O tej zbrodni wieś pamięta. 19-latek zamordował małżeństwo i ich pięcioro dzieci
60 lat temu pod Namysłowem z rąk mordercy zginęło małżeństwo Heluszków i ich pięcioro dzieci. Mimo upływu czasu tamta tragedia wciąż budzi emocje, a sąsiedzi zadbali, by nie została zapomniana.
- To był upalny dzień, pamiętam jak dziś - mówi Tadeusz Simlat, obecnie mieszkaniec Jakubowic, a wówczas 6-latek mieszkający z rodziną w Smarchowicach Małych.
31 sierpnia 1957 roku Tadziu razem z siostrą Stasią pasł na łące krowy. - Chciało nam się pić, więc siostra wysłała mnie po wodę do gospodarstwa Heluszków, które było tuż za miedzą. - Poszedłem, ale wszystko było pozamykane, nikt mi nie otworzył - opowiada pan Tadeusz.
Starsza siostra nie uwierzyła mu, że u Heluszków nikogo nie ma i sama poszła. I przekonała się, że brat nie kłamał. - Tak więc paśliśmy krowy, póki szło wytrzymać, w końcu przed czasem poszliśmy do domu - kontynuuje swoją opowieść Tadeusz Simlat. - Matula zrobiła nam awanturę, bo krowy nie były najedzone.
Kiedy jednak dorośli usłyszeli, że u Heluszków było zamknięte, zaczęli się niepokoić. Bo przecież to duża rodzina, w domu niemowlę, niemożliwe, żeby wszyscy nagle wyjechali. Pierwszy z sąsiadów, który poszedł sprawdzić, co się dzieje, zobaczył w chlewiku wystające spod słomy nogi gospodarza. Wtedy ludzie wszczęli alarm i krok po kroku odsłonili wstrząsającą zbrodnię, która wydarzyła się tamtego ranka.
Przeczytaj też: Rzeź rodziny Heluszków
Przebieg zdarzeń w gospodarstwie Heluszków wyłonił się na podstawie zeznań 19-letniego wówczas Edmunda Słabego. Chłopak wpadł na kradzieży niedaleko swojego rodzinnego Kłobucka.
Żeby uchronić go przed więzieniem, matka wysłała syna do swojej siostry, Stanisławy Heluszek, która z mężem i piątką dzieci zamieszkała w Smarchowicach Małych.
- Żadna praca się go nie imała, ręce mu się krzyżowały z tyłu - wspomina Tadeusz Simlat. - Miał pracować w pegeerze, ale nie to mu było w głowie.
Chłopak usłyszał, że gospodarze mają pieniądze, bo planują kupić konia z wozem. Wtedy obmyślił plan zbrodni. Najpierw próbował ich otruć trutką na szczury. Kiedy to nie poskutkowało, pozbawiony skrupułów nastolatek postanowił działać w inny sposób.
Wczesnym rankiem 31 sierpnia dopadł w chlewiku Jana i zabił go siekierą. Chwilę później tak samo pozbawił życia siostrę swojej mamy. Dzieci dusił przygotowanym drutem albo gołymi rękami. W ten sposób zginęli kolejno: 7-letni Zygmuś i 9-letni Oleś, których zwabił za stodołę, 16-letnia Gienia, która rozpalała ogień w kuchni, 12-letnia Władzia - w sypialni. Nie oszczędził nawet 4-miesięcznej Marysi, którą udusił jedną ręką. Wymordowanie całej rodziny dla łupu wartego 5 tys. zł zabrało mu trzy kwadranse.
- To byli bardzo dobrzy ludzie, uczciwi, pracowici - wzdycha pan Tadeusz, kiedy stoimy razem przy mogile Heluszków na cmentarzu w Namysłowie. - Jak widzieli, że robimy w polu, to przychodzili pomóc i nigdy pieniędzy za to nie wzięli. W zamian rodzice dawali im jedzenie - to ziemniaki, to mąkę, to matula upiekła i dała chleba. Tamte wydarzenie mocno zapadło mi w pamięć. A że rodziców mam pochowanych tuż obok grobu Heluszków, to zawsze jak przychodziłem na cmentarz, zapalałem im świeczkę.
Ostatnia kara śmierci
I przez lata pan Tadeusz widział jak grób tragicznie zmarłej rodziny powoli niszczeje. Bo chociaż nie brakowało ludzi, którzy przynosili kwiaty, zapalali znicze, to nie miał kto się nim poważnie zaopiekować. Heluszkowie nie mieli w okolicy bliskiej rodziny. Dlatego Tadeusz Simlat sam postanowił działać.
W ubiegłym roku zorganizował zbiórkę pieniędzy. Nikt nie odmówił pomocy i na nowy pomnik złożyło się ponad 50 osób. Do akcji włączył się też Grzegorz Hubicki z Jakubowic, radny gminy Wilków, który pomagał załatwiać różne formalności.
- A szczególne podziękowania należą się burmistrzowi Namysłowa Julianowi Kruszyńskiemu, który stanął na wysokości zadania i na każdym kroku mogliśmy na niego liczyć - podkreśla Tadeusz Simlat. - Byli też oczywiście „pseudokibice”, którzy nie pomagali, ale niech się teraz wstydzą.
Efekt zaangażowania sąsiadów widać na cmentarzu: to nowy pomnik i płyty z imionami rodziny Heluszków, które wykonał, rezygnując z wynagrodzenia, miejscowy kamieniarz Krzysztof Matuszek.
Nad losem rodziny można zadumać się na chwilę również przy pamiątkowym obelisku w miejscu, gdzie kiedyś stał dom Heluszków, przy drodze między Smarchowicami Małymi a Jakubowicami. - Ten wielki kamień podarował nam Wiesław Józefczak z Wilkowa, pomógł go przetransportować Henryk Sudół z Jakubowic.
Dzięki tym wszystkim ludziom dobrej woli pamięć o rodzinie, która straciła życie w tak tragicznych okolicznościach, się nie zatarła.
A Edmund Słaby? Milicja złapała go już po dwóch dniach, gdy zdążył przepić i wydać większość ze zrabowanych swoim dobroczyńcom pieniędzy.
Morderca został powieszony w piwnicy opolskiego więzienia
Jak nto opisywała przed dekadą, kiedy 2 września przywieziono go do Namysłowa, pod komendą zebrał się tłum, żądając wydania mordercy. Zabarykadowani milicjanci musieli wzywać posiłki. Potem zwyrodnialca trzeba było stale chronić przed linczem: podczas wizji lokalnych i doprowadzania na proces w opolskim sądzie wojewódzkim.
Po procesie i apelacjach (sprawa trafiła nawet do Sądu Najwyższego) Słaby został prawomocnie skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano dwa lata po zbrodni - 9 września 1959 - roku w opolskim więzieniu. I to była ostatnia kara śmierci wykonana w Opolu.