O ich rękawiczkach marzą miliony kobiet
Chciała, jak każda kobieta, szybko i łatwo zmywać makijaż. Więc wymyśliła rękawiczkę, której dziś używają tysiące kobiet na całym świecie. Oto niezwykła historia Moniki Żochowskiej z Drozdowa.
Nigdy nie lubiłam zmywać makijażu. Gdy kładłam się spać, a szczególnie po imprezach, gdy byłam zmęczona, to był dla mnie przykry obowiązek, - wspomina 31-letnia Monika Żochowska z Drozdowa koło Łomży, prezeska i współwłaścicielka firmy Phénicoptère. - W efekcie bardzo często szłam spać bez demakijażu, mimo że wiedziałam, że spowoduje to u mnie potem problemy ze skórą. Dlatego od zawsze marzyłam, aby mieć coś, co zmyje ten makijaż łatwo i szybko.
Takie marzenia miało też wiele innych kobiet. To właśnie dla nich, i oczywiście dla siebie, Monika stworzyła produkt, który obecnie podbija cały świat. To rękawiczka ze specjalnego mikrowłókna, która zmywa makijaż jednym ruchem, tylko przy użyciu wody. Produkt jest hitem zwłaszcza we Francji. Ale kochają go nie tylko Europejki, ale też mieszkanki Bliskiego Wschodu. A współwłaścicielki „firmy od rękawiczek“, Monika Żochowska i jej koleżanka ze studiów Ewą Dudzic, notują milionowe przychody.
W Tasmanii poznała lekarza...
Jak to się stało, że pochodząca z niewielkiej miejscowości na Podlasiu dziewczyna w tak młodym wieku osiągnęła taki sukces?
- Nigdy nie można rezygnować ze swoich marzeń, trzeba walczyć, nie poddawać się - śmieje się Monika. Dzisiaj jest obywatelką świata. Mieszka pół na pół: w Dubaju i w Warszawie. Wcześniej mieszkała m.in. w Paryżu, Londynie, Antwerpii, Tasmanii.
- Ale najbardziej kocham Polskę - zaznacza. - A gdy mam się zrelaksować i odpocząć, najchętniej jadę do Drozdowa.
Drozdowo to malownicza wioska niedaleko Łomży. Tu Monika spędziła wczesne dzieciństwo. - Jak byłam mała, to nawet podróż z Drozdowa do Łomży była dla mnie wielką wyprawą - śmieje się. - Zawsze marzyłam, aby wyrwać z tej małej miejscowości. I najpierw z Drozdowa wyjechałam do liceum w Łomży, potem z Łomży na studia do Warszawy. A z Warszawy w świat...
Już na studiach była na praktykach w USA i Hiszpanii. - Zawsze interesował mnie świat i podróżowanie, i tak starałam ułożyć sobie wszystko w życiu, aby to wyszło - opowiada Monika. - Ale w najśmielszych snach nie marzyłam, że świat będzie dla mnie tak dostępny.
Studiowała zarządzanie i marketing na Uniwersytecie Warszawskim.
- Jak kończyłam liceum, w niczym za dobrze się nie czułam - przyznaje. - Byłam w klasie matematycznej, i ta matematyka, analiza mnie interesowała, ale nie na tyle aby np. iść na politechnikę i studiować inżynierię. Z drugiej strony, z polskiego też za dobra nie byłam. Usłyszałam gdzieś hasło: marketing, sprawdziłam co to jest, z czym to się wiąże. I już wiedziałam, że to mój kierunek. I bardzo chciałam dostać się na wydział zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim Ale złożyłam jeszcze papiery na SGGW i Akademię Ekonomiczną w Poznaniu. Byłam ostatnim rocznikiem, który musiał zdawać egzaminy wstępne na uczelnie. Niestety, o ile bez problemu dostałam się na SGGW i AE w Poznaniu, z pierwszego naboru nie dostałam się na UW. Na szczęście dostałam się tam z odwołania.
Na studiach Monika poznała Ewę Dudzic, swoja rówieśniczkę i obecną wspólniczkę.
- Okazało się, że wiele nas łączy - śmieje się. - Ewa, tak jak ja pochodzi z niewielkiej miejscowości i tak jak ja zdawała na trzy te same uczelnie! I tak jak ja dostała się bez problemu na dwa te same kierunki, a na UW - dopiero z odwołania. Czyli coś nam było razem pisane...
Ewa Dudzic już na studiach prowadziła swój biznes w Krakowie. Monika szukała swojej drogi.
W 2010 roku Monika wyjechała na praktyki do kliniki chirurgii plastycznej w Tasmanii w Australii. Tam poznała lekarza, który opowiedział jej o mikrotechnologii stosowanej we włókiennictwie.
- Pamiętam, że jak kładłam się tam któregoś razu spać, zabrakło mi płynu czy płatków do demakijażu. I byłam znowu wkurzona, czemu nikt nie wymyślił takiego produktu, że tylko przeciągnęłabym skórę jednym ruchem i już - opowiada. - A jako że zawsze byłam kreatywna, pomyślałam o tych włóknach, mikrotechnologii, że może z tego da się zrobić coś, co tylko przy pomocy wody zmyje makijaż...
Pomysł zakiełkował. Po powrocie do Polski Monika zaczęła sprawdzać, czy to jest w ogóle możliwe i jak do tego dojść.
- Rozłożyłam mój projekt na czynniki pierwsze: jaki ma potencjał biznesowy, kto to może zrobić, czy nikt tego już nie robi - opowiada. - Okazało się, że nikt tego jeszcze nie wymyślił, a potencjał biznesowy jest olbrzymi, bo każda kobieta na świecie, która się maluje, musi zmyć wieczorem makijaż. Ten makijaż w różnych kulturach inaczej wygląda, ale demakijaż to zawsze ten sam obowiązek i ta sama udręka. I już wiedziałam, że to ma sens. Brakowało mi tylko jednego - wiedziałam, że sama tego nie pociągnę, bo to za duży projekt. I pomyślałam o Ewie, która już jakąś praktykę w prowadzeniu biznesu miała. Zwłaszcza, że ja nie cierpię papierków, tej całej pracy biurowej, a Ewa to umiała. Zadzwoniłam do niej, opowiedziałam o pomyśle i usłyszałam: róbmy to!
Trzy lata testów
Zaczęły się badania nad produktem, który spełniałby wymagania wszystkich kobiet na świecie. - Musiałyśmy mieć pieniądze, aby to finansować - opowiada Monika. - Ewa nadal prowadziła firmę w Krakowie, ja zarabiałam pieniądze pracując w Antwerpii, w dzielnicy diamentów. Zaprocentowały kontakty nawiązane podczas studiów i praktyk w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. Podczas pobytu w USA zdobyłam bowiem certyfikat znawcy diamentów. W Antwerpii przez dwa lata byłam menadżerem marketingu. I tam zarabiałam pieniądze na to, aby rozwijać biznes w Polsce.
Badania nad włóknami i stworzeniem idealnego produktu do makijażu trwały niemal trzy lata. - Testowałyśmy wszystko na sobie, na rodzinie i znajomych - wspomina Monika. - To była taka wierna grupa testerek, którym wysyłałyśmy próbki, one sprawdzały, które najlepiej zachowują się na skórze. I to właśnie nasza rodzina i koleżanki nas stale dopingowali do dalszej pracy, nakręcali, że tworzymy super produkt.
Potem trzeba było zdecydować, jak taki produkt do demakijażu ma wyglądać. Ewa uważała, że najlepszym rozwiązaniem będzie wsuwana na dłoń rękawiczka. Monika wymyśliła rękawicę w formie chusteczki z czterema zagiętymi rogami. Powstały dwa produkty.
W 2012 r. dziewczyny założyły spółkę Phénicoptère. Udało im się pozyskać 100 tys. zł dofinansowania na dalsze prace nad projektem. - Myślałyśmy, że to strasznie dużo pieniędzy. A potem okazało się, że ledwo starczyło na podstawowe rzeczy - opowiada Monika.
W 2013 r. projekt został ukończony, włókna opatentowane i rękawiczka pojawiła się na rynku.
