O podróży w miłości i miłości do podróży [DŹWIĘKI]
Rozmawiamy o miłości i kobietach z podróżnikiem, emerytowanym górnikiem Mieczysławem Bieńkiem, który po wypadku na kopalni postanowił wyjechać na drugi koniec świata. Za sobą ma już cztery kontynenty, spotkanie z Dalajlamą i swój własny Mount Everest.
,,Zawsze powtarzam, że z kobietami się lepiej podróżuje niż z facetami. Jak jedzie dwóch facetów to oni się tam jeżą, napinają, a już nie daj Boże jak w okolicy pojawi się jakaś piękna kobieta… wtedy każdy facet chce pokazać się z jak najlepszej strony. Natomiast z kobietami to jest tak, że czasami pomarudzą – wiadomo, no ale kobieta Ci powie po kilku dniach:
– Stary, no ale chociaż skarpetki se wypierz, bo zaczynam Cię czuć!
Facetom to nigdy nie przeszkadzało.”
Mimo, że z kobietami podróżuje się nieźle, zdecydował się Pan na podróże w samotności. Dlaczego?
Z miłości do ludzi. Ludzie często zadają mi to pytanie – dlaczego podróżuję samotnie. To proste – człowiek nigdy nie jest samotny, zawsze gdzieś spotka się – może nie bratnią duszę – ale zawsze gdzieś mieszkają ludzie. Prawda jest taka, że czasami te 3-4 dni jesteś samotny. Niektóre odcinki są niezamieszkałe, więc trudno oczekiwać, że kogoś się spotka. Wtedy ta samotność daje człowiekowi wolność. To też kwestia tego, że ludzie pracują. Nie wszyscy mają emeryturę i mogą sobie pozwolić na kilkumiesięczne podróże. Chociaż drugą sprawą jest to, że nie wszyscy by ze mną wytrzymali.
Wyjeżdża Pan nagle. Żonie mówi Pan, że jedzie w Beskidy, a tu nagle ona odbiera telefon i co słyszy? Kochanie, jestem w Indiach! Jak ona reaguje na takie sytuacje?
Z jej strony to jest zawsze wielkie niedowierzanie. Zresztą myślała, że to jakiś głupi żart i pewnie siedzę z chłopakami przy piwie. Natomiast inna reakcja była po powrocie – euforia, radość, ulga, że wróciłem w jednym kawałku.
Podróżował Pan przez Indie, Chiny, Amerykę. Czy mimo sporych różnic, które nas kobiety dzielą, zauważył Pan podobieństwa?
Jest mnóstwo! Kobieta ma w sobie coś takiego, że potrzebuje być opiekuńcza. Jeśli człowiek jest zagubiony, nie potrafi sobie dać rady, to wtedy najczęściej kobiety podchodzą i pytają czy pomóc. W dużym stopniu właśnie tak to wygląda. Kobiety zdecydowanie częściej wyciągały do mnie rękę niż mężczyźni.
Kobiety są lepszym kompanem podróży?
To chyba kwestia wrażliwości?
Kobiety mają zupełnie inny punkt wrażliwości. Czasami dużo rzeczy nie zauważam, a kobieta to widzi. Przykładem jest moja podróż po Chinach, próbowaliśmy z taką dziewczyną z Anglii przedostać się do zakazanego miejsca i kilkakrotnie po prostu nas zamykano, za to że nie mieliśmy zgody władz chińskich. No i zaczęło się – wdzięki kobiety, łzy i tak dalej.. no i nawet Chińczyk mięknął.
Jak to jest z okazywaniem uczuć w takim kraju jak Chiny?
Ja Chiny za mało poznałem, bo jechałem od strony Urumczi i właściwie to spotkałem ludzi wyznania muzułmańskiego. To jest całkowicie inna kwestia. Natomiast jeżeli chodzi o takich bardzo otwartych ludzi to myślę, że są to ludy które mają mały kontakt z cywilizacją. Oni są po prostu bardziej ufni. Tam miłości nie okazuje się tak jak tutaj – chłopak spotyka dziewczynę, zakochują się i żyją długo i szczęśliwie. Tam miłość polega na tym, że chłopak idzie do ojca dziewczyny i daje mu dwie świnie, dwa toporki, dwa drzewka i to wszystko. Jak opowiedziałem tą historię W Katowicach, że za dwa toporki można kupić dziewczynę - to wszystkie toporki w kopalni poznikały.
