nam Andrzej Bielak.

Rzemiosło wraca do łask

Złotnik nie jest w stanie zliczyć, ile obrączek wyszło z jego warsztatu. Jednak przez 12 lat czasochłonnych zleceń nie brakowało. - Robiłem nawet obrączki z 46 brylantami - wspomina rzemieślnik.

Sygnowana jego nazwiskiem biżuteria stała się słynna w całej Polsce. Przez lata pojawili się też naśladowcy. Mimo to krakowski jubiler nie obawia się konkurencji. - Jak się kogoś kopiuje, to znaczy, że on jest dobry. Ponadto sześć z moich autorskich kolekcji jest opatentowanych - zaznacza.

Rosnąca liczba zamówień nietypowych obrączek jest dla Andrzeja Bielaka dowodem, że ludzie w XXI wieku doceniają tradycyjne rzemiosło. - Kultywujemy w pracowni ręczne grawerowanie i wprawianie kamieni. Jednocześnie nie ma co się bronić przed nowościami. Nikt dziś nie korzysta z lampy naftowej, ale dobrze wiedzieć, jak ona działa - wskazuje Andrzej Bielak.

Jubiler przez lata chętnie przyjmował do swojej pracowni adeptów wzornictwa przemysłowego z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Udało mu się wykształcić czterech mistrzów sztuki złotniczej. W codziennej pracy może liczyć m.in. na pomoc córki oraz synowej. - Ostatnio też jeden z moich wnuków zafascynował się kamieniami. Staram się podtrzymać w nim tę pasję. Po prostu chciałbym, żeby ktoś z rodziny kontynuował moją działalność - mówi z nadzieją krakowski złotnik.

piotr.drabik@dziennik.krakow.pl

Piotr Drabik

Komentarze

1
Komentowanie artykułu dostępne jest tylko dla zalogowanych użytkowników, którzy mają do niego dostęp.
Zaloguj się

Andrzej Wierzbicki

Kraków złotnikami stoi, bardzo bogata tradycja sięgająca wielu pokoleń wstecz zobaczcie fajny materiał wideo https://t******/wxnbw

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2025 Polska Press Sp. z o.o.

Dokonywanie zwielokrotnień w celu eksploracji tekstu i danych, w tym systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z niniejszej strony internetowej, w tym ze znajdujących się na niej publikacji, przy użyciu oprogramowania lub innego zautomatyzowanego systemu („screen scraping”/„web scraping”) lub w inny sposób, w szczególności do szkolenia systemów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji (AI), bez wyraźnej zgody Polska Press Sp. z o.o. w Warszawie jest niedozwolone. Zastrzeżenie to nie ma zastosowania do sytuacji, w których treści, dane lub informacje są wykorzystywane w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe. Szczegółowe informacje na temat zastrzeżenia dostępne są tutaj.