O derbach Rzeszowa jeszcze nie myślimy. Teraz mamy mecz z Wierną
- Zależy nam na przyciąganiu kibiców na stadion, a także chcemy udowodnić, że Resovia nie może zostać w mieście zostawiona sama sobie, tylko też na „coś” zasługuje - mówi Przemysław Żmuda, obrońca trzecioligowej drużyny "pasiaków'.
Siedzi jeszcze w głowie mecz z Garbarnią Kraków?
Zdecydowanie tak. Wiedzieliśmy o rywalu wszystko, a przegraliśmy. Czujemy spory niedosyt, bo moim zdaniem na porażkę nie zasłużyliśmy. Przynajmniej punkt powinniśmy byli przywieźć, a tak to strata się powiększyła.
Straciliście w Krakowie trzy gole i trzeba przyznać, że takie bramki Resovia traci niezwykle rzadko...
Były to dziwne bramki, a złożyła się na nie suma prostych błędów. Faktycznie, takie bramki tracimy niezwykle rzadko.
Jakoś ta Garbarnia wam nie leży...
Na to wygląda. U siebie przegraliśmy 0:2, a rywal stworzył półtorej okazji. Teraz - jak już mówiłem - za dużo było błędów z naszej strony.
Resovia niezbyt często traci tyle bramek w jednym meczu. Pamięta pan, kiedy ostatni raz coś takiego miało miejsce?
Do głowy przychodzą mi przegrane derby ze Stalą Rzeszów 0:3.
Spodziewałem się tej odpowiedzi, ale jednak ostatni raz tyle goli straciliście z Lewartem Lubartów na własnym boisku w maju ubiegłego roku...
Faktycznie, było 3:3. To była już końcówka sezonu i trener dał szansę młodzieży, kiedy wydawało się, że wynik mamy już spokojny. Było 3:0 dla nas, a skończyło się na remisie.
Resovia gra trójką środkowych obrońców. Miał pan już okazję grać w takim ustawieniu?
Jest to dla mnie nowość. Trener Szydełko wprowadził takie ustawienie i tak naprawdę cały czas się tego uczymy. Jest to ciekawy pomysł, bo można mieć przewagę z przodu. Szczerze mówiąc to nie spodziewałem, że jeszcze będzie mi dane grać w tym ustawieniu.
Jak się pan w nim odnajduje?
Myślę, że nie najgorzej, ale od oceniania jest trener i kibicie. Na pewno grając trójką w środku obrony ważna jest asekuracja.
Jak bardzo brakuje wam Mirosława Barana?
Krótko mówiąc - bardzo. I jako zawodnika i jako kolegi w szatni. W jego miejsce cofnięty został Konrad Domoń i jakoś sobie radzimy. Kadry Bóg wie jak szerokiej nie mamy, ale jest sporo chłopaków, którzy wiedzą o co w piłce chodzi i potrafią się dostosować do różnych wariantów.
Ma pan na koncie trzy żółte kartki, a derby za pasem...
Teraz trzeba chodzić jak na szpileczkach (śmiech). Tu nie chodzi tylko o moją osobę, bo zagrożonych jest również kilku kolegów. Nie można jednak kalkulować, tylko w każdym meczu walczyć na całego. W takim meczu, jak derby każdy chce jednak zagrać.
W szatni już dyskutujecie o tym meczu ze Stalą Rzeszów?
Jeszcze nie ma takiego tematu. Treningi też są podporządkowane najbliższemu rywalowi, a nie derbom.
Teraz czeka was starcie z Wierną Małogoszcz i jesteście stuprocentowym faworytem...
To zawsze niewdzięczna rola. Gramy jednak u siebie, mamy dużo więc punktów i taki mecz po prostu musimy wygrać. Zależy nam na przyciąganiu kibiców na stadion, a także chcemy udowodnić, że Resovia nie może zostać w mieście zostawiona sama sobie, tylko też na „coś” zasługuje.
Za nami dwie kolejki rundy wiosennej. Jakieś rozstrzygnięcia pana zaskoczyły?
Chyba ta porażka Stali Rzeszów w Krośnie. Później jednak Karpaty znów wygrały, czym udowodniły, że to nie był przypadek. Właśnie krośnianie to taka pozytywna niespodzianka początku rundy. Innych większych niespodzianek raczej nie było.
O co wiosną walczy Resovia?
O zwycięstwo w każdym kolejnym meczu. A ile nam się uda tych punktów ugrać i co nam dadzą, to już zobaczymy na koniec sezonu.