W pamięć zapadła mi też Afryka. Kiedy przez część Afryki szedłem piechotą, ludzie starali mi się w jakiś sposób pomóc. A to żonę mi przedstawili, a to jakąś córkę, a wódz wioski miał oczywiście wielką nadzieję, że kiedy on przyjedzie do mojej ,,wioski” to też w ramach tego oddam mu swoje kobiety. Śmieszyło mnie to.
Był Pan w krajach, gdzie okazywanie uczuć jest mocno strzeżone. W Indiach ponoć, za trzymanie się za ręce można dostać karę grzywny?
Ja się nie spotkałem z taką sytuacją. W Indiach trzymających za rękę jest mnóstwo. Ulicami chodzą chłopak z chłopakiem trzymając się za ręce i to znak, że są przyjaciółmi. W Polsce wyobrażasz sobie coś takiego? Już widzę tę falę kontrowersji. Warto zawsze dowiedzieć się cokolwiek o ich kulturze. W dużych miastach takich jak Bombaj czy Kalkuta trzymanie się za ręce nie jest niczym dziwnym. Pary tam chodzą do kina, oglądają zachody słońca. Publiczne okazywanie czułości w mniejszych rejonach jak najbardziej jest nietaktem. Przykładem jest Indonezja , gdzie okazywanie miłości kobiecie publicznie jest zakazane.
Gdy zachorowałem na malarię pomagała mi pewna dziewczyna, studentka. Zaczęliśmy podróżować razem do Borneo. Jakakolwiek forma podziękowania wywoływała wśród ludzi niezadowolenie.
Słowiańska uroda, czy brazylijskie krągłości? Jaki jest ideał kobiecości człowieka, który widział już tak wiele typów kobiecej urody?
Słowiańska. Te brazylijskie krągłości to zauroczenie. To tak jak pierwszy raz zobaczysz Tadź Mahal. Myślisz sobie – No faktycznie, cudo! Ale piękniejszym miejscem jest Kościół Mariacki z pięknymi witrażami. Tak samo jest z ich urodą. Zresztą na naszym kontynencie dziewczyny długo zachowują młodość, a w Brazylii i innych podobnych krajach, ta uroda szybko przemija.
Polki są najpiękniejsze?
Na pewno należą do światowej czołówki, bo Polki są pięknymi kobietami – nie ma co ukrywać. Oczywiście, człowiek jak podróżuje jest zafascynowany innością, bo na tym właśnie podróż polega, że spotykamy kogoś innego, inne kultury, obyczaje i nasze spojrzenie na kobiece piękno jest całkowicie subiektywne. Każdy ma inna wrażliwość.
Czego Polacy mogliby nauczyć się od obcokrajowców?
Często mi się wydaje, że ludzie tam są w jakiś sposób szczęśliwsi od nas. W takiej dżungli żyją tylko dla siebie. Wstają rano, żeby upolować coś do jedzenia i cały dzień spędzają na pogaduchach. Ich dzień właściwie jest taki, jak słoneczko wstaje i słoneczko zachodzi. To jest właśnie miernik ich życia. W jakiś sposób są na pewno szczęśliwsi od nas – nie mają prądu, nie myślą o ratach, zapłacie za prąd, gaz. Natomiast czy ktoś z nas chciałby w ten sposób żyć? Ja po miesiącu musiałem stamtąd uciekać, bo nie czułem już skóry – robactwo mnie wymęczyło. Ale taką cenę się płaci w tym wszystkim.
W Japonii to kobiety obdarowują swoich wybranków prezentami. W Anglii dzieciaki przebierają się za dorosłych i śpiewają miłosne piosenki. Pamięta Pan szczególny zwyczaj związany z Dniem Zakochanych?
Pamiętam karnawał w Tupizie, gdzie przez 4 dni to kobiety obejmują władzę. Zaczynają się tańce i szaleństwa. Wtedy kobiety decydują, z kim będą tańczyć i kogo będą przytulać.
Czym jest dla Pana miłość?
Miłość to uczciwość. Uczciwość wobec drugiej osoby. Oczywiście zaraz po pierwszym zauroczeniu. To olbrzymie zaufanie i oczekiwanie jak najmniej. Miłość jest wtedy, kiedy nie trzeba o nic pytać, kiedy słowa są niepotrzebne, a druga osoba po prostu wie, jak pomóc.
