Szeregowy Leon Wesołowski nie miał jeszcze 18 lat, gdy zginął 21 sierpnia 1920 r. Pewnie był jednym z tysięcy siedemnastoletnich ochotników, którzy odpowiedzieli na apel Józefa Piłsudskiego.
Wrogowie otaczający nas zewsząd skupili wszystkie siły, by zniszczyć wywalczoną krwią i trudem żołnierza polskiego niepodległość naszą. Zastępy najeźdźców, ciągnące aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta i na cmentarzysku polskiem rozpocząć swoje straszne panowanie - napisano w odezwie „Obywatele Rzeczypospolitej. Ojczyzna w potrzebie”, która ukazała się w stolicy 5 lipca 1920 r.
Z własnej woli gotowi złożyć krew i życie
Podpisał się pod nią Józef Piłsudski, naczelnik państwa i naczelny wódz. A działo się to w lecie owego roku, kiedy ważyły się nie tylko losy Polski, ale także Europy.
Wzywamy wtedy wszystkich zdolnych do noszenia broni, by dobrowolnie zaciągali się w szeregi armji, stwierdzając, że za Ojczyznę każdy w Polsce z własnej woli gotów złożyć krew i życie
- czytamy w odezwie.
Krwi dopiero co odrodzonej Polsce nie poskąpił Wincenty Janowczyk, rocznik 1902. Zmarł w szpitalu w Bydgoszczy, w wyniku odniesionych ran, na kilka miesięcy przed decydującą o losie wojny bitwą warszawską. Spoczywa na Cmentarzu Nowofarnym, w kwaterze, która kryje prochy ponad 220 uczestników wojny polsko-bolszewickiej.
Skąd pochodził? Jak trafił do wojska? Skąpe informacje o swoim krewnym przekazał nam przed laty bydgoszczanin Marek Andruszkiewicz. Dowiedzieliśmy się wtedy, że rodzina wywodziła się z Wielkopolski, ze wsi Olszewa pod Środą Wlkp. - Wincenty to mój krewny po kądzieli, a mówiąc precyzyjnie młodszy brat mojego dziadka Walentego Janowczyka. Walenty, rocznik 1890, był od niego starszy o 12 lat. Ubolewam, że nie mam żadnego zdjęcia stryjecznego dziadka. Biedak, żył tak krótko. Prawdopodobnie nie zdążył pójść do fotografa - ubolewał pan Marek.
Każdy krzyż w kwaterze poległych i zmarłych z ran żołnierzy to oddzielna historia. Krótka, bo obrońcy Ojczyzny krótko żyli i młodo umierali. Tak jak 18-letni szeregowy Walenty Kaczmarek, który zmarł 18 sierpnia 1920 r. I jak jego równolatek, szeregowy Franciszek Dolata, którego data śmierci - 15 sierpnia - stała się symbolem wojny polsko-bolszewickiej.
Cud lingwistyczno-matematyczny
O zwycięstwo pod Warszawą „błagał siły wyższe endecki dziennikarz, skądinąd znakomity romanista prof. Stanisław Stroński”, który swój artykuł zatytułował „O cud Wisły” (pisze o tym w książce „Z dziejów drugiej Rzeczypospolitej” Olgierd Terlecki).
„Powszechnie tym określeniem posługiwała się prasa Narodowej Demokracji, głosząc otwarcie albo przynajmniej dając do zrozumienia, że na nic by się zdały koncepcja, organizacja, wysiłek narodu i dowodzenie, oraz, wreszcie, błędy przeciwnika, gdyby nie interwencja bezpośrednia Opatrzności” - Terlecki przypomina jakże ważny, choć jeden z wielu wątków wojny prowadzonej między ugrupowaniem Romana Dmowskiego a zwolennikami Piłsudskiego. Faktem jest, że określenie „cud na Wisłą” weszło do powszechnego obiegu, nawet bezkrytycznie było przyjmowane przez samych piłsudczyków.
Od ponad dekady wiemy, że ów cud był dziełem pracowników młodego polskiego radiowywiadu, a szczególnie pracy genialnego samouka por. Jana Kowalewskiego.
Wiedzę o tym, że nie było ingerencji Opatrzności, za to był „cud nad szyframi” zawdzięczamy dr. Grzegorzowi Nowikowi, który w wydanej w 2004 r. książce pt. „Zanim złamano Enigmę” napisał, że w chwilach ważnych dla Polski i Europy, Polacy czytali rosyjskie wojskowe depesze!
