O dyplomacji (2): Krzywda, siostra Chochoła
Napisałem przed tygodniem, że według wulgarnej definicji dyplomacja to umiejętność powiedzenia partnerowi „sp…j” w taki sposób, by poczuł radosne podniecenie w związku ze zbliżającą się podróżą.
Wzorem Rosji Putina i Ameryki Trumpa próbuje ją uprawiać nasza obecna władza, z tą różnicą, że mocarstwa sławią swoje triumfy oraz szachują glob gospodarczymi zasobami i głowicami, a my - z braku głowic i zasobów, zohydzając triumfy - próbujemy odgrywać rolę najbardziej skrzywdzonej ofiary wszech galaktyk. Oczekując od świata i samego Boga rekompensat, a przede wszystkim: szacunku.
Skrzywdzony Polak nie zna lub nie chce znać skali konkurencji, czyli ile krajów i narodów czuje się ofiarami. A jest ich ponad sto. Znajdzie się wśród nich i kilka takich, które czują się ofiarami Polski i Polaków. Niesłusznie? Hańba! Musimy im tego zakazać. Najlepiej ustawą. Bez sensu? Cóż. Urażona duma nakazuje drzeć się wniebogłosy: Polska, Polacy, Polacy, Polska i tak na okrągło.
Jest to skądinąd o wiele łatwiejsze od solidnej pracy dla Polski i bliźnich. A przy tym modne. Niejaki Cz., odwołany z funkcji wiceszefa Parlamentu Europejskiego, porównuje siebie skromnie do akowców. Tracąc sekretarkę i dwie z trzech służbowych limuzyn, poniósł taką samą ofiarę dla Polski jak rotmistrz Pilecki! Wyborne.
Niestety, z opisaną tu „dyplomacją” jest trochę tak, jak z sąsiadem, który łazi po klatce i opowiada każdemu, kogo dorwie, że wszyscy wokół robią mu krzywdę: pani Ziuta, bo jej radio wyje, pan Zenek, bo jego kot sika po kątach itd. Nawet jeśli jest w tym dużo prawdy, w końcu nikt nie chce słuchać. I czy ktoś taką wieczną ofiarę kocha? Lubi? Szanuje?
Nie jestem naiwny. Wiem, że „dyplomacja” PiS skierowana jest nie na zewnątrz, tylko do wewnątrz Polski. Do rangi symbolu urasta tu jedyna jak dotąd wielka kampania Polskiej Fundacji Narodowej, opanowanej przez sowicie opłacanych patriotów: za miliony otrzymaliśmy rozstawione po Polsce plakaty sugerujące, że wszyscy nasi sędziowie bezkarnie kradną. Tak bardzo odstręczyło to dwóch znanych mi amerykańskich biznesmenów, że zrezygnowali z pokaźnych inwestycji w mej Ojczyźnie.
Głównym celem tromtadrackiej „dyplomacji” jest jednoczenie elektoratu wokół jedynie słusznej władzy. Granie na urażonym poczuciu dumy narodowej nadaje się do tego idealnie. Bo kto z nas nie jest dumnym Polakiem?! Po sondażach widać, że szantaż udaje się władzy znakomicie. Ale skutki są opłakane dla Polski i Polaków. Bo z jednej strony my się coraz bardziej zamykamy na rzekomo spiskujący przeciwko nam świat, a z drugiej - ów świat, widząc w nas wiecznie naburmuszonego sąsiada, zamyka się na nas.
Od lat naiwnie marzę o romantycznej dyplomacji polegającej na snuciu opowieści o swoim kraju w ten sposób, by ta opowieść została w sercach i umysłach przywódców i szarych mieszkańców innych państw. Myśmy taką opowieść w ostatnich latach nawet snuli. Była to opowieść o niezłomnych Polakach, którzy obalili komunizm w całej Europie. Ale my tę opowieść sami niszczymy, zohydzając sobie i światu Bohaterów, a nawet zakuwając ich w kajdanki.
Owszem, wewnątrz „dyplomacja” działa: gawiedź triumfuje rozpierana dumą, tyleż łatwą, co powierzchowną. Ale Jasiek znów gubi złoty róg. Chochoł przygrywa.