W podróży zdarzają się miłości od pierwszego wejrzenia?
Oczywiście są przypadki fantastyczne. Podróże mi uświadomiły, że jednak miłość od pierwszego wejrzenia istnieje! Ja to już przerabiałem. Dotarłem do Sandakanu na Borneo i szukałem możliwości dostania się do Nowej Gwinei. Załapałem się wiec na statek wycieczkowy, który woził amerykańskich turystów. Moim zadaniem było tam czyszczenie toalet, dbanie o papier toaletowy na statku. W zamian za to mogłem schodzić z turystami na ląd i oglądać wszystkie przedstawienia. Któregoś pięknego popołudnia, odpoczywam sobie spokojnie w cieniu i słyszę coś po polsku. Oczywiście sam soczysty język – Polacy słyną z pięknego soczystego języka. I tak poznałem młodego chłopaka. Facet przez Internet ściągnął wszystkie swoje dokumenty i jechał z dziewczyną do polskiej ambasady wziąć ślub. Podobno jest to możliwe. Bardzo mnie prosili, żebym jechał z nimi – potrzebowali świadka. Obiecali nawet zwrot kosztów i bilet powrotny. Zgodziłem się. Wszystko było w porządku do czasu, aż pani konsul nie zapytała, jak długo się znają. Chłopak na dziewczynę, dziewczyna na chłopaka i mówią – 3 tygodnie. Ja nie powiem dokładnie, co pani konsul powiedziała, ale to komedia dosłownie! Dziewczyna jest w tym momencie profesorem na jednym z uniwersytetów, uczy języków obcych, mają dwójkę dzieci, kupili dom i mam nadzieje, że są szczęśliwi.
Takowe miłości istnieją!
Kiedy człowiek jeździ i rozmawia z ludźmi, właściwie ma taką otwartą książkę. Jeżeli ludzie Cię polubią, możesz wgłębić się w ich życie, zobaczyć coś więcej.
Kupuje Pan żonie kwiaty na walentynki?
Jeśli jestem w domu, tak. Nie tylko żonie. Oprócz niej, mam duże grono znajomych, które mnie wspiera, martwi się, kiedy wyjeżdżam.
Często podkreśla Pan, że podczas podróży spotyka się Pan z ogromną dozą życzliwości. Były takie sytuacje, kiedy tej miłości od drugiego człowieka zabrakło?
To się zdarza. Ja staram się unikać tego tematu, dlatego że straszenie ludzi jest nieuczciwe. Jasne, że to wszystko jest wpisane w podróż. Okradną Cię – zostaniesz goły i wesoły. Ja wychodzę z takiego założenia, że podczas podróży najważniejszy jest człowiek. Nie ma złych ludzi. To tylko sytuacje wymuszają na nas pewnie zachowana. Zamiast się rzucać, warto podejść do człowieka, przytulić go i powiedzieć po prostu – Stary, no, kocham Cię.
Rzeczywiście, kilkakrotnie miałem sytuację, że przystawiono mi spluwę do żołądka. Człowiek nie czuje się wtedy zbyt komfortowo. Trzeba znaleźć punkt zaczepienia. Powiedzieć mu – No, stary, wiesz, w sumie to ja Cię kocham. Ludzi nie można się bać! To podstawa w podróżowaniu. Jak wychodzę z domu, myślę sobie – Panie Boże daj mi dobrych ludzi na mojej drodze, a resztę pochowaj po krzakach.
Sytuacje bywają różne. Często stoi się przed takim dylematem. Czy kupić sobie coś do jedzenia, czy naładować baterie. Przykładem jest Afryka, kiedy miałem zapas jedzenia na 4 dni i zobaczyłem grupę dzieciaków, obtarganych, brudnych, w strasznym stanie. Pierwszy raz coś takiego widziałem. Oddałem im wszystko. Tak samo w Indiach. Idę przez pustynie i słyszę, że płacze dziecko, a z tego co mi wiadomo, na pustyni to dzieci raczej nie ma. Patrzę, leży sobie mała dziewczynka i milion much wokół niej. I w tym momencie myślisz – cholera, skąd się to dziecko tu wzięło? Wziąłem, przytuliłem do piersi i zaniosłem do pobliskiej wioski. Tak sobie myślę, że kiedyś jak będę na kontynencie indyjskim odwiedzę jeszcze raz tę wioskę. Mam zdjęcie tej dziewczynki. Zobaczę co u niej.
