O wydarzeniach zwanych tumultem bydgoskim, kiedy ułani strzelali do ludzi, bydgoszczanie nie wiedzą praktycznie nic
20 czerwca 1921 roku w Bydgoszczy miały miejsce dramatyczne wydarzenia, o których szybko zapomniano, bo... nikt nie chciał o nich pamiętać.
Tłumy agresywnie zachowujących się ludzi zgromadzonych na Starym Rynku, wybite szyby w sklepach, rabunek w biały dzień, wdarcie się do gabinetu prezydenta miasta, pobicie i okradzenie go, a na koniec interwencja kawalerii i strzały oddane do tłumu, który rozbiegł się, zostawiając na bruku postrzelonych ludzi - tak wyglądały w największym skrócie wydarzenia tzw. tumultu bydgoskiego.
Przeciwko Niemcom
Pamięć o tamtym dniu została szybko wymazana ze świadomości zbiorowej bydgoszczan. Uznano powszechnie, że wina leżała po stronie... nieobecnych tam Niemców. Dziś nikt praktycznie o tamtych dramatycznych wydarzeniach nie wie, chyba że dowiaduje się o ich fragmencie podczas przedstawiania postaci Jana Maciaszka, pierwszego polskiego prezydenta Bydgoszczy, on to bowiem był jedną z ofiar tych zamieszek.
Grupy młodych ludzi kamieniami wybijały szyby w sklepach należących do Niemców oraz... do Żydów.
Tłem tumultu była niechęć do Niemców podsycana przez przybywających do Bydgoszczy Polaków, którzy przyjeżdżali w coraz większej liczbie z Niemiec, gdzie po powstaniu niepodległego państwa polskiego masowo zwalniano ich z pracy.
Kamieniami w szyby
16 i 17 czerwca 1921 roku w Bydgoszczy zorganizowano w tej sprawie wiece w sali Patzera. Po nich grupy młodych ludzi kamieniami wybijały szyby w sklepach należących do Niemców oraz... do Żydów. W poniedziałek, 20 czerwca, kilkutysięczny tłum zgromadził się na Starym Rynku. Już w trakcie wygłaszania przemówień rozpoczęto wybijanie szyb w sklepach i kawiarniach w okolicy.
Siłą wyciągnięto go na zewnątrz, dotkliwie pobito, zabrano mu zegarek, portfel i wszystko, co miał przy sobie.
Potem delegacja udała się do ratusza, by domagać się od prezydenta Maciaszka natychmiastowego zwolnienia z pracy w urzędzie miejskim wszystkich Niemców. kiedy odmówił, siłą wyciągnięto go na zewnątrz, dotkliwie pobito, zabrano mu zegarek, portfel i wszystko, co miał przy sobie. Przy okazji splądrowano gabinet prezydenta. Potem Jana Maciaszka zaczęto prowadzić w stronę budynku sądu przy Nowym Rynku, aby oddać go w ręce prokuratora.
Jedna ofiara, 9 rannych
Prezydenta uratowała dopiero interwencja policji. Kiedy pomimo tego tłum bydgoszczan nie chciał się rozejść, na ul. Jana Kazimierza wjechał wezwany już wcześniej szwadron kawalerii. Buntownicy usiłowali rozbrajać żołnierzy, padły podobno strzały z rewolweru. Wówczas wojsko dało salwę, celując w ludzi. Na bruk upadli ranni, a kiedy ułani przystąpili do szarży - reszta tłumu rozbiegła się w popłochu.
Wojsko dało salwę, celując w ludzi.
Jak wynika z późniejszych ustaleń, od salwy zginął robotnik Kazimierz Lewandowski z Płocka, 9 osób zostało rannych, w tym 4 ciężko. Wszyscy trafili do szpitala.