Współpraca Agata GrzelińskaMaciej Sasmaciej.sas@gazeta.wroc.pl

O boćku, który chce żyć jak człowiek

Bocian Bartek nie opuszcza żadnej niedzielnej mszy świętej w sokołowskiej kapliczce. Modli się, klekocząc. Fot. archiwum księdza Macieja Jastrzębskiego Bocian Bartek nie opuszcza żadnej niedzielnej mszy świętej w sokołowskiej kapliczce. Modli się, klekocząc.
Współpraca Agata GrzelińskaMaciej Sasmaciej.sas@gazeta.wroc.pl

Nigdy nie opuszcza żadnej mszy i pogrzebu. Nie poluje, bo uważa, że skoro jest maskotką wsi, ludzie powinni go karmić. Poznajcie bociana Bartka z Sokołowa niedaleko Torunia.

Kura to? Nie - za bardzo wyrośnięta. Gęś? Eee - zbyt koścista. To co? - Toć to bocian, nasz, sokołowski Bartek! - Rozalia Krzewińska z uśmiechem rozwiała moje wątpliwości związane z dziwnym stworem, którego dostrzegłem między zabudowaniami. - To nasza maskotka. Już ze trzy lata tu mieszka - wyjaśniła.

Poszedłem przyjrzeć mu się z bliska. Ale to on pierwszy przyjrzał mi się uważnie. Zamiast uciekać, szybko podreptał w moją stronę. - Zawsze, jak kogoś widzi, to podchodzi. Myśli, że dostanie coś do jedzenia - wyjaśniła przechodząca obok kobieta. Tu Bartek/Kuba (jest nazywany zamiennie) patrolujący wieś nie dziwi nikogo. Wiadomo - to ich bocian dyżurny…

Sokołowo to malutka wieś koło Golubia-Dobrzynia w województwie kujawsko-pomorskim: duże gospodarstwo rolne (kiedyś był wielki PGR), dwa niewielkie sklepy, piękny pałacyk po dawnych właścicielach i około 20 domów. Tu związki ludzi z przyrodą są bliższe tym sprzed wieków niż w miejskiej dziczy. Każdy doskonale wie, że tam, gdzie się gnieździ bocian, będzie się szczęśliwie działo. Bociany zakładają przecież gniazda w gospodarstwach dobrych, uczciwych i porządnych ludzi. Dlatego Bartka nikt nie przegania ani nie prześladuje, choć charakterny bociek czasem komuś napędzi stracha - a to dziobnie kogoś, kto mu podpadnie, a to coś zbroi. Wszystko to jednak drobne incydenty, bez poważnych konsekwencji.

Mieszkańcy wsi są dumni, że wybrał Sokołowo na swój dom. Gdzie ma gniazdo? Nie ma wcale. Cała wioska to jego posiadłość - raz śpi na jakimś dachu, raz na kominie kotłowni, najwyższym punkcie w okolicy, z którego wszystko widać, a kiedy indziej chowa się gdzieś pod dachem.

Pojawił się znienacka wiosną prawie 2,5 roku temu. - Stare bociany wyrzuciły go z gniazda. Nie przeżyłby bez pomocy ludzi. Przygarnął go gospodarz z sąsiedniej wioski. Ale jak bociek dorósł, nie chciał żyć w niewoli i uciekł. Przyleciał do nas i tak został - opowiada Józef Szymański. - On się nie boi, bo wychował się z ludźmi, więc to ich uznaje za swojaków, a nie inne bociany - dodaje. Na potwierdzenie wyciąga komórkę i pokazuje mi zdjęcie, na którym trzyma Bartka na rękach. - Chętnie daje się głaskać. Nawet nie myślałem, że jest taki lekki - waży tyle, co większy kurczak! - śmieje się pan Józef.

Jego żona, Cecylia, dla odmiany nie ma zamiaru głaskać Bartka. - Raz mnie tak nastraszył, że teraz omijam go szerokim łukiem - mówi. - Szłam na ogródki działkowe, a on tam często urzęduje. Jak mnie zobaczył, szybko poczłapał za mną. Miałam motykę, więc szłam i wykopywałam dżdżownice i mu rzucałam. Zjadał je od razu i coraz szybciej biegł za mną. Przerażona wołałam o pomoc. Szczęśliwie chłopaki pod sklepem stali i go odpędzili - opowiada, śmiejąc się sama z siebie.