Rowerowe plany podróży do Rosji pokrzyżował Panu brak wizy, więc zdecydował się Pan napisać list do Putina. Czy w kryzysowych sytuacjach stara się Pan kierować sercem czy rozumem?
Bardziej sercem, dlatego że gdybym zaczął czytać o Rosji to co jest dostępne na wyciągnięcie ręki to nigdy bym tam nie pojechał. Bałbym się. Pomyślałem sobie, że Rosja może być fascynująca. Chciałem zobaczyć ją inną. Miałem wgląd do krajów nadbałtyckich. Zobaczyłem jak zachowują się ludzie w Finlandii i Norwegii. Ale Rosja jest niesamowicie bajeczna! To najbardziej gościnni ludzie na całej kuli ziemskiej. Rosjanie jako naród słowiański nie mieli do mnie żadnych pretensji. Zapraszali mnie do domu, częstowali jedzeniem.
Twierdzi Pan, że zawiść polsko-rosyjska nie istnieje?
Ma Pan za sobą 16 lat podróży, setki odwiedzonych miejsc i historii. Wśród tych opowieści znajdzie się miejsce na historię miłosną?
Zdarzają się takie sytuacje, że człowiek jest zafascynowany drugą osobą. Tylko wtedy zadajesz sobie pytanie co chcesz z tym dalej zrobić? To są pokusy. Nie tylko ze strony kobiet, ale też magicznych miejsc. Myślisz sobie wtedy – może popłynąć z tą falą? I wtedy przypominasz sobie, że ktoś na Ciebie czeka, masz przyjaciół, znajomych, których musiałbyś zostawić. Wtedy człowiek zaczyna myśleć. Są to pewne zahamowania. Człowiek ma wbudowany czujnik, który mówi, że jak się włączy w tę zabawę to już koniec z podróżami.
Podkreśla Pan za granicą swoją miłość do Ojczyzny?
Zawsze. Wszędzie gdzie jestem biorę ze sobą polską flagę. Ludzie widzą ją, a ci którzy znają Polskę, czytają i wiedzą coś o nas - zatrzymują się. W Rosji najczęściej zatrzymywali mnie działacze wojskowi. Każda nacja ma za pazurkami, ale jak jestem za granicą to mówię głośno – Jestem Polakiem.
Najbardziej nieuczciwe jest, kiedy ktoś jedzie za granicę i po cichutku mówi, że się wstydzi za Polskę. Czego się wstydzić? Że jestem Polakiem? My nie jesteśmy ani lepszą nacją, ani gorszą. Jesteśmy wypośrodkowani tak jak wszyscy. To jest tylko kwestia odwagi powiedzenia – ja jestem Polakiem i jestem z tego dumny. Kocham Katowice i zawsze wszędzie się chwalę moim miastem. Kiedy wyjeżdżam to pokazuje je ludziom i mówię – patrzcie, mieszkam w takim cudownym miejscu!
Polak Polakowi jest wilkiem, czy jednak za granicą potrafimy okazywać sobie empatię?
To jest tylko kwestia Twojego jadu w środku. Jeśli pokazujesz, że jesteś ciepłą osobą to ludzie Ci pomogą. Ludzie bardziej majętni trochę bardziej się boją, ale kiedy już okaże się, że chcesz tylko porozmawiać i od tych ludzi nie oczekujesz niczego, wyciągają do ciebie ręce. My, Polacy w jakiś sposób sami sobie robimy krzywdę, zamykamy się w sobie. Jesteśmy zafascynowani nowymi technologiami i tu się zapomina, że jest jeszcze coś takiego jak rozmowa, że jest drugi człowiek, że ktoś obok mieszka. Czasami mieszkamy w bloku, który ma 5 pięter i połowy ludzi nie znamy. Śląsk kiedyś taki był i to stosunkowo niedawno. W każdym człowieku istnieją olbrzymie pokłady dobra, potrzeba tylko drugiego do kompletu, żeby to dobro wydobywał.
Poznał Pan podobnie szalonych Polaków?
Poznałem niesamowitych Polaków. Mnóstwo mam takich znajomych, o których pamiętam, oni o mnie pamiętają. Nigdy nie zapomnę polskiego małżeństwa, które wracało z USA. Dorobiło się potężnych pieniędzy. Pracowali w takim samym ośrodku dla ludzi ubogich i ktoś zadał im pytanie, dlaczego tu akurat, a nie w Polsce. Odpowiedzieli, że tak los chciał. Spotykam też szaleńców, którzy jeżdżą za jeden uśmiech, tańczą po bazarach, śpiewają polskie piosenki.
