O kopaniu się z koniem, czyli to trudne słowo: edukacja
Nieubłaganie zbliża się koniec roku i nic nie poradzimy na to, że we wszystkich mediach i we wszystkich dziedzinach zaczyna się podsumowanie wszystkiego, co się tylko da podsumować. Nie unikniemy tego, więc proponuję nasz własny wariant sprawy: jakie słowo lub jakie pojęcie pojawiało się w tym roku najczęściej? Co Pan zapamiętał jako rzecz istotną?
Zaskoczę Panią, bo tym słowem wcale nie będzie „polityka” albo „zdrada”, nie będzie tym nawet skompromitowane już pojęcie „dobra zmiana”. Dla mnie tym istotnym słowem, często powtarzanym, było słowo-pojęcie „edukacja”.
Jedna strona polityczna i druga mówiły o edukacji. Jedna strona „kolanem” dopychała w tym roku cały system edukacji szkolnej, mówiąc, że jest słuszny, ważny i „suweren sam tego chce”; druga strona wykazywała bałagan i braki podstawowe i, póki co, wydaje się, że ta druga strona ma rację. Ale wszystkim zależało na doedukowaniu młodego pokolenia; obywatelsko, patriotycznie, społecznie i jak tam chcemy! Trochę inaczej to sobie wyobrażali i innymi instrumentami chcieli to osiągnąć, ale mówili.
Tylko jednego nie wzięli pod uwagę: że ta edukacja cały czas się odbywa. Ona trwa i istnieje, bo każdy wychowawca to potwierdzi, że w wychowaniu nie może być „pustego miejsca” i jakiegokolwiek oczekiwania na program, cele czy drogę. Edukacji nie można wstrzymać na „dwa dni”, by powiedzieć, że za chwilę to przemyślimy. Edukacja cały czas trwa.
I tu zaczyna się coś, co jest dla mnie najbardziej absurdalne: że politycy w ogóle nie biorą pod uwagę, że sami są przykładem dla tych młodych ludzi, których chcą wyedukować. Swoim zachowaniem, swoimi wypowiedziami, swoimi reakcjami - są przykładem. Na dobre i na złe. Nie wolno tego nie zauważać, bo to jest praktyczna strona każdej edukacji.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień