O dwóch takich, którzy pracują w Lechu Poznań
Bracia Jacek i Wojciech Terpiłowscy pracują w Lechu Poznań, ale w zupełnie innych rolach. Jacek jest analitykiem pierwszej drużyny, a Wojciech - kierownikiem działu promocji i reklamy
Jeden jest spokojny, nieco wycofany i ostrożny. Drugi przebojowy, wylewny i odważny. Jeden w Lechu pracuje od ośmiu lat i krok po kroku zdobywał kolejne szczeble aż dostał się do pracy z pierwszą drużyną, drugi wszedł do klubu przebojem i od roku jest kierownikiem działu promocji i reklamy. Oto Jacek i Wojciech Terpiłowscy.
Z „Dyziem” w pokoju
Jacek jak wielu chłopców chciał być piłkarzem. Trenować piłkę nożną zaczął w wieku 6 lat w rodzinnym Wawrowie pod Gorzowem Wielkopolskim. Koledzy z którymi grał, zrobili jednak większą karierę.
- Ostatnio nawet odszukałem zdjęcie, na którym jako reprezentacja województwa gorzowskiego mierzyliśmy się z innymi województwami - wspomina Jacek Terpiłowski.
- Właśnie w reprezentacji regionu dzieliłem pokój z Grzegorzem Wojtkowiakiem, nasza drużyna była łączona ze starszym rocznikiem, gdzie grali też Dariusz Dudka i Marcin Kikut. Przyniosłem to zdjęcie do klubu i przypomniałem „Dudiemu”, jak wyglądaliśmy - dodaje Terpiłowski, który twierdzi, że kariery piłkarskiej nie zrobił, bo w odpowiednim momencie nie zaryzykował.
Zaczynał w kasie biletowej
Młodszy od Wojciecha o trzy lata Jacek w Lechu zaczął pracę osiem lat temu, kiedy to jeszcze studiując marketing i public relations na Akademii Ekonomicznej musiał odbyć praktykę. Na początku pracował… w kasie biletowej. Jak powstawał dział skautingu, Jacek się do niego przeniósł z marketingu. - Później przeszedłem przyspieszony kurs pod okiem Huberta Małowiejskiego, prekursora w dziedzinie analizy - przyznaje Jacek Terpiłowski, który po odejściu Małowiejskiego do reprezentacji został analitykiem Lecha.
- Trener Jacek Zieliński, który wówczas prowadził zespół, po jednej z moich analiz uznał, że ma to ręce i nogi i, że moja praca może być dla niego przydatna. Całe życie spędziłem na obserwacji piłki, zawsze patrzyłem na piłkę w inny sposób niż przeciętni kibice, ciekawiły mnie niuanse taktyczne, ustawienia, zachowania piłkarzy - tłumaczy. - Za najważniejszą weryfikację mojej pracy uznaję to, że kolejni trenerzy: Zieliński, Bakero, Rumak, Skorża i Urban chcieli ze mną współpracować - twierdzi.
Pierwsze notatki już w czasie meczu
Początkowo odpowiadał za rozpracowanie rywali i analizę gry Lecha. Jednak trzy lata temu, gdy do klubu trafił Marcin Wróbel, obowiązki zostały rozdzielone na dwie osoby. - Teraz zajmuję się wyłącznie grą Lecha, ale pomagamy sobie. Analiza naszej gry jest o tyle istotna, że w większości meczów, to my jesteśmy stroną, która prowadzi grę i dyktuje tempo. Przeciwnicy wobec nas często nastawiają się tak samo defensywnie, więc ważne jest to, na ile my mamy wypracowane własne schematy i jak realizujemy swoje założenia. Od tego w dużej mierze zależy końcowy wynik. Musimy być kreatywni i doskonalić własną grę - dodaje.
Analityk Kolejorza pierwszą połowę domowych meczów zawsze ogląda w biurze, gdzie od razu nagrywa obraz. Dzięki temu w przerwie jest w stanie już pokazać trenerom i piłkarzom określone sytuacje boiskowe. Pierwsze notatki powstają też już w czasie meczu, następnego dnia z kolei obraz zostaje poddany gruntownej analizie.
- Później wycinam określone fragmenty, konsultuję je z uwagami trenera. Z tego wszystkiego tworzy się obraz analizy, który trafia do piłkarzy. Na to poświęcone są dwa dni bezpośrednio po spotkaniu.
W Polsce zawód analityka dopiero raczkuje. W Lechii Gdańsk, Wiśle Kraków, Legii Warszawa to już standard, ale w coraz większej liczbie mniejszych klubów stawia się na fachową analizę. - Jeszcze kiedyś byliśmy 2-3 lata w tyle za topowymi ligami, ale ten dystans się już coraz bardziej skraca. Co prawda takie kluby jak Manchester City mają pięciu analityków, ale już kluby w Bundeslidze z reguły po jednym - twierdzi Jacek.
Kibice Lecha Poznań to marka:
Nie chciał być strażakiem
Wojciech to przeciwieństwo Jacka. Jest szefem działu promocji i reklamy, co wymaga większej przebojowości. I Wojciech te cechy ma - wypowiada się w sposób zróżnicowany, buduje zdania złożone. W dzieciństwie chciał zostać…
- Nie, wcale nie strażakiem - zarzeka się z uśmiechem Wojciech Terpiłowski. -
Chciałem być piosenkarzem lub dziennikarzem muzycznym. Interesowałem się muzyką, pamiętam jeszcze magnetofon szpulowy i to, jak rodzice nagrywali na niego piosenki z „Trojki”.
Ja wtedy robiłem w zeszycie swoje listy przebojów, chociaż utworów, które się na niej znalazły, nie mogłem nawet odtworzyć… - kontynuuje.
Kariery muzycznej nie zrobił, choć uczył się grać na gitarze... należącej do Jacka. Dziś stanowi ona element wystroju wnętrza w mieszkaniu, bo czasu brakuje, by wrócić do nauki gry. W szkole średniej Wojciech zdał sobie sprawę z tego, że kariery muzycznej nie zrobi, więc postanowił zostać dziennikarzem. W tym celu ukończył politologię na UAM-ie.
Pasja a praca
Radził sobie dobrze, pracował dla kilku magazynów, stron internetowych, pisał recenzje. Tyle, że nigdy nie stało się to sposobem na życie. Skończył też public relations.
Zanim trafił do Kolejorza pracował w kilku firmach jako specjalista ds. marketingu, m. in. w jednej z bardziej popularnych sieci kinowych. Piłka była jego drugą pasją, ale… - Nigdy nie sądziłem, że pracę można łączyć z hobby. Bywa to bardzo trudne, trzeba uważać, by decyzji nie podejmować pod wpływem emocji, one nie mogą nami kierować lub na przykład kierując się animozjami między klubami - opowiada. Sam , podobnie jak Jacek, grywał w piłkę w juniorach, a dziś szczyci się, że założona przez niego drużyna w jednej z lig amatorskich walczy o swoje już od siedmiu lat.
Właśnie pasja do piłki nożnej pozwala mu na śledzenie najnowszych trendów. Dział promocji i reklamy bardzo często bowiem korzysta z zachodnich wzorów (m. in. z Premier League), dostosowując odpowiednie akcje do polskich realiów. Jedną z ciekawszych, jaką stworzył pracując dla Lecha jest ta z sali kinowej, kiedy to w przerwie reklamowej na ekranie pojawił się trener Lecha, a piłkarze siedzący obok widzów zaskoczyli ich, zapraszając na najbliższe mecze i rozdając bilety. Olbrzymie postaci piłkarzy zerkające na przechodniów w galeriach to także zasługa Wojciecha, choć… -
Mam świetny zespół, więc nie czuję się jedynym ojcem tego, co się udaje - zachwala.
Krajowa czołówka
Coroczny raport „Ekstraklasa piłkarskiego biznesu” potwierdza, jak ważne dla polskich klubów są przychody z reklamy (27% budżetów - tyle samo, co prawa do transmisji). Od pracy działu, którym zarządza Wojciech zależy więc bardzo wiele. Lech co roku jest w czołówce pod względem ekspozycji w mediach, wartości marketingowej itd. Największym rywalem jest oczywiście - Legia Warszawa. I właśnie pod względem reklamy i promocji w najbliższych miesiącach warszawianie będą spijać śmietankę. - Wynika to choćby z nakładów finansowych, które po awansie do Ligi Mistrzów wzrosną, już na ulicach Warszawy widać bilboardy promocyjne. My nie czujemy się gorsi, nie mamy kompleksów, nie ma też między nami niezdrowej rywalizacji - twierdzi nasz rozmówca. Wojciech nie ukrywa też, że...
- Pewnie mielibyśmy kłopoty z Jackiem, żeby zamienić się rolami - kończy z uśmiechem.