Kiedyś spotkałem dziewczynę na jednej z wysp niedaleko Sułtanatu Brunei – Polkę. Była prostytutką. Po długiej rozmowie, dowiedziałem się, że jej marzeniem było wrócić do kraju i zarobić takie pieniądze, że nie będzie musiała pracować ona, jej mąż, ani nawet jej następne pokolenie. Zostawiłem jej swój namiar i do teraz się przyjaźnimy. Wybudowała stadninę koni, hotel i wiele innych miejsc tutaj – w Polsce. Ma męża i jest szczęśliwa. Nigdy nie wracamy jednak do tego spotkania. Wiemy, że to sprawa pomiędzy nią a mną. I ja to szanuje.
Miłość, otrzymaną za granicą ,,oddaje” Pan w Polsce.
Tak i cieszę się z tego. Brałem udział w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Zastanawiałem się, co mogę dać, mam tyle pamiątek. Wszystko co mam dostałem, nic nie kupuję. Często się wymieniam, rozdaję pocztówki z Katowic, T-Shirty. Na WOŚP przeznaczyłem wyszywaną plakietkę od Dalajlamy. Dzielę się i pomagam jak mogę. Najbardziej lubię dzieciaki. Staram się pokazywać ludziom inny świat. Robię to po to, aby wyszli z domu, ale też po to, żeby pokazać im, że ten inny, nieodkryty świat jest tak naprawdę taki sam. Ty pójdziesz do sklepu kupisz lalkę, a w Sudanie ktoś musi szukać guzika i kawałka szmatki, żeby sobie taką lalkę uszyć. Dorosłych też lubię, bo nie każdy ma ten dar podróżowania. Podróże i umiejętność dzielenia się historiami to jest specjalny dar, który dostaje się za darmo, dlatego trzeba się nim dzielić. I właśnie tak robię.
Jakie plany na najbliższą podróż?
Planuję podróż do Kambodży. Znam tam takiego fantastycznego człowieka. Załatwił audiencję u króla Kambodży – to pierwsza część planu. Chcę ją zobaczyć, zdobyć najwyższy szczyt. Stamtąd – Wietnam, na północ Laosu i Tybet. Z Tybetu wracam do Polski wraz z kolejną kobietą mojego życia - moim rowerem Matyldą. Trzeba ją masować, dbać o nią i będzie działała jak znalazł. Zupełnie jak kobieta!
Podróż jest miłością, czy miłość jest podróżą?
Odpowiem tak. Leżę w szpitalu w Katowicach. Jest wigilia i właściwie każdy w taki dzień chce być z bliskimi. A ze mną jest jedna starsza Pani, idzie z balkonikiem i pomalutku się przesuwa. Rodzina pojechała. Jesteśmy sami, a ona widocznie gdzieś o mnie przeczytała i pyta się:
- Panie Bieniek, był Pan na Mount Everest?
- No nie, jeszcze nie.
- Bo ja była.
Ja tak patrzę na nią – Babko, ale to chyba tak dość dawno nie?
A ona mówi – Nie, trzy tygodnie temu.
- Trzy tygodnie temu wyście byli na Mount Everest?!
- Popatrz Synek, trzy tygodnie temu jak mnie tu przywieźli to ja leżałam na łóżku i nie mogłam nogą ruszyć. A teraz cały szpitalny korytarz przechodzę na balkoniku - to jest mój Mount Everest.
Ja tak wtedy pomyślałem sobie, że każdy z nas ma swój Mount Everest. To tylko kwestia, kiedy go zdobędziemy i kiedy się dopniemy na sam szczyt. Często ludziom powtarzam, że warto kupić bilet i pojechać do najbliższego miasta. Na przykład do Sosnowca! Ludzie pytają, a po co ja tam pojadę? Jest cerkiew prawosławna, pomnik Kiepury, kawiarenki, gdzie można posłuchać jego muzyki, ulica Modrzejewska, a nuż przypadkiem kogoś spotkasz? Swoją miłość, przyjaciela. To wszystko dzieje się poza murami swojego mieszkania, a przecież każda miłość zaczyna się od podróży.