Nie wiem, czy Bartek/Kuba zna stare ludowe podania, ale zachowuje się tak, jakby były dla niego oczywiste. Choćby to o pochodzeniu bocianów. Na bocianopedii.pl znalazłem wzmiankę o takim micie: w Polsce i w innych krajach Europy wierzono, że bocian powstał z człowieka. Kiedy płazy i gady nadmiernie się rozmnożyły, Bóg zebrał je do worka, zawołał człowieka i kazał worek zanieść nad morze, a zawartość wsypać do wody. Człowiek jednak z ciekawości worek rozwiązał, a płazy i gady rozpełzły się po ziemi. Wtedy Bóg za karę zamienił nieposłusznego wysłannika w bociana, aby świat sprzątał. I tak sprząta do dziś. W każdym razie Bartek na pewno - pojawia się wszędzie tam, gdzie trzeba zająć się małymi rybkami, których ludzie nie chcą zjeść, drobiowymi sercami, żołądkami czy wątróbkami, których jakiś mieszkaniec Sokołowa miałby w nadmiarze.

Najczęściej taki „nadmiar” ma Barbara Lubińska, właścicielka sklepu (zwanego tu od niepamiętnych czasów „spółdzielnią”). Wszyscy zgodnie przyznają, że to ona jako pierwsza zajęła się dokarmianiem Bartka. Rzeczywiście, jak mówi, najpierw zadzwoniła do ośrodka, który zajmuje się dzikimi ptakami, by zapytać, co bociany jedzą i czy mogą zimę bezpiecznie spędzać w Polsce - bo sokołowski bociek za nic na świecie nie zamierzał naśladować swoich pobratymców, którzy pod koniec sierpnia odlatywali na południe. Kiedy dowiedziała się, że najedzony ptak jest bezpieczny, postanowiła go dokarmiać. I tak się nauczył, że o 7 rano podjeżdża pod sklep i dzieli się smakołykami, zaczął się tam pojawiać regularnie. Ba, gdy pani Barbara za długo nie wyszła z poczęstunkiem, wpadł nawet do sklepu, by przypomnieć o obowiązkach względem bociana dyżurnego - postał, poklekotał i wyszedł. - Teraz on już na nic nie poluje, nauczył się, że ludzie mają jedzenie i się z nim podzielą - śmieje się Barbara.

Problemy zaczęły się przed rokiem, gdy na wsi pojawiła się para obcych bocianów - szybko dowiedziały się o darmowej, ptasiej stołówce przy sklepie i odtąd z niej korzystają. Niestety, to oznacza kłopoty dla Kuby, który po kilku bitwach z konkurencją musiał zrezygnować z posiłków u pani Basi. - Jak przychodzę rano, one już czekają - poznają mnie po głosie. Najedzą się i lecą do młodych. Potem przychodzą jeszcze raz: stoją na chodniku i klekoczą. Szantażują mnie w ten sposób. A że mają młode, to dużo jedzenia potrzebują. Jednak nie są takie śmiałe jak Bartek. Ale za kilka dni odlecą, a on zostanie - mówi właścicielka sklepu i ptasiej stołówki. - W tym roku wychowały dzięki nam troje młodych, ale w przyszłym roku już ich nie będę karmiła, bo za dużo mnie to kosztuje - dodaje. Kuba może więc być spokojny o swój wikt - nikt tu na nim nie zamierza oszczędzać. Zresztą, potrafi o siebie zadbać: siedzi na kominie kotłowni, patrzy, słucha i jak tylko widzi większą, głośniejszą grupę ludzi, natychmiast leci do nich. - On ludzi lubi. Poza tym nie zna nikogo innego. Ale nie jest tak, że wszystkich lubi tak samo - czasem ktoś dostanie lekki łomot- opowiada sklepowa.

Psów się nie boi, traktują go jako członka stada albo udają, że bocian nie istnieje, tak jak Malutka, ukochany pies pani Barbary. Nawet gdy Bartek przyczłapał do sklepu, nie zainteresowała się nim.

Barbara Lubińska dodaje, że bocian-maskotka zdecydowanie bardziej woli mężczyzn niż kobiety. - Może to samica? To musiałby stwierdzić jakiś ornitolog, bo tu nikt się na tym nie zna - mówi właścicielka sklepu.

- A może bocian-gej?! - dorzuca z tyłu jeden z klientów.

- Przestań głupoty gadać! Znalazł się znawca bocianów... - gani go od razu pani Barbara. Nie pozwala nic złego mówić na boćka. I na żadne inne zwierzę. - Ktoś kiedyś powiedział, że im bardziej poznajesz ludzi, tym bardziej kochasz zwierzęta. I ja właśnie to czuję - dodaje z filozoficzną zadumą.

Bociek bardzo dba o sprawy ciała, ale nie zapomina też o duchu - co niedzielę pojawia się na mszy odprawianej w miejscowej kapliczce (kościół parafialny jest w oddalonym o 3 km Dulsku. I nigdy nie jest tylko biernym słuchaczem, ale też czynnie uczestniczy w nabożeństwie. Ksiądz Maciej Jastrzębski, który przez ostatnich 7 lat był tu proboszczem, z otwartymi ramionami witał zawsze na nabożeństwach skrzydlatego parafianina. - Kuba czy też Bartek (bo ma dwa imiona) jest lokalną atrakcją Sokołowa. Jest rewelacyjny! Normalnie modli się z nami, klekocze po swojemu - mówi, gdy pytamy o bociana. - Raz się zdarzyło, że panią kościelną dziabnął w rękę i nawet się trochę krew polała... A gdy remontowaliśmy kapliczkę, to dziobem mieszał farbę. Potem mu ślady zostały. Przychodzi zawsze tam, gdzie się ludzie gromadzą. Jak są w kaplicy na mszy, to on też przychodzi. Często nawet jako pierwszy! - opowiada ksiądz Maciej.

Również dzięki tej swojej pobożności Bartek/Kuba dodatkowo zaskarbił sobie względy mieszkańców wsi. Pomogły mu pisemne referencje proboszcza, który pisał o nim na swoim blogu, dając boćka za przykład parafianom: „Od pewnego czasu w Sokołowie zamieszkał bocian-samotnik. W każdą niedzielę przychodzi do kaplicy. Modli się, jak umie, śpiewa po swojemu, czasem prowadzimy dialogowane kazanie. Dzisiaj przyleciała do mnie sowa. Jak to jest, że nieraz zwierzęta czują, wiedzą, że jest niedziela i do kościoła wypadałoby iść…? A tzw. chrześcijanie zapominają o tym zaszczycie, jakim jest Uczta Eucharystyczna. A podobno stajesz się tym, co jesz. Słowa Pana Jezusa „Chodźcie, posilcie się!” są zaproszeniem dla nas, abyśmy karmili się Jego Słowem i Ciałem”.

Innym razem proboszcz z Dulska napisał tak: „Bocian Bartek (na drugie ma Kuba), który przychodzi już regularnie na Msze św. do kaplicy w Sokołowie i nawet bierze czynny udział (odzywa się po swojemu), przyszedł także na plebanię. I wszedł odważnie na posesję, bo była otwarta furtka. A przecież ma skrzydła i może fruwać! Wybrał otwarte drzwi.”

Ksiądz uczył swoich parafian od początku, że braciom mniejszym należy się szacunek. Kiedy jakiś czas temu w czasie burzy na mszę wpadł wystraszony psiak, kapłan zaopiekował się nim i pozwolił przetrwać nawałnicę w kącie kaplicy. - Od dziecka kocham zwierzęta, zawsze miałem jakiegoś psiaka - wyjaśnia. Kiedy natomiast pytamy, z jakiego powodu tak chętnie umieszcza zdjęcia zwierząt na stronie parafii, odpowiada bez namysłu: - Budzą bardzo pozytywne reakcje ludzi, zwłaszcza że na wsi życie się toczy wokół zwierząt i miłość do nich jest tu naturalna.

Wypada jeszcze dodać, że są takie uroczystości, których pobożny bocian nigdy nie opuszcza - to pogrzeby. - W tym roku było ich już kilka. Bartek pojawił się na każdym. Zawsze budził wielką ciekawość żałobników - mówi Rozalia Krzewińska. To jeszcze jeden dowód na wyjątkowość Bartka/Kuby - większość jego pobratymców przynosi małych ludzi na ten świat, a on postanowił odprowadzać z powrotem tych, którzy skończyli już swoją ziemską wędrówkę…

Oczywiście, bocian to też człowiek i jak każdy z nas ma grzeszki na sumieniu. Najpoważniejszy, jaki mu się przytrafił, to psucie mieszkańcom wsi… wakacji. - Ciągle łazi po działkach i dziurawi gumowe baseny, które stoją na ogródkach. Kilka już tak uszkodził - tłumaczy pani Rozalia. - Ale nikt go za to nie prześladuje. Przecież on to robi ze zwykłej, bocianiej ciekawości - dodaje szybko.

Nic dziwnego, że Bartek/Kuba został szefem wsi - bądźmy szczerzy: to idealna siedziba dla ptasiego króla - bocian mieszkający w Sokołowie, które słynie od lat z hodowli bażantów, ma proboszcza Macieja Jastrzębskiego, szefem jedynej tu, dużej firmy (gospodarstwa rolnego) jest Maciej Czajkowski, a logo jego przedsiębiorstwa to lecący... bocian.

Autor: Maciej Sas, Współpraca: Agata Grzelińska

Współpraca Agata GrzelińskaMaciej Sasmaciej.sas@gazeta.wroc.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.