O. Maciej Zięba: Śmierć Pawła Adamowicza była erupcją zła w czystej postaci
Dla Kościoła w Polsce nastał moment wyzwania: musimy z całą mocą przeciwstawić się nienawiści i - co jeszcze ważniejsze - pomagać wyzwalać z ludzi dobro. Sobór mówi o Kościele jako o germen unitatis - zasiewie jedności ponad wszelkimi podziałami - mówi o. Maciej Zięba
Nienawiść zwyciężyła?
To była erupcja zła w czystej postaci. W tym konkretnym momencie zwyciężyła nienawiść i w okrutny sposób odebrała życie niewinnemu, bezbronnemu człowiekowi, który właśnie mówił o międzyludzkiej solidarności i dzieleniu się dobrem. To był jego testament. Ale żeby poważnie podjąć wyzwanie zła, trzeba zrezygnować z czarno-białej narracji. Tego, że jedni mówią: to czyn szaleńca, a inni: to zabójstwo polityczne i to przeciwna strona ma krew na rękach. W ten sposób wszyscy się rozgrzeszają i kiedy minie szok wywołany tą zbrodnią, wszystko zostanie po staremu.
Ale przecież tak mówią najpoważniejsze osoby w państwie, autorytety z obozu rządzącego i z opozycji.
To nie był czyn człowieka niespełna rozumu. Owszem, ten człowiek cierpiał na zaburzenia psychiczne, ale - jak wiemy - od najmłodszych lat hodował w sobie agresję, dokonywał rozbojów, hołdował łatwemu, rozrywkowemu sposobowi życia bez wysiłku, potrafił też starannie i dalekowzrocznie planować swoje działania. Sąd uznał go za całkowicie poczytalnego, gdy terroryzował ludzi bronią i rabował pieniądze podczas kolejnych napadów na banki. W więzieniu konsekwentnie nie wykazywał żadnej chęci poprawy i dlatego odrzucono wszystkie jego prośby o zwolnienie. Ten człowiek nie był niepoczytalny. Ale nie był to też mord polityczny. Z tego bowiem, co nam wiadomo ów młody bandzior, miał wykształcenie podstawowe, żył na garnuszku mamy i już jako nastolatek „dorabiał” ulicznymi rozbojami, aby móc grać w kasynie. Był znany z upodobania do agresji - „lubił bić ludzi i chętnie się tym chwalił” - opowiadał jego znajomy. Interesowało go wyłącznie pakerstwo, militaria i rozrywkowy tryb życia. A ponieważ był przekonany, że to wszystko mu się od życia należy, więc zaczął uzupełniać braki gotówki napadami na banki. A kiedy go skazano, poczuł się głęboko, niesprawiedliwie skrzywdzony przez społeczeństwo i postanowił się zemścić. Polityka nic nigdy go nie obchodziła i nie miał żadnych związków z którąkolwiek partią. Nic też nie wiadomo o jego powiązaniach z grupami rasistowskimi czy neonazistami.
Porównuje się go z Eligiuszem Niewiadomskim, zabójcą prezydenta Narutowicza.
To tyleż łatwe, co niemądre. Niewiadomski był zwierzęciem politycznym. Całe jego życie było powiązane z polityką. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, obsesyjnie tropił spiski socjalistyczne i żydowskie, pisał broszury oraz manifesty polityczne i z powodu swojego obłąkanego stosunku do polityki zastrzelił pierwszego prezydenta II Rzeczpospolitej. To był mord polityczny - zabicie przeciwnika politycznego, zabicie polityka z powodów politycznych. Natomiast ten młody bandyta kompletnie się polityką nie interesował. Jeżeli już mamy go z kimś porównywać, to ze starożytnym szewcem Herostratesem, który dokonał przestępstwa, aby zyskać nieśmiertelną sławę. Stefan W. też wszystko bardzo starannie zaplanował właśnie po to, aby uzyskać szeroki rozgłos, by być na ustach całego świata.
A to, że krzyczał, że był torturowany przez Platformę?
Najpierw się przedstawił z imienia i nazwiska. Następnie dwukrotnie powtórzył, że siedział niewinnie w więzieniu. Dopiero potem padły słowa o „torturowaniu przez Platformę”, choć dobrze wiemy, że Platforma nie miała nic wspólnego z jego uwięzieniem, że nie był torturowany, a Paweł Adamowicz od 4 lat nie jest członkiem Platformy Obywatelskiej i w ostatnich wyborach startował przeciwko kandydatowi PO. Te słowa to świadectwo głębokiego poczucia krzywdy i ignorancji politycznej, a nie politycznego zaangażowania. Teraz podczas przesłuchań też nic nie mówi o polityce, co czyniłby polityczny zabójca, ale egotycznie opowiada śledczym o samym sobie. Dlatego znawcy problemu, kryminolodzy tacy jak Paweł Moczydłowski czy Brunon Hołyst podkreślają, że motyw polityczny był jedynie okazjonalny, użyty po to, by nadać szlachetniejsze pozory swej zbrodni i uzyskać szerszy rozgłos w mediach.