Do tak przełomowych ustaleń autor nie doszedłby, gdyby nie praca zespołu historyków, którzy od 1990 r. kontynuowali dzieło zaczęte w dwudziestoleciu międzywojennym. To wtedy rozpoczęto wydawać dokumenty związane z wojną polsko-bolszewicką. Prace przerwała napaść Niemiec we wrześniu 1939 r. Do wybuchu wojny badacze zdołali wydać materiały z okresu od 25 lipca do 12 sierpnia 1920 roku. Na kontynuowanie badań i prace wydawnicze historycy musieli czekać pół wieku.
- Zespół zaczął w tym miejscu, w którym nasi szanowni poprzednicy kilkadziesiąt lat wcześniej przerwali pracę. Zaczęliśmy od akt z następnego dnia, czyli z 13 sierpnia - mówił przed laty w rozmowie z „Pomorską” dr Nowik.
Epizod, który urósł do rangi symbolu
Pytany, co się ważnego wydarzyło 15 sierpnia 1920 roku, wyjaśniał: - Z operacyjnego punktu - nic! Tego dnia obchodzono w Warszawie Święto Matki Boskiej Zielnej. Również tego dnia do stolicy trafiło ciało księdza Ignacego Skorupki, który zginął dzień wcześniej pod Ossowem. Wreszcie tego dnia odbito tylko Radzymin. Tam walki toczyły trzy polskie i dwie rosyjskie dywizje. Natomiast w całej bitwie warszawskiej brało udział około 500 tys. żołnierzy czyli ogromne siły. Pod Radzyminem był epizod, który urósł do rangi symbolu.
Jak jednolity, niewzruszony mur stanąć musimy do oporu. O pierś całego narodu rozbić się ma nawała bolszewizmu (J. P.)
Na apel „Ojczyzna w potrzebie” do biura szyfrów zgłosili się trzej matematycy: Stanisław Leśniewski, Wacław Sierpiński i Stefan Mazurkiewicz, profesorowie, współtwórcy warszawsko-lwowskiej szkoły matematyki. I to właśnie prof. Mazurkiewicz z naszym asem kryptografii por. Kowalewskim złamali szyfr „Rewolucja”.
Dr Nowik: - Rosyjski szyfr „Rewolucja” został wprowadzony 12 sierpnia. Symbolika kryptonimu szyfru jest podwójna. Polacy zatrzymali bolszewicką rewolucję u bram Warszawy. Co do Kowalewskiego - wiemy, że był osobą wykształconą, ale w kwestii kryptografii był genialnym samoukiem. Do prostych szyfrów rosyjskich stosował lingwistyczne metody łamania. Kiedy szyfry przeciwnika stały się trudne (głównie dotyczyły policji politycznej i wyższych szczebli dowodzenia), to szyfry, dla większego utajnienia, poddawano dwukrotnemu przekształceniu. W takim przypadku metody lingwistyczne nie wystarczały. I wówczas Kowalewski wpadł na pomysł zastosowania matematyki. Na tym właśnie polega jego geniusz.
Wśród najcenniejszych rosyjskich depesz, odszyfrowanych przez naszych kryptologów, była dyrektywa dowództwa Frontu Południowo-Zachodniego z 23 lipca, który zmieniał dotychczasowy rosyjski plan wojny.
- Polskie dowództwo spodziewało się, że gdy rosyjskie armie z Ukrainy i Białorusi dotrą w okolice Brześcia nad Bugiem, to połączą się „w grot” i uderzą na Warszawą. Tymczasem szyfrogram z 23 lipca nakazywał armiom Frontu Południowo-Zachodniego uderzenie na Lwów i na przełęcze Karpackie. Oznaczało to odgięcie strategicznego kierunku na południowy zachód. W tym samym czasie armie dowodzone przez Tuchaczewskiego szły na zachód. I zamiast „grotu” powstawały „widły o dwóch zębach”. I myśmy o tym doskonale wiedzieli. Na tym Piłsudski oparł cały swój plan bitwy warszawskiej - wyjaśnia dr Nowik.
***
W przytaczanej tu pracy O. Terleckiego (wydana w Krakowie, w 1985 r.), na str. 114 znajdziemy taki oto fragment: „Od pewnego czasu rozmowy radiowe między Tuchaczewskim a dowódcami jego armii rozszyfrowywał bezbłędnie w Warszawie, szczególnie w tym zakresie uzdolniony (...) specjalista wojskowych zagadnień wojskowych, Jan Kowalewski”. Pytanie, skąd w latach 80. Terlecki miał takie informacje? Przypomnijmy, że w 2003 r. ówczesny szef oddziału IPN w Krakowie, obecnie wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki (PiS) ujawnił, że jego ojciec przez 35 lat był tajnym współpracownikiem SB o ps. Lachowicz.