Dzięki miłościwie nam panującym, choć wybór tematów zasługujących na cotygodniowy felieton jest nieograniczony, to gdy przyjdzie „upragniony” termin oddania tekstu do gazety, okazuje się, że nie ma o czym pisać.
To już było, tego też dotykałem, temu przyglądałem się dokładnie, tym już zajmowałem się razy kilka, o tamtym pisałem, słowem Ben Akiba. „Wszystko już było”.
Na szczęście nieograniczona jest również pomysłowość wymienionych w pierwszym zdaniu i dlatego, po krótkim wahaniu, dziś zdecydowałem się na Francuzów.
Kimże są ci Francuzi? Cóż to za nacja, że aż tak skupiła na sobie uwagę bogobojnego (prawie) ludu osiadłego między Bugiem a Odrą i Nysą (Łużycką)?
Oczywiście, abstrahujemy w tym momencie od Emmanuela Macrona, nieopierzonego prezydenta kraju znad Loary. Lekce sobie też ważymy jego niewybredne i nieodpowiedzialne słowne wybryki wobec królewskiego szczepu piastowego. Młody jest, więc się czepia.
Dla wymienionych w pierwszym zdaniu i ich „twardego” (swoją drogą ciekaw jestem tej twardości) elektoratu Francuzi to siewcy francuskiej choroby i propagatorzy wszelkich aberracji związanych z TĄ (podkr. moje - AM) sferą życia.
Dla opozycji Francuzi to haute couture (wysokie krawiectwo), hors d’œuvre (a w nich te wszystkie żaby i ślimaki), no i oczywiście 300 gatunków sera.
Dla mnie Liberté, Égalité, Fraternité ou la Mort, Zinedine Zidane i - niech będzie - croissant (ale ze słodkim nadzieniem) na śniadanie. Bo tak lubię.
Wybrawszy francuski temat na dzisiejszy felieton, nie omieszkałem sięgnąć do źródeł, w których znalazłem nieco inne odpowiedzi na pytanie, kim są dla nas Francuzi.
Dla mnie są fragmentem polskiego hymnu i dlatego protestowałem i protestuję przeciwko zamianie Bonapartego, który „dał nam przykład”, na Sobieskiego, który też dawał przykłady, ale - o zgrozo - francuskiej choroby.
Dla opozycji to postacie z Fredry:
„Ej, za granicą - to żyć!... tam to widać ludzi…
We Francyi nie tak jak tu; tam pastuszek lada,
O - tyci, a już panie, po francusku gada!
To, panie, inne rzeczy; to Francyja, panie,
Niech się Podlasie schowa!”
Dla tych z pierwszego zdania i ich „twardego”… pozostaje tylko Sienkiewicz:
„Co to za naród Francuzy? Jak ci powiedzieć; musi takie Niemcy, tylko jeszcze gorsze”.
No i wszystko jasne. Nieprawdaż?
Miejsca już mało, a tu jeszcze otwarta pozostaje kwestia moskalików. Nie, nie tych marynowanych śledzików, które też lubię. Chodzi o wierszyki, spopularyzowane niegdyś przez naszą noblistkę Wisławę Szymborską.
„W dwóch pierwszych wersach, zaczynając od sformułowania „Kto powiedział, że...” lub podobnego, umieszcza się jakąś opinię, najczęściej zawierającą w sobie nazwę narodu czy plemienia. W trzeciej - groźbę dla tego, kto będzie ją wygłaszał i w czwartej - miejsce, gdzie zostanie ona zrealizowana (zazwyczaj jest to kościół albo inny budynek kościelny)”. (Wikipedia)
Bez przykładu (francuskiego) się nie obejdzie, więc Szymborska:
„Kto powiedział, że Francuzi
piją kawę z filiżanek,
temu pierwszy dam po buzi
pod świątynią felicjanek”.
Z jakich filiżanek? Przecież oni nawet widelca nie znają…