Pierwszą decyzję, zaraz po informacji o tym, że pan prezydent Adamowicz zmarł w szpitalu, podjął Jerzy Owsiak. Zrezygnował z kierowania fundacją WOŚP. To słuszny kierunek?
Nie znam w pełni intencji Jerzego Owsiaka, ale moja intuicja podpowiada mi, że jest to zbyt spontaniczna decyzja, która wpisuje się w tę niedobrą logikę, w której zło jest bardziej skuteczne od dobra. Przecież tak jak zupełnie niewinny był Paweł Adamowicz, tak niewinna jest też Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Szukanie winnych zaczęło się natychmiast po zamachu nożownika na prezydenta.
To jest podwójny mechanizm obronny. Po pierwsze, jeśli znajdziemy winnego, to zracjonalizujemy zło, wyjaśnimy jego przyczyny, a przez to odsuniemy je od siebie. Dlatego pragniemy posiadać racjonalny opis tego, że coś to zło spowodowało, że ktoś jest mu winien. A przecież czasami tak nie jest. W teologii mówimy o misterium iniquitatis, tajemnicy nieprawości, tajemnicy zła. O tym, że nie da się go w pełni wyjaśnić i wytłumaczyć. Zło było od zarania obecne w ludzkiej historii, bywało obecne w straszliwy sposób na polskiej ziemi i jedyną receptę, jaką wymyślono, skuteczną, choć niezmiernie trudną to ta, którą za św. Pawłem powtarzał ksiądz Jerzy Popiełuszko - „zło dobrem zwyciężaj”. Po drugie, wszyscy posiadamy poglądy, mamy swoje racje, do których jesteśmy przywiązani i racjonalnie, i emocjonalnie. Dlatego staramy się tak dopasować fakty, aby potwierdzały nasze racje. Co więcej, jeżeli niekiedy próbujemy te fakty naciągać do swoich założeń, to wtedy - aby się utwierdzić - automatycznie stajemy się też agresywni wobec przeciwników naszych poglądów.
Skąd bierze się ten mechanizm w ludziach, by szukać odpowiedzialności, winy?
To oswajanie dwóch lęków. Pierwszy, to poczucie zagrożenia. Jeśli dowiemy się, że znajomy ma raka krtani, to tłumaczymy sobie, iż to dlatego, że palił papierosy. A ponieważ ja nie palę, to w ten sposób odsuwam od siebie lęk przed chorobą, acz wiadomo, że na ten nowotwór zapadają nie tylko palacze. Drugi, to lęk przed winą. W poczuciu winy zawarte jest dźwiganie jej brzemienia i wezwanie do zmiany postępowania. Jeśli zatem uda mi się zrzucić winę na kogoś innego, to automatycznie uwalniam się od jej ciężaru i - co więcej - nie muszę nic zmieniać. Dobrze widać to w stosunku do zbrodni dokonanej na prezydencie Gdańska. Jeżeli jestem emocjonalnie zaangażowany w polskie podziały, a dotyczy to milionów ludzi, to - jeżeli popieram obóz rządzący - wystarczy sobie wytłumaczyć, że to dzieło szaleńca, aby uspokoić sumienie. A jeżeli wspieram opozycję, to spokój sumienia odzyskuję uznając ten akt za mord polityczny sprowokowany przez zwolenników obozu władzy. Jest to tyleż łatwe, co fałszywe, a co gorsze bardzo niebezpieczne.
Jakie niebezpieczeństwo niesie?
Takie podejście nie tylko zwalnia z odpowiedzialności za zło, bo ja nie jestem niczemu winien, ale jeszcze podnosi poziom agresji w życiu społecznym, gdyż obciążam tym złem wyłącznie innych ludzi. Z kolei wielu z nich, uważając się - wedle podobnej logiki - za niewinnych, jest przekonanych, że są niesłusznie zaatakowani i na agresję odpowiadają agresją. To uruchamia destrukcyjną logikę języka nienawiści. Taki mechanizm już przed pięciuset laty opisywał w „Żywocie Ezopa” Biernat z Lublina: „Językiem się zabijają/Mocne miasta przewracają/Walki i bitwy z języka/On czyni z pana nędznika/I, cokolwiek ludziom szkodzi/Wszystko z języka pochodzi”.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień