O pracownikach ochrony bez emocji
Można by wprawdzie postawić pytanie, dlaczego osoby sprawujące wysokie stanowiska w państwie, ale także w wielu innych ważnych instytucjach, muszą korzystać z osobistej ochrony, ale skoro dzieje się tak na całym świecie, widocznie jest to uzasadnione nie tylko troską o życie i zdrowie tych osób, ale przemawiają za tym również inne poważne argumenty.
W czasie pierwszej wizyty papieża Jana Pawła II w Polsce, w 1979 roku, w trudnych warunkach otwartego konfliktu między państwem i Kościołem katolickim, władze państwowe z konieczności podjęły współpracę z duchownymi, przy organizacji tej wizyty. Wymagała ona ustaleń z władzami centralnymi i lokalnymi, z obsługą medyczną, ze strażą pożarną, przedstawicielami środków przekazu i oczywiście z milicją i osobami odpowiedzialnymi za ochronę Papieża. Co prawda jeździł On zawsze ze swoją ochroną, ale kraj, który Go gościł, miał obowiązek zapewnić Mu bezpieczeństwo.
Wymogi, jakie służby ochrony postawiły wówczas organizatorom pobytu i przejazdu Papieża, wydawały się zbyt surowe. Co więcej, niektórzy wprost sugerowali, że władze chcą w ten sposób uniemożliwić Papieżowi bezpośrednie spotkanie się z witającymi Go ludźmi. Prawda była inna, chodziło o bezpieczeństwo, a Jan Paweł II nie miał trudności, by się spotkać, z kim chciał. Dopiero zamachy na Papieża w Rzymie, na placu św. Piotra, a potem także w Fatimie uświadomiły wszystkim, że zawsze trzeba być ostrożnym i że ochrona ważnych osób jest konieczna.
Często widzimy ochroniarzy towarzyszących politykom w miejscach publicznych, w podróżach i spotkaniach służbowych i nawet kiedy ich nie widać, to i tak są gdzieś w pobliżu. Oczywiście mówimy o tych, którzy pracują w elitarnej ochronie ważnych osób, bo jest jeszcze wielka rzesza ochroniarzy mienia. Tych ostatnich jest w Polsce około 150 tysięcy.
Rekrutują się głównie spośród emerytów i studentów, tworząc „armię za grosze na śmieciówkach”. To jedna z wielkich patologii w polityce zatrudnienia. Tym elitarnym płaci się więcej, ale mają też nie lada obowiązki, a ponadto ryzykują własnym życiem. Niestety, nawet w tak wyspecjalizowanym zawodzie dochodzi do przesady, zaniedbań i bezmyślności.
Jako przykład przesady przypomina mi się wizyta Fidela Castro w Krakowie w 1972 r. W kolumnie samochodów jadących na Wawel El Comandante był osłaniany przez ochroniarza z gotowym do strzału karabinem maszynowym, ustawionym na platformie ciężarówki. W wielu przypadkach na przejazd VIP-ów zamykane są całe ulice na długo przed przejazdem i jest to właściwie normą w państwach policyjnych. Niewątpliwie utrudnia to życie mieszkańcom.
Do zaniedbań można zaliczyć niedopilnowanie: czy pojazd jest sprawny - np. jak to było z prezydencką limuzyną, która miała zużyte opony; czy włączone są wszystkie sygnały ostrzegające innych użytkowników drogi o nadjeżdżającej kolumnie; czy prowadzący ma kwalifikacje i doświadczenie.
Bezmyślność, równa brakowi odpowiedzialności, to najczęściej jazda z nadmierną szybkością, z ułańską fantazją, zwłaszcza w terenie zabudowanym. Jest takie włoskie przysłowie: „Chi va piano, va sano e va lontano” - „Kto idzie wolno, dojdzie zdrowo i daleko”. Przecież przejazd ważnych osób to wydarzenie, które należy celebrować z powagą i bez pośpiechu, nie uciekać przed wzrokiem ludzi, którzy chcą ich zobaczyć i pozdrowić.
Wiadomo, że istnieją sytuacje, w których kolumna VIP-ów może poruszać się szybciej niż na to wskazują znaki drogowe, ale taka jazda wymaga specjalnego przygotowania, zadbania o bezpieczeństwo pieszych, chwilowego zamknięcia ulic przecinających trasę jazdy. Po to istnieją odpowiednie przepisy, by zachowując je rygorystycznie, bezpiecznie dojechać do celu, nie czyniąc nikomu krzywdy.