- Ale był to moment, gdy nie miałyśmy żadnych pieniędzy na marketing, aby zapoznać ludzi z produktem - wspomina Monika. I tu przydała się wiedza ze studiów. - Ja robiłam pracę magisterską na temat marketingu partyzanckiego (polega na promowaniu dóbr i usług za pomocą niekonwencjonalnych technik, w zależności od grupy docelowej - przyp.red) i wiedziałam, że jest to możliwe bez nakładu pieniędzy, tylko wymaga dużego nakładu pracy z naszej strony. I zaczęłyśmy same ten marketing, pukałyśmy od drzwi do drzwi, na początek do salonów kosmetycznych... Zależało nam na wpływie jakiejkolwiek gotówki do firmy, aby utrzymać płynność finansową. Były momenty, że było nam naprawdę bardzo, bardzo ciężko. Przez trzy lata nie wypłacałyśmy sobie żadnego wynagrodzenia. Ale bardzo wierzyłyśmy w nasz projekt.
Pracowały tylko we dwie, siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę.
- Pamiętam, że nieraz rozmawiałyśmy, że jak w następnym miesiącu nic nie zarobimy, rzucamy biznes - śmieje się Monika. - Ale coś tam się udawało sprzedać i pchałyśmy ten biznes dalej.
Na podbój Afryki!
Dziewczyny od początku chciały wejść na światowe rynki. - Byłyśmy na międzynarodowych targach, widziałyśmy, że jest zainteresowanie, że ma to sens - opowiada Monika. - W końcu udało nam się zdobyć fundusze europejskie na wprowadzenie marki na rynek globalny.
Pierwszym, bardzo dużym klientem była sieć sklepów z Francji. Trzeba było dostarczyć towar do 300 placówek.
- To było ogromne zamówienie, a nam brakowało możliwości produkcyjnych - opowiada Monika. - Udoskonaliłyśmy produkcję, wyprodukowałyśmy towar, zapłaciłyśmy za transport. I zostało czekać na płatność, 3 miesiące. To był chyba najgorszy okres. Gdyby nie oszczędności życia naszych rodziców, którzy nas stale wspierali, pożyczali pieniądze, nie wiem jak by było. Bo żadne banki nas wspierać nie chciały.
Gdy w końcu do ich firmy spłynęła gotówka z Francji, pospłacały wszystkie faktury i ruszyły dalej.
-I wtedy to już poszło lawinowo. Do Francji, gdzie nasz produkt bardzo dobrze się sprzedaje, dołączyły zamówienia z kolejnych państw, najpierw europejskich, potem z Bliskiego Wschodu... - wyliczają dziewczyny. - Dzisiaj dostarczamy rękawiczki do ponad 40 krajów na świecie. Jesteśmy prawie na wszystkich kontynentach, właśnie zaczynamy podbój Afryki.
Do tej pory sprzedały miliony rękawiczek. - Mamy wzrost przychodów o ponad 2 tysiące procent - przyznaje pani prezes. - Idziemy jak burza, ale przed nami jeszcze dużo wyzwań i ciągle bardzo dużo pracy.
Dzisiaj na sukces firmy pracuje ok. 100 osób na całym świecie. Jednak produkcja rękawiczek odbywa się w Polsce. Ich sukcesy doceniane są w branży. Dziewczyny mają na koncie mnóstwo nagród, m.in. dla najszybciej rozwijających się spółek.
- Nie boimy się konkurencji, choć jesteśmy jej świadome - mówi Monika. - Ale jesteśmy jedyną firmą na świecie, która profesjonalnie zajmuje się tworzeniem i badaniem włókien do celów kosmetycznych, mamy patent na nasze włókno. Robimy wszystko, aby zawsze być krok dalej niż inni.
Rodzice są dumni
Dzisiaj Monika podróżuje po całym świecie. Właśnie przyleciała do Polski z Dubaju.
- I mam nadzieję, że w najbliższy weekend uda mi się przyjechać do Drozdowa - zapowiada. Ale wcześniej musi jeszcze polecieć do Brukseli i Paryża, a potem do Istambułu.
- W listopadzie zaś czekają mnie targi w Hong Kongu i ważny event w Austrii - wymienia.
Wie, że w Drozdowie zawsze czekają na nią rodzice. Prowadzą tu gospodarstwo ogrodnicze. Są dumni z córki, która zaznacza, że to im zawdzięcza to, kim jest.
- To dzięki nim zawsze byłam ambitną osobą, zawsze chciałam być najlepsza, wszędzie być, wszystko zorganizować - opowiada. - To oni nauczyli mnie ciężkiej pracy. Sami nadal ciężko pracują w swoim gospodarstwie. Ale ich warzywa mają taki smak, jak w żadnym innym miejscu na świecie.